Autor zdjęcia: Własne
Liga, w której pomieszanie z poplątaniem to szczyt logiki
Zleciała nam ta runda jesienna błyskawicznie. Dopiero co emocjonowaliśmy się tym, że polskie kluby zbierają eurowpierdol na Łotwie czy na Słowacji, a już jesteśmy na półmetku rywalizacji o to, kto znów powalczy o jak najmniejszą kompromitację podczas kolejnej edycji. O grze w pucharach może wszak myśleć nawet 11. obecnie zespół Ekstraklasy. O mistrzostwie - niewiele mniej ekip.
Na siłę możemy powiedzieć, że nawet strata Górnika Zabrze do trzeciej Pogoni Szczecin nie jest kolosalna. No bo czym jest w Ekstraklasie różnica dwunastu punktów? Równie dobrze po kilku wiosennych kolejkach możemy mieć takie przetasowania, że będący ledwo nad strefą spadkową Górnik może wskoczyć do pierwszej ósemki.
W naszej lidze da się bowiem przewidzieć tylko jedno: że rozstrzygnięcia będą zapadać dopiero w ostatnich kolejkach. I że będą... nieprzewidywalne.
Znów nie ma murowanego faworyta do mistrzostwa. Gdy wydawało się, że Legia Warszawa przezimuje z przewagą pięciu punktów nad drugą Cracovią i będzie na dobrej drodze do odebrania mistrzostwa Piastowi, to z prowadzenia 1:0 w Lubinie, nagle stało się 1:2. Przewaga dwóch oczek w naszej lidze jest absolutnie żadna.
Wystarczy zagrać trzy-cztery mecze lepiej, mieć kilka razy z rzędu ten mityczny "dobry dzień" i już można wywindować się w okolice podium. Tak historycznym liderem została niedawno Wisła Płock. Ale wiadomo, jak to z prowadzącymi w tabeli Ekstraklasy bywa. Klasyk mawia, że "nie radzą sobie z presją". Doskonale obrazuje to poniższy tweet.
Nasza @_Ekstraklasa_ jest najpiękniejsza 🥰 pic.twitter.com/kyTChZoSrM
— Maciej Adam (@maciej_adam) 21 grudnia 2019
Pomieszanie z poplątaniem w tej lidze to szczyt logiki. Nie ma w niej bowiem żadnej ciągłości, kolejności zdarzeń, powtarzalności. Tabelą Ekstraklasy rządzi przypadek. To liga, w której nie można skreślać nikogo. Skoro mistrzem Polski mógł zostać Piast, to dlaczego nie może być nim na przykład taka Wisła Płock? Dlaczego w europejskich pucharach ma nie zagrać Śląsk Wrocław, któremu jeszcze pół roku temu poważnie w oczy zaglądało widmo gry w I lidze? Dlaczego Wisła Kraków po dwunastu spotkaniach bez zwycięstwa miałaby się nie utrzymać?
Gdyby w Ekstraklasie było tyle jakości co emocji, mielibyśmy jedną z najmocniejszych lig w Europie. A tak ta nieprzewidywalność jest w zasadzie jedynym, co może zainteresować postronnego obserwatora. Nas, którzy oglądamy tę ligę od X lat, raczej nie zdziwi już nic. Ale ktoś, kto dopiero zaczyna się jej przyglądać, od razu złapie się za głowę. Ostatni zespół w tabeli gra jak równy z równym z liderem? Nie ma problemu! Faworyci regularnie potykają się w starciach z dołem tabeli? Normalka! Zespół z bilansem bramek -7 ma tylko pięć punktów straty do podium? A jakże!
Najgorsze jest jednak to, że ten brak logiki przekłada się potem na europejskie puchary. Bo nie da się regularnie grać w fazie grupowej, gdy w działaniach nie widać pomyślunku. Gra się archaicznie, często najprostszymi środkami, a jak pokazuje historia - to nie jest nawet sposób na Łotyszy, Słowaków czy Luksemburczyków. Te błędy otwarcie wytykają nam inni, pozwolił sobie na to choćby dyrektor sportowy DAC Dunajska Streda, a często nie dostrzegają ich działacze naszych klubów. Stąd walczymy nie o awans do fazy grupowej choćby Ligi Europy, a o uniknięcie blamażu w pierwszych rundach eliminacyjnych.
Te wszystkie działania po omacku niezwykle się w ostatnich latach skumulowały. Efekty są, jakie widać. Najlepszym przykładem tego jest Legia, w której prezes Dariusz Mioduski miotał się w koncepcjach i lawirował od jednego pomysłu do drugiego. W końcu teraz zdecydował się, że będzie odbudowywał potęgę klubu z Łazienkowskiej z Aleksandarem Vukoviciem u steru. I jakoś to wygląda, jego praca zmierza w dobrym kierunku. Latem nie zawojował Europy, ale teraz wreszcie po okresie beznadziejnej gry widać promyk nadziei. Warszawianie znów potrafią dominować przeciwnika, bezlitośnie karcić jego błędy, wygrywać efektownie i wysoko. Tak, jak powinno się grać w Europie. Ale 7:0 z Wisłą Kraków czy 5:1 z Górnikiem Zabrze będą tylko miłym wspomnieniem, jeśli na Ł3 nie wróci mistrzowski tytuł.
A on nie jest jeszcze nawet w najmniejszym stopniu pewny. Legia jest faworytem, ale minimalnym. Przecież na dobrą sprawę o koronie może marzyć jeszcze nawet jedenasty Raków Częstochowa.
Kluczowe będzie to, kto się osłabi jak najmniej podczas zimowego okna transferowego. Przyzwyczailiśmy się, że co pół roku następuje drenaż najbardziej wyróżniających się zawodników. Już wyjechał Adam Buksa, a w kolejce są następni - Jarosław Niezgoda, Patryk Klimala, Joao Amaral. I wielu innych. Kto tylko celniej kopnie piłkę, już nastawia się na wyjazd. Bo kto chciałby grać w 32. lidze Europy, która jest tylko tuż przed Liechtensteinem?
Dlatego życzę sobie i Wam, żebyśmy w świątecznych prezentach od klubów dostawali jak najmniej Gnajticów i Serrarensów, a jak najwięcej Gytkjaerów i Boharów. A tych, którzy zostaną w Ekstraklasie, niech Święty Mikołaj obdaruje mnóstwem piłkarskiej jakości. Wesołych Świąt!