Autor zdjęcia: własne
W przerwie: R. Kałużny, M. Karoń - “Radosław Kałużny. Powrót taty”, czyli jedna z najmocniejszych polskich biografii
Dożyliśmy czasów, gdy piłka nie tylko jest obecna praktycznie 24 godziny na dobę w telewizji i internecie, ale możemy też czytać świetne pozycje o jej historii. Można pomiędzy meczami, można w drodze do pracy, można tam, gdzie królowie chadzają piechotą. Możliwości jest multum. W każdy weekend będziecie mieli okazję przeczytać nasze polecenia. Pewnie częściej będziemy chwalić niż ganić, bo na słabe książki szkoda nam czasu, więc potraktujcie to jako przewodnik po wartościowej lekturze na czas przerwy. Dzisiaj przypominam pozycję, która odbiła się szerokim echem w chwili premiery, a spore wrażenie robi również po latach.
Radosław Kałużny, Mateusz Karoń - Radosław Kałużny. Powrót taty (Kopalnia)
Tak jakoś się złożyło, że najmocniejsze biografie opowiadają o skrzywionych życiorysach. Bywają oczywiście wyjątki od reguły, tak jak i sam fakt życiowych zakrętów nie jest gwarancją książki, którą się pochłonie z ciekawością, ale akurat w przypadku “Powrotu taty” pewne prawidła się sprawdziły.
Kałużny był jednym z najważniejszych polskich piłkarzy przełomu wieków. Filar niezwykle mocnej Wisły Kraków początku ery Cupiała, architekt awansu kadry Engela na azjatycki mundial. Defensywny pomocnik, który gdy był w formie i miał “czystą głowę”, dla każdego klubu był postacią nieocenioną - potrafił wyłączyć najmocniejszych rywali i dołożyć coś w ofensywie. Z dystansu strzelał z wielką siłą, głową potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji.
Niestety życie gwiazdy Zagłębia Lubin, Wisły Kraków i Energie Cottbus nie potoczyło się idealnie. Emocji i trudnych chwil nie brakowało w nim zresztą od samego początku.
- Gdzie byłeś?! - wydzierał się, leżąc na łóżku w ich sypialni. Czekał, żeby mnie zjebać. Ojciec zawsze miał pretensje i zazwyczaj kończyły się one na laniu. Miałem taki chrzest niemal codziennie. Bił, a ja się śmiałem. Bolało, ale z twarzy nie schodził mi banan. Cierpiałem, ale nie zamierzałem okazywać strachu. Nie mógł wiedzieć, że się go boję. Nawet w chwilach, gdy byłem zwyczajnie napierdalany. Czym dostawałem? Wszystkim. Z jakiego powodu? Jakiegokolwiek. Coś, za co głaskano mojego brata, stawało się przyczynkiem do kolejnego manta. Radkowi trzeba było przylać - inaczej dzień nie zostałby zaliczony. Tak sobie to wtedy tłumaczyłem.
Ten fragment sporo mówi o całej książce. Tutaj nie ma miejsca na ozdobniki i poetyckie opisy. Jest krew, pot, łzy i przekleństwa. Kałużny szczerze opowiada o swojej przygodzie z futbolem, problemach rodzinnych, jak i kłopotach, w które się z łatwością ładował. Nie oszczędza przy tym nikogo. W “Powrocie taty” nie ma tematów tabu i ludzi, którym były piłkarz odpuszcza. Jest naprawdę ostro.
Wybudowałem piękną willę w Goliszowie pod Chojnowem. 500 metrów kwadratowych, kształt litery U. Pomiędzy segmentami miejsce na basen. To miała być wielka i wspaniała twierdza państwa Kałużnych. Pan był w niej ze dwa razy. Podobno tam, gdzie miał być basen, od dawna można się już kąpać. Został wykopany i wykończony. Oczywiście sfinansowałem to ja.
Kałużny opowiedział ze szczegółami o nieudanych małżeństwach. O straconych pieniądzach. O wyjeździe do Anglii, by podjąć się pracy fizycznej. Mateusz Karoń zgrabnie to wszystko spisał, książkę czyta się szybko, z lekkością, choć tematyka jest momentami ciężka, trudna.
Trudno też oprzeć się wrażeniu, że Kałużny za lekko przechodzi do porządku dziennego nad swoim ciężkim charakterem, błędnymi decyzjami, za to chętnie obwinia wszystkich dookoła. Przypomina to momentami spowiedź Dawida Janczyka. To jednak już wnioski, które każdy może wysnuć samemu po lekturze, a ta jest naprawdę mocna i pobudza do refleksji. Gdy sięgnąłem po “Powrót taty” za pierwszym razem, w 2016 roku, byłem mocno wstrząśnięty. Wracając po latach, wciąż czułem spory niepokój w trakcie lektury.
Nasza ocena (1-6): 5