Autor zdjęcia: ghanasoccernet
Klopp vs Guardiola: Runda druga. Mecz i trash-talk, który elektryzuje całą Anglię
Jeszcze dobrze nie ochłonęliśmy po zaciętej walce o mistrzostwo Anglii pomiędzy Manchesterem City a Liverpoolem, a już szykuje nam się kolejna. Pojedynki pomiędzy Pepem Guardiolą a Jürgenem Kloppem przypominają w ostatnich latach najznamienitsze walki pomiędzy dwoma światowej klasy bokserami, którzy walczą o śmierć i życie. Guardiola wygrał pierwszą rundę, mimo że był już raz na deskach, teraz Klopp zaczął wyprowadzać bardziej punktujące ciosy. No i nie zapominajmy o „trash talku” na przedmeczowych konferencjach.
Najlepszy sezon w historii
Powtarzamy się, ale poprzedni sezon był zdecydowanie najlepszym, jaki kiedykolwiek przyszło nam obserwować w Premier League. Jeszcze nie było takiej sytuacji w angielskim (ani w żadnym) futbolu, żeby wicemistrz kraju zdobył 97 punktów, a mimo to został z niczym. No, może nie do końca z niczym, bo przecież „The Reds” sięgnęli koniec końców po Ligę Mistrzów, ale wiecie o co chodzi.
Walka pomiędzy Manchesterem City a Liverpoolem trwała od pierwszej do ostatniej kolejki. Obie drużyny szły łeb w łeb, miały swoje wzloty i upadki, ale koniec końców nie miały sobie równych. W pewnym momencie wydawało się nawet, że podopieczni Jürgena Kloppa są już bezpieczni, bo uciekli przeciwnikowi na osiem punktów, ale wtedy przyszło bezpośrednie i bolesne w skutkach starcie z Pepem Guardiolą, następnie mały kryzys formy i „Obywatele” w okamgnieniu odrobili straty.
I to właśnie mecz z Manchesterem City odegrał kluczową rolę, bo Liverpool przegrał go o… milimetry. John Stones w ostatniej chwili uratował swój zespół przed stratą bramki i wybił piłkę, kiedy ta już przekraczała linię całym obwodem. Do pełni szczęścia zabrakło jedynie milimetrów. Gdyby tylko Stones spóźnił się o sekundę, Liverpool wyszedłby na prowadzenie i kto wie, może dalsze losy potoczyłyby się inaczej.
⛔️ Left: John Stones' goal-line clearance vs. Liverpool
— Squawka News (@SquawkaNews) April 28, 2019
⚽️ Right: Sergio Aguero's goal vs. Burnley
The 2018-19 Premier League title could be settled by a matter of centimetres. 📏 pic.twitter.com/Mfu37XIC1i
Odłóżmy jednak gdybanie na bok, a skupmy się na faktach. Manchester City miał w końcówce sezonu kupę szczęścia i nie jest to wcale kontrowersyjna opinia. Zwycięska bramka Sergio Aguero z Burnley tylko minimalnie przekroczyła linię bramkową, a Vincent Kompany przeciwko Leicesterowi huknął tak, że wszyscy tylko złapali się za głowy. W momencie, kiedy drużynie nie szło, kapitan wziął na siebie całą odpowiedzialność i przyłożył z dystansu. Śmiało można powiedzieć, że to właśnie w tym momencie „Obywatele” wygrali Premier League. To było nokautujące trafienie.
🔵 Vincent Kompany, scorer of crucial goals!
— WeAreMCFC (@WeAreMCFC) August 22, 2019
📅 2018/19 Title Race
🆚 Leicester City
⚽️ 1-0 #ManCity pic.twitter.com/hKrd4P0MEu
Nurkowanie kontra taktyczne faule
W tym sezonie walka przebiega nieco inaczej, choć też widać pewne schematy, które miały miejsce kilka miesięcy temu. Manchester City swój dołek złapał dużo wcześniej i Liverpool od pierwszych kolejek zaczął budować swoją przewagę w tabeli, ale to w dalszym ciągu jest tylko sześć punktów różnicy przed bezpośrednim starciem z drużyną, którą stać na występ z całkowicie innej planety.
Liverpool też trochę zmienił swoje podejście w porównaniu z poprzednim sezonem. Teraz liczy się tylko wynik – obojętnie w jaki sposób zostanie osiągnięty. Podopieczni Jürgena Kloppa nie grają więc jakiejś zachwycającej piłki, ale są skuteczni i skoncentrowani do samego końca. „The Reds” potrafili odwrócić losy spotkania w samych końcówkach lub jedną akcją po niezbyt udanych meczach.
- tak było w ostatnim meczu z Aston Villą, gdzie wygrali w czwartej minucie doliczonego czasu
- tak było w meczu z Tottenhamem, gdzie przegrywali 0:1, a mimo to odrobili straty
- tak było w meczu z Leicesterem, gdzie wygrali po rzucie karnym w 95. minucie
- tak było w meczu z Sheffield, gdzie wygrali 1:0 po błędzie bramkarza rywali
Jedni powiedzą, że to tylko szczęście głupiego, ale jeśli podobna sytuacja powtarza się raz, drugi, trzeci, to nie jest to jedynie przypadek. Manchester City miał szczęście rok temu, teraz bardziej sprzyja ono Liverpoolowi. Ale Pep Guardiola uważa inaczej.
- Nurkowanie to normalna sprawa w Liverpoolu, to się zdarzało w ostatnich latach. Mane to wyjątkowy talent – czasami nurkuje, czasami strzeli pięknego gola w doliczonym czasie.
Obaj menedżerowie zazwyczaj darzyli się wielkim szacunkiem, ale sytuacja przed dzisiejszym meczem jest niezwykle napięta. Jak przed każdym wielkim pojedynkiem nie mogło zabraknąć „trash talku”, więc Klopp nie pozostał dłużny i wytknął (choć powiedział, że tego nie wytknie) Manchesterowi City popełnianie fauli taktycznych.
- Nie jestem przekonany czy chcę dolewać oliwy do ognia. Nie jestem zainteresowany tego typu rozmowami i obiecuję, że nic nie wspomnę o taktycznych faulach.
Niby pozornie niegroźna wypowiedź, ale skupiająca się na bardzo poważnym problemie. Sędziowie w poprzednim sezonie byli bardzo pobłażliwi dla zawodników Manchesteru City i nie zawsze karali ich żółtymi kartkami po faulach, które powtarzały się kilka razy w meczu. Fenomenem był Fernandinho, który popełniał najwięcej taktycznych fauli w całym zespole, a mimo to obejrzał tylko pięć żółtych kartoników.
Teraz arbitrzy są nieco bardziej wyczuleni, choć też zdarza im się przymykać oko na tego typu sprawy. Ale taki Rodri, który na początku poszedł w ślady Fernandinho, w końcu musiał zacząć się hamować. Choć VAR nie działa w tym sezonie jak należy (głównie przez sędziów, którzy ten system obsługują), to jednak takie małe zachowania powinny być zauważalne.
Pojedynek czas zacząć
Choć za nami dopiero 11 kolejek Premier League, to dzisiejsze spotkanie może mieć ogromne znaczenie. Jeżeli Liverpool odniesie dziś zwycięstwo, to odskoczy Manchesterowi City na dziewięć punktów i będzie to doskonały punkt wyjścia na tak wczesnym etapie rozgrywek. Oczywiście dalej nie jest to strata niemożliwa do odrobienia – doskonale przecież pamiętamy, co się wydarzyło rok temu.
Problem jednak w tym, że teraz „Obywatelom” może być o wiele trudniej zniwelować tak dużą stratę. I to nie chodzi nawet o kosmiczną formę Liverpoolu, który punktuje nawet w meczach, które wyglądają już na stracone. Nie zapominajmy, że Manchester City stracił przecież swojego lidera obrony, który w sezonie mistrzowskim odegrał ogromną rolę. Aymeric Laporte trzymał całą defensywę w ryzach, był jej liderem i to do niego byli dobierani partnerzy, a nie na odwrót.
Francuz w tym roku już nie zagra, a Pep Guardiola musi lepić defensywę odpadami – oprócz Johna Stonesa w kadrze pozostaje taki ananas jak Nicolas Otamendi. A nie oszukujmy się, nie jest to najpewniejszy zawodnik. Widzi to również sam trener, który znacznie wolał stawiać w tym miejscu na nominalnych defensywnych pomocników, czyli Fernandinho i Rodriego. Przydałby się teraz ktoś taki jak Vincent Kompany, który w trudnych momentach potrafił wejść na boisko i zawsze grał na wysokim poziomie. Były kapitan „The Citizens” wrócił do Belgii, a w jego miejsce nie został sprowadzony żaden nowy zawodnik. Dlatego właśnie kontuzja Laporte’a tak bardzo boli.
To jednak nie wszystko, bo w meczu Ligi Mistrzów przeciwko Atalancie kontuzji doznał Ederson – jeden z czołowych bramkarzy na świecie, który był jedną z ważniejszych postaci w systemie Pepa Guardioli. Choć Brazylijczyk nie był w tym sezonie w swojej najwyższej formie, to mimo wszystko wciąż był pewniejszym punktem niż Claudio Bravo, który dzisiaj będzie musiał powstrzymać kosmiczne trio Salah-Firmino-Mane.
A że Chilijczyk nie jest najpewniejszym punktem, to wszyscy wiedzą. Potwierdziła to chociażby idiotyczna czerwona kartka z… Atalantą (tak, w tym samym meczu, w którym Ederson doznał kontuzji), po której w bramce „The Citizens” musiał stanąć Kyle Walker. I można powiedzieć, że spisał się lepiej niż jego poprzednik, bo jemu chociaż udało się nie wpuścić bramki.
Wszystkie znaki na niebie wskazują więc, że to Liverpool odniesie dzisiaj zwycięstwo i wykona ogromny krok w kierunku tak utęsknionego mistrzostwa. Nie udało się przed rokiem, to może uda się teraz? Ale nie skreślajmy jeszcze Manchesteru City, bo Pep Guardiola potrafi tak poukładać swój zespół, że nawet z tak dużymi brakami potrafi rozegrać największy mecz w swoim życiu. To będzie prawdziwa bitwa. Bitwa, która może mieć duży wpływ na dalsze losy rozgrywek.