Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images

Sławomir Peszko jak Mark Twain – pogłoski o jego śmierci były mocno przesadzone

Autor: Maciej Kanczak
2019-09-15 16:15:39

Gdy po półrocznym pobycie w Wiśle Kraków, Sławomir Peszko wracał do Gdańska, większość kibiców pukała się w czoło, pytając po co jeszcze Lechii „Peszkin”. Po 8. kolejkach sezonu 2019/2020 PKO Bank Polski Ekstraklasa, nie ma wątpliwości, że były reprezentant Polski jest obecnie jednym z najlepszych piłkarzy „biało-zielonych”.

„Pogłoska o mojej śmierci była mocno przesadzona” - napisał swego czasu do jednej z gazet, legendarny amerykański pisarz Mark Twain, gdy natknął się w czasie lektury na swój nekrolog. Z pełnym przekonaniem możemy napisać, że „piłkarska śmierć” Peszki to również gruba przesada. Albo inaczej – jak na futbolowego trupa poczyna sobie całkiem nieźle.

Kronika ubiegło sezonowej katastrofy

Ustalmy komisyjnie nie było absolutnie żadnych podstaw, aby przypuszczać, że Peszko w bieżących rozgrywkach przeżywał będzie drugą młodość. Nic nie wskazywało na to, że na półmetku rundy jesiennej będzie miał najlepsze liczby wśród skrzydłowych w lidze polskiej (trzy gole). Owszem, przebywając na wypożyczeniu w Wiśle Kraków wiosną 2019 r. pokazał się z bardzo strony – w 14 meczach w barwach „Białej Gwiazdy” zdobył trzy bramki i zaliczył cztery asysty. Gdyby za jego oddaniem do krakowskiego klubu stała tylko słabsza dyspozycja od konkurentów w Lechii i chęć regularnej gry, do Gdańska latem wracałby z tarczą, pewny siebie i w 100% gotowy do walki o pierwszy skład. Ale każdy doskonale pamięta, co stało za oddaniem Peszki bez żalu do Krakowa.

44-krotny reprezentant Polski na własne życzenie stracił w Lechii sezon 2018/2019. W tych historycznych dla gdańskiego klubu rozgrywkach zanotował tylko 30 minut w pierwszym ligowym spotkaniu z Jagiellonią Białystok. Z hukiem wyleciał z boiska po brutalnym faulu na Arvydasie Novikovasie, za co Komisja Ligi ukarała go trzymiesięczną dyskwalifikacją. „Frustracja, którą przeżywałem po fatalnych MŚ oraz krytyka jaka na mnie spadła przez ostatnie tygodnie wpłynęła na mnie bardziej niż myślałem. Chciałem szybko wrócić do gry w Lechii, a okazało się, że nie jestem gotowy emocjonalnie” - pokrętnie tłumaczył się na instagramie.

Gdańszczanie musieli zatem aż do października radzić sobie bez swojego skrzydłowego, ale im dłużej trwała runda jesienna kampanii 18/19, tym jego brak był mniej odczuwalny. A sam zawodnik, zamiast ciężko pracować na odzyskanie zaufania u Piotra Stokowca, jeszcze bardziej robił sobie pod górkę. Na jednym z treningów pokłócił się ostro z drugim trenerem, Maciejem Kalkowskim. „Gdzie Ty k.... grałeś? P....... Ci się?”- miał rzucić „Peszkin” do „Kalki”, jak na twitterze donosił dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, Piotr Wołosik. Co prawda zaraz po zajęciach obaj panowie podali sobie rękę na zgodę, ale sam Stokowiec nie zamierzał tak zostawić tej sprawy. Niesfornego podopiecznego odesłał do rezerw, zaś jego dalszy los w gdańskim klubie miał zależeć od decyzji działaczy. - Ja o niczym nie decyduje i nie zamykam żadnej sprawy, ale nie będę tolerować takich zachowań, bo tak moja drużyna nie będzie funkcjonować. Dalsze narzędzia ma zarząd – skomentował całą sytuację Stokowiec.

Do końca 2018 r. Peszko nie wystąpił już w żadnym spotkaniu Lechii po zakończeniu karencji, a zimą na półroczne wypożyczenie udał się do Wisły Kraków. - Porozmawialiśmy z prezesem Adamem Mandziarą i doszliśmy do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie dla mnie zmiana otoczenia do końca sezonu i rozegranie jak największej liczby spotkań – mówił na łamach „Sportu” nowy gracz „Białej Gwiazdy”. Gdy dziennikarz dopytywał czy obecność w Gdańsku trenera Stokowca, oznacza, że nie ma w nim miejsca dla Peszki, główny zainteresowany odpowiedział: - Na ten moment nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Od trenera usłyszałem, że nie jestem mu na razie potrzebny.

Jednoosobowe przedsiębiorstwo destrukcyjne

Co więc sprawiło, że w ciągu pół roku Peszko przestał być przy ul. Pokoleń Lechii Gdańsk persona non grata? - Nie było łatwo, trener miał swoje argumenty i trzeba było się do nich dostosować. Na szczęście wracam i to nie na jakichś specjalnych warunkach, będę piłkarzem takim, jak każdy inny. Będę pracował i walczył o pierwszy skład. Nie wracam do Lechii po to, aby siedzieć sobie w szatni, trenować i zakończyć karierę – mówił przed rozpoczęciem przygotowań do sezonu 2019/2020 na łamach portalu trojmiasto.pl. Stokowiec z kolei zaraz po zakończeniu poprzednich rozgrywek, gdy ważyły się losy poszczególnych piłkarzy, przyznał: - Szczegóły rozmowy zachowam dla siebie, ale mogę potwierdzić, że Sławek wróci do nas i będzie przygotowywał się z nami do sezonu.

Ankieta, jaką przeprowadziło po powrocie „Peszkina” trojmiasto.pl pokazała, że nie wszystkim kibicom powrót niesfornego gracza nie przypadł do gustu. Na pytanie „czy Lechia zrobiła słusznie, dając kolejną szansę Sławomirowi Peszce?” 49% ankietowanych było zdania, że klub może na tej decyzji tylko skorzystać. 26% ankietowanych odpowiedziało jednak, że ma mieszane uczucia co do jego comebacku, zaś 24% stwierdzało, że czas Peszki w Gdańsku już dawno minął. Sam zainteresowany zarzekał się niedowiarkom – wracam pomóc, nie będę robił już żadnych głupot.

A tych bowiem nad Motławą w ciągu czterech lat zrobił co niemiara. Od momentu pojawienia się w Gdańsku, a więc od sezonu 2015/2016 zdążył uzbierać 23 żółte kartki trzy czerwone. Poza jego haniebnym zachowaniem w Białymstoku, nie popisał się również w meczu z Lechem Poznań (0:1) w 24. kolejce rozgrywek 2016/2017, kiedy w jednym ze starć ostro potraktował łokciem Tomasza Kędziorę. Prowadzący tamto spotkanie Szymon Marciniak pokazał mu drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Samego siebie pomocnik Lechii przeszedł jednak w wyjazdowej rywalizacji z Legią Warszawa w epilogu kampanii 16/17. Biało-zieloni w razie zwycięstwa przy ul. Łazienkowskiej, a także remisu w potyczce Jagi z Lechem Poznań, mogli po raz pierwszy w historii zdobyć mistrzostwo Polski. Peszko znów jednak nie wytrzymał napięcia, w 69. minucie brutalnie faulując Vadisa Odjidję-Ofoe. Pomocnik chciał zrobić wślizg, ale zamiast tego trafił Belga wyprostowaną nogą. Grając w końcówce w osłabieniu, podopieczni Piotra Nowaka byli w stanie jedynie zremisować. Zamiast mistrzostwa, było 4. miejsce w tabeli Ekstraklasy i zarazem pierwsze, które nie premiowało awansem do europejskich pucharów.

Tamten sezon zresztą najlepiej oddawał skomplikowaną osobowość Peszki. Z jednej strony był dla Lechii wartością dodaną (trzy gole i dziesięć asyst), z drugiej strony w kluczowych momentach kompletnie odcinało mu prąd i tracił kontakt z bazą, czego dowodem było aż 13 obejrzanych kartek. Mając to wszystko na uwadze, nic dziwnego zatem, że na Energa Stadion nie wszyscy witali Peszkę z otwartymi ramionami.

Wszędzie potrzebny

Czas pokazał jednak, że „Stoki” miał absolutną rację, dając Peszce drugą szansę. Szkoleniowiec Lechii miał bowiem świeżo w pamięci wydarzenia z poprzedniego sezonu, kiedy w grupie mistrzowskiej, ze względu na wąską kadrę, jego zawodnicy jechali już na rezerwie, z siedmiu spotkań, przegrywając aż cztery i zamiast do końca walczyć o tytuł najlepszej drużyny w kraju, osunęli się na najniższy stopień podium. Stokowiec słusznie uznał zatem, że teraz każda para nóg może być kluczowa, aby podobna sytuacja więcej się nie powtórzyła.

Peszko nie od razu wkupił się jednak w łaski Stokowca. Co prawda zaliczył 24 minuty w rywalizacji o Superpuchar Polski z Piastem Gliwice (3:1), ale już w pierwszym meczu sezonu 2019/2020 w Ekstraklasie z ŁKS Łódź (0:0) nie znalazł się w meczowej kadrze. Traf chciał jednak, że w spotkaniu z beniaminkiem, w chwilowej separacji z rozumem był inny Lechista, Żarko Udovicić, który brutalnie zaatakował Jana Grzesika. Serbski pomocnik otrzymał od arbitra czerwoną kartkę, a od Komisji Ligi cztery mecze przerwy. Tak więc rozpoczęła się seria szczęśliwych zbiegów okoliczności, które szeroko otworzyły Peszce drzwi do pierwszego składu.

Już od rywalizacji z Wisłą Kraków w 2. kolejce Ekstraklasy, nowy-stary gracz Lechii zaczął grać od pierwszej minuty. Owszem, w spotkaniu z „Białą Gwiazdą” PS dał szansę gry głównie rezerwowym, aby czołowych zawodników oszczędzić przed walką w eliminacjach Ligi Europy, ale już w kolejnym ligowym boju, tym razem z Wisłą Płock, Peszko znów był wśród piłkarzy pierwszego garnituru. Do zakończenia dyskwalifikacji Udovicicia, tylko mecz z Rakowem Częstochowa rozpoczął na ławce rezerwowych. Gdy jednak Lechiści w pierwszej połowie kompletnie nie radzili sobie z zaskakująco dobrze poczynającym sobie beniaminkiem, Peszko wszedł do gry już od 46. minuty. Co też jest istotne, gdy były as Zagłębia Sosnowiec był już do dyspozycji Stokowca, ten i tak nie wystawił go od pierwszych minut w potyczce ze Śląskiem Wrocław. Udovicić na murawie zameldował się dopiero w 78. minucie, zmieniając Lukasa Haraslina. Peszko nie dał powodów żadnych powodów do zmiany, bo to on był autorem bramki na wagę remisu z liderem PKO Bank Polski Ekstraklasy.

Nie tylko jednak problemy Udovicicia sprawiły, że „Peszkin” stał się w pierwszym składzie postacią fundamentalną. Od początku bieżących rozgrywek cieniem samego siebie jest Flavio Paixao (póki co bez gola w lidze), który niemal całą wiosnę spędził na skrzydle. Mimo fantastycznego występu w meczu o Superpuchar Polski z Piastem (dwa trafienia), nierówno również prezentuje się Lukas Haraslin, któremu czasem też zdarzało się, grywać w ataku, w zastępstwie za Portugalczyka. Peszko zatem w siedmiu meczach tego sezonu w Ekstraklasie widywany był zarówno na lewym (cztery występy), jak i na prawym skrzydle (trzy występy). Lepsze statystyki ma grając na prawej stronie, bo to wówczas zdobył trzy bramki, które łącznie dały jego zespołowi siedem punktów. Nie ma jednak wątpliwości, że obojętnie gdzie nie zostanie wystawiony, gwarantuje wysoki poziom. Udowodnił to we wczorajszym starciu z Lechem Poznań, kiedy nie tylko otworzył wynik spotkania, ale brał udział praktycznie w każdej akcji swojego zespołu.

Wyszła nam zatem piękna (choć oczywiście w pełni zasłużona) laurka, niemniej do tej beczki miodu należy włożyć łyżkę dziegciu. Problemem na pewno jest fakt, że w chwili obecnej Peszko to nie jest zawodnik mający siły na pełne 90 minut. W dotychczasowych siedmiu meczach Ekstraklasy  pomocnik Lechii na murawie przebywał odpowiednio:

  • Wisła Kraków – 72 minuty
  • Wisła Płock – 64 minuty
  • Jagiellonia Białystok – 58 minut
  • Raków Częstochowa – 45 minut
  • Śląsk Wrocław – 83 minuty
  • Piast Gliwice – 62 minuty
  • Lech Poznań – 56 minut

Łącznie zatem „Peszkin” póki co zanotował 440 minut na 630 możliwych. Po meczu z Wisłą Płock Stokowiec podkreślał, że Peszko ma jeszcze dość duże zaległości treningowe i potrzeba jeszcze trochę czasu, nim będzie w stanie wytrzymać trudy całego spotkania. Od tej wypowiedzi minęło jednak 1,5 miesiąca, a sytuacja nadal pozostała bez zmian. To jest więc wyzwanie na najbliższe tygodnie, zarówno dla szkoleniowca, jak i dla piłkarza, aby popracować nad wytrzymałością.

Póki co zaś Peszko ten czas, który ma na boisku, stara się wykorzystać na maksa. W Gdańsku kibice mają nadzieję, że tak będzie i wówczas, gdy Lechista będzie miał siły na pełne 90 minut rywalizacji.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się