Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Już nie jadą na rezerwie - jak Lechia Gdańsk stała się kandydatem do miejsca na podium Ekstraklasy?
W poprzednim sezonie, występami w grupie mistrzowskiej, Lechia Gdańsk zaprzepaściła szansę na historyczny tytuł. W bieżących rozgrywkach, właśnie w fazie play-off może rzutem na taśmę zdobyć nawet wicemistrzostwo Polski.
Dwa zwycięstwa, remis i aż cztery porażki - to bilans biało-zielonych w grupie mistrzowskiej w kampanii 2018/19. Nikt oczywiście szat z tego powodu nie rozdzielał, bo też gdańszczanie ostatecznie zajęli miejsce na najniższym stopniu podium (po raz pierwszy od 63 lat) i zdobyli Puchar Polski. Niedosyt jednak pozostał, bo też piłkarze Piotra Stokowca liderem byli w sumie przez 22 kolejki. A mimo to, od sensacyjnego triumfatora Ekstraklasy, Piasta Gliwice, byli gorsi o pięć punktów.
Trudno jednak dojechać bez przeszkód do celu, gdy na desce rozdzielczej od dłuższego czasu świeci się lampka sygnalizująca jazdę na głębokiej rezerwie, a nigdzie nie ma możliwości zatankowania samochodu. W teorii, w takim stanie można przejechać od 50 do 100 km, ale o brawurowej i szybkiej jeździe można zapomnieć. Tak samo było też z Lechią. Do najniższego stopnia podium udało się dotrzeć, ale na walkę o wyższe lokaty, absolutnie nie było mowy.
- Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, ale zobaczcie ile minut w tym sezonie rozegrali Michał Nalepa czy Filip Mladenović - rozkładał bezradnie ręce Stokowiec po zremisowanym spotkaniu z Zagłębiem Lubin w 35. kolejce poprzedniego sezonu. To było starcie, które do minimum ograniczyło szansę gdańszczan na mistrzostwo Polski. Piast w tym samym czasie, po niesamowitym horrorze ograł Jagiellonię Białystok 2:1 i wysunął się na czoło tabeli, w związku z remisem Legii Warszawa z Pogonią Szczecin. Lechiści w razie zwycięstwa z "Miedziowymi", mogli się zbliżyć do "Wojskowych" na punkt, a do gliwiczan tracić już tylko dwa "oczka", wciąż wywierając na nich presję. Podział punktów z Zagłębiem sprawił jednak, że oba zespoły odskoczyły Lechii na tyle, że ta nie była już w stanie do końca sezonu ich dogonić.
OBSTAWIAJ MECZE LECHII W BETCLIC! ZAREJESTRUJ SIĘ TERAZ Z KODEM 2X45INFO
Stokowiec niby skorzystał w siedmiu meczach w grupie mistrzowskiej z usług aż 21 zawodników. Jeśli jednak uważnie przyjrzymy się, kto ile czasu wówczas zagrał, wyjdzie nam, że w kulminacyjnym momencie sezonu operował mocno ograniczonym gronem. Filip Dymerski (minuta), Egy Maulana Vikri (2 minuty) i Mateusz Sopoćko (24 minuty), dostali szansę gry w kończącym rozgrywki starciu z Jagiellonią Białystok. Dwa spotkania w bramce zaliczył Zlatan Alomerović, ale bardziej to była nagroda za wkład w triumf w Pucharze Polski, aniżeli pilna potrzeba zmiany golkipera. Ogony zaliczał też Steven Vitoria (77 minut w rywalizacji z Zagłębiem Lubin, w pozostałych meczach łącznie na murawie przebywał przez kwadrans). Z kolei Michał Mak regularnie zaczął występować (3 gry), gdy szansę Lechii na tytuł były już czysto matematyczne.
Z grupy 21 graczy zrobiło nam się zatem ledwie 15. Jako taka rywalizacja miała miejsce jedynie na prawej obronie, gdzie o wyjściową jedenastkę rywalizowali Karol Fila (6 meczów) i Joao Nunes (5). O pewny plac w środku pola walczyli Jarosław Kubicki (7 spotkań), Daniel Łukasik (6) i Tomasz Makowski (5). I to w zasadzie tyle. Filip Mladenović (7) na lewej obronie, a także Błażej Augustyn (6) i Michał Nalepa (7) w centrum defensywy, w zasadzie nie mieli żadnej konkurencji, która mogłaby ich odciążyć, albo naciskać. Podobnie jak Patryk Lipski na pozycji ofensywnego pomocnika. Trudno też mówić o jakiejś większej walce o skład wśród napastników czy skrzydłowych. Na desancie zwykle osamotniony był Artur Sobiech (4), zaś Flavio Paixao (7) zwykle ustawiany był na prawym skrzydle. Gdy to Portugalczyk znajdował się na środku ataku, wówczas jego miejsce zajmował Konrad Michalak (5), który w razie potrzeby mógł również występować na przeciwległej stronie, zamiast Lukasa Haraslina (7). Słowak to zresztą modelowy przykład tego, jak bardzo wówczas potrzebny był Lechii solidny zmiennik. Gracz wypożyczony aktualnie do US Sassuolo w grupie mistrzowskiej rozegrał komplet spotkań, ale tylko raz na murawie dotrwał do 90 minuty.
Do tego dochodził jeszcze inny problem - brak wyraźnego wkładu rezerwowych w grę Lechii. Tylko w spotkaniach z Pogonią Szczecin (dwa gole Sobiecha na 1:1 i 4:3) oraz Zagłębiem Lubin (wyrównujące trafienie Maka), świeżo wprowadzony zawodnik odmienił losy spotkania.
Patrząc na kadrowe braki, biało-zieloni naprawdę mogli odetchnąć z ulgą, że w sezonie zasadniczym wyrobili sobie tak dużą przewagę nad resztą stawki. W przeciwnym razie, mogliby nawet wypaść poza pierwszą trójkę!
Tej wiosny, nikt piłkarzom Stokowca nie wróżył już walki o europejskie puchary przez rozgrywki ligowe. Wydawało się, że Lechia skupi się na obronie Pucharu Polski, a Ekstraklasę będzie traktowała jako poligon doświadczalny. Tym bardziej, że w 2020 roku gdańszczanie niebezpiecznie dryfowali między grupą mistrzowską, a spadkową. Gdyby układać tabelę tylko za okres między 8 lutego, a 14 czerwca, biało-zieloni znaleźliby się na 9. miejscu (12 punktów). Na cuda więc na Energa Arena mało kto liczył. A jednak po podziale ligi, tylko Raków Częstochowa do tej pory punktuje tak dobrze jak Lechia. Oba zespoły jako jedyne do tej pory zdobyły komplet punktów, zatem nad Motławą odżyły nadzieje na drugie podium z rzędu.
O władzach Lechii można mówić i pisać wiele, ale z pewnością nie to, że Stokowcowi stworzyły wmarzone warunki pracy. Zimą Gdańsk opuściło bowiem wielu czołowych zawodników - Lukas Haraslin, Daniel Łukasik, Sławomir Peszko, Artur Sobiech, Rafał Wolski. Większość z tego względu, że śmiała upomnieć się o zaległe pensje. W ich miejsce sprowadzono dwóch Polaków, powracających z nieudanych wojaży zagranicznych - Rafała Pietrzaka i Łukasza Zwolińskiego, a także całą masę szerzej nieznanych obcokrajowców: Conrado, Ze Gomesa, Omrana Haydary`ego, Kenny Saiefa czy Kristersa Tobbersa. Większość transferów, o dziwo, okazała się „strzałem w dziesiątkę”, tym samym, Stokowiec niemal na każdej pozycji ma teraz do dyspozycji po dwóch równorzędnych piłkarzy. W bramce Dusan Kuciak to absolutny fundament, ale przecież w końcówce poprzedniego roku, Zlatan Alomerović udowodnił, że w razie potrzeby może godnie zastępować bardziej znanego kolegę. Mario Malocę w starciu z Jagą z powodzeniem zastąpił Kristers Tobbers. Łotysz nie odpuszcza również walki o grę w środku pola kwartetowi: Maciej Gajos- Jarosław Kubicki - Tomasz Makowski. Rafał Pietrzak z kolei nie raz i nie dwa już udowodnił, że na lewej obronie, jest też życie po Mladenoviciu, który po meczu z Piastem pożegnał się z Lechią.
Najbardziej zażarta rywalizacja jest niewątpliwie na skrzydłach, gdzie nastąpiła prawdziwa kumulacja piłkarzy, znakomicie wyszkolonych technicznie i potrafiących grać nieszablonowo. Lewe skrzydło to miejsce starć Conrado i Ze Gomesa, z kolei na przeciwległej flance ścierają się Konrad Mihalik i Kenny Saief. Ten ostatni co prawda, z powodu kontuzji, już w tym sezonie nie zagra, ale wcześniej był jednym z czołowych Lechistów w tym roku.
2020 rok w ekstraklasie:
— Mateusz Janiak (@eMJot23) June 28, 2020
Łukasz Zwoliński – 7 goli,
Pogoń, ŁKS – 7 goli. @przeglad
Jak szalony od marca strzela Zwoliński (7 goli w 9 meczach), w gdańskim ataku, czuje się jak ryba w wodzie. Co prawda pomysł, aby występował w napadzie w duecie z Paixao, w spotkaniu z Cracovią nie zdał egzaminu, ale to nie oznacza, że obaj nie mogą na boisku przebywać razem. W potyczce z Jagiellonią, na boisku pojawił się w drugiej połowie, i to on był najbardziej wysuniętym graczem, zaś Portugalczyk występował za jego plecami. Ich dobra współpraca dała zespołowi ostatecznie trzy punkty.
Widząc jakie kłopoty bogactwa ma Stokowiec, należy traktować Lechię jako poważnego kandydata do walki o ligowe podium. Nawet mając na uwadze, że z pozostałymi rywalami do walki o medale, a więc Lechem Poznań i Śląskiem Wrocław, zmierzą się na wyjeździe. Tym bardziej, że przecież w kolejce do gry są kolejni piłkarze. Na otwarcie rywalizacji w grupie mistrzowskiej niespodziewanie szansę dostał 17-letni Jakub Kałuziński. W Szczecinie może nie błysnął, ale też z pewnością i nie rozczarował. Na okazję do gry w grupie mistrzowskiej czekają też inni zawodnicy: Jakub Arak, Omran Haydary czy Żarko Udovicić.