Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Gdzie się podział ten znakomity Wszołek z jesieni?
Jest coś takiego – i czują to nawet amatorzy – że kiedy grasz z dużo bardziej utalentowanymi zawodnikami, to samemu prezentujesz się znacznie lepiej. Niestety zdarzają się też takie przypadki, kiedy otoczenie ciągnie kogoś w dół. Najświeższym tego typu przypadkiem zdaje się być Paweł Wszołek.
Chociaż gwoli ścisłości nie z nim jednym się tak stało. Wielokrotnie wspominaliśmy chociażby o Tomku Podstawskim. Ten defensywny pomocnik wychowany w FC Porto, kiedy dołączył do Pogoni, w każdym meczu udowadniał, że myśli szybciej od wszystkich swoich kumpli z ekipy i tym samym przeciwników. Gorzej, iż później stopniowo obniżał swój poziom, ponieważ ekstraklasowa poprzeczka nie wisi tak wysoko i zwyczajnie nie musiał wchodzić na tak wysokie obroty, co w Portugalii.
No ale wracając do skrzydłowego Legii, wszak to on ma być przedmiotem analizy w tym tekście – jego zjazd jest widoczny bardziej z trzech powodów. Po pierwsze samo to, iż w występuje w ekipie z Łazienkowskiej robi swoje. Czy chcesz, czy nie, grając pod wodzą Vukovicia jesteś na świeczniku. Druga sprawa to jego CV – zanim Paweł trafił do stołecznego zespołu, występował w Championship, wcześniej w Serie A, za Nawałki regularnie pojawiał się w gronie zawodników powoływanych do seniorskiej kadry (choć furory w niej nie zrobił, pamiętajmy). Mimochodem oczekiwania wobec niego musiały być wysokie.
Trzecia rzecz, z tą powiązana, dotyczy zaś właśnie tego, w jakim stylu wjechał w Ekstraklasę.
Dużo w tym temacie mówią oceny z rundy jesiennej od momentu, kiedy stał się graczem wyjściowej jedenastki. Za ten okres wychodzi mu średnia na poziomie 5,55, czyli de facto kozacki wynik, o jakim większość ligowców może co najwyżej pomarzyć. Rozkładając ten okres na czynniki pierwsze znajdziemy kilka spektakularnych występów w jego wykonaniu. Na przykład przeciwko Wiśle Kraków zanotował 2 asysty i raz sam trafił do siatki (7:0); Górnikowi zaś walnął 2 sztuki i jeszcze raz dograł koledze; mecz ze Śląskiem to znów bramka i asysta. Ogólnie rzecz biorąc, jesienią Wszołek walnie przyłożył się do wszystkich najbardziej efektownych zwycięstw warszawian, ale nawet w pozostałych starciach, gdy nie przyczyniał się do bezpośrednie do kolejnych trafień, zdecydowanie nie zaniżał poziomu.
Co ciekawe początek świetnej serii Legii, dzięki której wdrapała się na szczyt tabeli i już nie oddała prowadzenia, zbiegł się akurat w momentem, gdy Paweł doszedł do pełni formy i zaczął występować w wyjściowej jedenastce. Przypadek? Nie sądzimy.
W okresie pospandemicznym natomiast Wszołek zaliczył w zasadzie jeden znakomity występ – ten z Arką, gdy wziął bezpośredni udział przy 4 z 5 strzelonych gdynianom goli. W pozostałych 6 meczach były gracz QPR wyglądał raczej tak, że śmiało mógłby stać się twarzą zadyszki złapanej przez zespół Vukovicia. I nie chodzi tu już nawet o te najbardziej powierzchowne statystyki, lecz także „głębsze liczby”. Sami zobaczcie:
Na początku tej niechlubnej serii jeszcze dałoby się bronić Pawła na zasadzie, iż to nie jest tak, że w ogóle nie bierze na siebie odpowiedzialności, znika na 90 minut i nie podejmuje żadnych prób. Na podstawie statystyk z 28. lub 30. kolejki da się wysnuć wniosek, że w tych meczach po prostu mocno szwankowała jego skuteczność. No ale późniejsze spotkania to już czysty obraz beznadziei, którą w zasadzie trudno jakoś racjonalnie wytłumaczyć.
Być może jakimś tropem jest ten dotyczący przygotowania fizycznego? Eksperci, lekarze, fizjoterapeuci i inni tego typu ludzie wielokrotnie przestrzegali o skutkach „lockdownu”, treningów indywidualnych, kilkumiesięcznego roztrenowania. Zresztą, w niektórych ekipach dostaliśmy tego dobitne dowody w postaci wysypu groźnych kontuzji w krótkim czasie – takich jak ta Szczepańskiego czy Łasickiego. W Wiśle Płock z kolei tuż przed startem Ekstraklasy sporo zawodników miało różnego rodzaju kłopoty mięśniowe, na szczęście nie tak poważne co u wcześniej wymienionych kolegów po fachu.
W tym kontekście więc może warto rozważyć zwyczajne zmęczenie? Od początku czerwca Wszołek zawsze grał w wyjściowej jedenastce i tylko raz Vuković ściągnął go z boiska przed końcowym gwizdkiem (w 76. minucie). W Pucharze Polski także zaliczył pełne półtorej godziny gry i dopiero we wtorek przeciwko Cracovii rozpoczął spotkanie na ławce, aczkolwiek później i tak Serb posłał go do boju na nieco ponad pół godziny. Zresztą, ten trop wyjaśniałby zjazd nie tylko Wszołka, ale w ogóle całej Legii, bo jej kryzys jest ewidentny, skoro w 5 ostatnich meczach warszawianie zwyciężyli zaledwie raz.
Szczęście w nieszczęściu dla obu stron jest takie, że podopiecznym Vukovicia raczej nie grozi wypuszczenie mistrzostwa, skoro w ostatnich 3 kolejkach wystarczy im zaledwie punkt do wywalczenia tytułu. Jesteśmy jednocześnie przekonani, iż gdyby forma skrzydłowego w pewnym momencie nie spikowała gwałtownie, w zasadzie już byłoby po wszystkim.
My jesteśmy rozczarowani dyspozycją Wszołka jeszcze z jednego względu – przecież jesienią jego dyspozycja była na tyle wysoka, że postulowaliśmy ponowne powołanie go do reprezentacji. Jakkolwiek spojrzeć, problemu bogactwa to my tam nie mamy, w zasadzie wobec każdego zawodnika biegającego w kadrze po jednej lub drugiej flance można mieć jakieś zastrzeżenia. No ale teraz trudno uważać, by legionista był w stanie wnieść coś ekstra do drużyny Jerzego Brzęczka, skoro nawet w klubie tak mocno zawodzi.
Szkoda, dla ogółu lepiej byłoby jednak lepiej, gdyby ten jego obecny dołek w dłuższej perspektywie okazał się zaledwie wypadkiem przy pracy.