Autor zdjęcia: Własne
A co jeśli Brożek z Błaszczykowskim chcieli obejrzeć galę z okazji 100-lecia PZPN?
Puchar Polski nie dostarczył większych niespodzianek i absurdów, za to w piątek polska rzeczywistość piłkarska wróciła do normy. No i fajnie, jest o czym pisać.
Grudzień to fajny miesiąc na organizowanie wszelkiego rodzaju celebracji. A to opłatki, a to śledziki, a to wszelkie podsumowania. Janusz Atlas i Paweł Zarzeczny byliby zachwyceni. Ja zasadniczo też jestem zachwycony, pomysłowością organizatorów gali z okazji 100-lecia PZPN. Wydarzenie to naprawdę nie byle jakie, bo i nasz futbol bywał w tym okresie nieraz siłą liczącą się na całym świecie, nie brakowało w historii rodzimej piłki meczów godnych upamiętnienia, piłkarzy wartych uhonorowania.
W grudniu polscy piłkarze grają często, ale nie na tyle, by taką galę organizować w tym samym czasie, co mecz Ekstraklasy. W dodatku nie byle jaki, bo dwóch drużyn, które w tejże historii odegrały ogromną rolę, zapisały wspaniałe karty.
A co jeśli Paweł Brożek i Kuba Błaszczykowski chcieliby tę galę obejrzeć? Co więcej, przecież Kuba to wybitny reprezentant kraju, facet mający na koncie 108 występów w kadrze, więc kto jak nie on powinien być na niej obecny?!
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi…
***
Pięć klubów z Ekstraklasy i trzech pierwszoligowców zostało nam w Pucharze Polski. Całkiem fajnie się to ułożyło, chociaż zawsze szkoda, gdy do wiosennej fazy nie przechodzi chociaż jeden absolutny kopciuszek.
Wciąż jest za to duża szansa, że finał na Stadionie Narodowym będzie dużym wydarzeniem kibicowskim, co bez wątpienia stałoby się przy obecności w nim Legii, Lecha, Lechii albu Cracovii.
Nie wiem tylko, czy stołecznej policji ten plan się podoba.
***
Że frekwencja to jest niemały problem, pokazuje przykład I ligi. Średnia widzów na meczach ostatniej, rozegranej tydzień temu kolejki, wyniosła… 1516. Wszystko rozumiem, że przełom listopada i grudnia (chociaż całkiem ciepły), że nie jest to najwyższa klasa rozgrywkowa, a dodatkowo część meczów można obejrzeć w telewizji, ale…
Nie no, nie będę nawet próbował tutaj wielce się rozwodzić. Polska piłka klubowa, poza niewieloma wyjątkowa, nikogo w zasadzie nie obchodzi. Przykre.
***
Coraz bliżej zimowego okienka transferowego, coraz większa nerwówka tej nielicznej garstki kibiców, których jednak ta nasza rzeczywistość ligowa obchodzi. Nigdy nie zrozumiem grupy, która z ciekawością wypatruje odejścia wyróżniających się ligowców, licząc już pieniądze z ich transferów. Tak jakby kasa w rękach włodarzy polskich klubów automatycznie oznaczała, że czekają nas ciekawe ruchy do ligi.
Najczęściej jest bowiem zupełnie odwrotnie. Odchodzą nieźli, przychodzą średni albo słabi. I tak nam leci z czasem frekwencja, miejsce w europejskiej hierarchii i tylko entuzjazm niektórych osób wobec nieswoich pieniędzy jakoś nie maleje. Niebywały absurd.
***
Klubu zimą na pewno nie zmieni Robert Gumny. Bardzo przykra jest historia tego chłopaka. Wypadł mu w końcowej fazie transfer do mocarza Bundesligi. Na dobrą sprawę ominęły go całkiem udane młodzieżowe Euro kadry Michniewicza, zeszłej późnej wiosny. Teraz nie będzie miał nawet szansy podjąć walki o miejsce w drużynie prowadzonej przez Jerzego Brzęczka.
No i nie ma się też co wielce łudzić, że nawet po powrocie do wysokiej formy prawego obrońcę Lecha czeka jakiś spektakularny transfer. To na razie jednak czysta abstrakcja. Najważniejsze, żeby wrócił zwyczajnie do pełnej fizycznej dyspozycji.
***
Wisła Kraków dryfuje. Niby zaczęła grać lepiej, ale za to punktów nie przyznają. 10 meczów przegranych w lidze z rzędu to wynik absolutnie katastrofalny. Biorąc pod uwagę, że za tydzień “Biała Gwiazda” podejmie Pogoń, spisującą się na wyjazdach rewelacyjnie, to…
Nie zazdroszczę piłkarzom i kibicom z Krakowa.