Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Notorycznie powielane te same pomyłki. Błędne koło Dariusza Mioduskiego
Przez ostatnie 6,5 roku tylko dwóch trenerów Legii przepracowało w klubie dłużej niż rok. Najpierw – jeszcze za ery Bogusława Leśnodorskiego – Henning Berg i zwolniony wczoraj Aleksandar Vuković. Dariusz Mioduski od trzech lat powiela te same błędy, a zwolnienie Serba, mimo że dla niektórych logiczne i zrozumiałe, jest tylko tego potwierdzeniem.
Czesław Michniewicz to bardzo dobry trener. Chyba mało kto będzie z tą tezą polemizować. Lepszy od Vukovicia, Sa Pinto, Klafuricia, Jozaka czy Hasiego – to na pewno. Nie przypadkiem zrobił początkowo furorę na Mistrzostwach Europy U-21 i dał nam trochę radości, a głosy, że powinien w przyszłości być następcą Brzęczka wydają się być uzasadnione. Tylko po pierwsze: trochę nam się gryzie cel jaki jest stawiany nowemu trenerowi z faktycznymi możliwościami wpływu na drużynę.
Nieco ponad tydzień – tyle czasu dostał Czesław Michniewicz, by przejąć schedę po Vukoviciu i awansować do fazy grupowej Ligi Europy. Podpisał dwuletnią umowę trzy dni przed III rundą eliminacyjną. Wyobrażacie sobie co się stanie, gdy – odpukać – noga mu się podwinie i Drita albo Karabach wyrzucą Legię za burtę? Michniewicz będzie nietykalny, bo ma wytłumaczenie, że dostał zbyt mało czasu, Vukovicia opinia publiczna oszczędzi, bo nie miał na to wpływu i zostanie – sam, jak zwykle – Dariusz Mioduski. Jako ten, który rozmontował doszczętnie maszynę jadącą jedynie na niedokręconych śrubkach.
Pamiętacie rok 2018? Prezes Wojskowych robi teraz prawie taką samą rzecz. Po tym, jak Spartak Trnava pozbawił Legię szans na Ligę Mistrzów, Mioduski powiedział, że Dean Klafurić pozostanie w klubie, bo ten potrzebuje stabilizacji. Zdążyliśmy mrugnąć okiem, a Chorwat został zwolniony. Też przed III rundą eliminacji do Ligi Europy, też przed meczem z potencjalnymi pasterzami. Co się stało dalej – każdy wie. Wówczas cel był jasny – brak awansu do fazy grupowej oznaczał dużą dziurę budżetową i mus sprzedaży zawodników, żeby ją jakkolwiek załatać. Nie chcemy nic sugerować, bo mamy głęboką nadzieję, że tym razem będzie inaczej, ale problem w tym, że sam Mioduski nie sprawia wrażenia, jakby chciał cokolwiek robić inaczej.
Ostatni raz Legia była na europejskich salonach za kadencji Jacka Magiery. Od tamtego czasu warszawianie funkcjonują w corocznym, niezmiennym cyklu.
Brak mistrzostwa Polski / mistrzostwo Polski -> Golenie frajerów -> Niespodziewana wpadka w LM (w razie MP) -> Spodziewana kompromitacja w LE -> Dyskusja o tym co jest nie tak -> Słaby początek sezonu -> Powtórz cykl.
Gdzieś w tym wszystkim jest Legia. Klub, który się nie rozwija, nie robi kroków wprzód i nie przekracza kolejnych barier, co rok odbija się od tej samej ściany, tylko pomalowanej na inny kolor. Stoi dokładnie w tym samym miejscu, wokół niej są te same przeszkody, ale nie wymyślono do tej pory nowego sposobu przejścia na drugą stronę. Ciągle natomiast forsuje się złudne myślenie życzeniowe w stylu: „Poluzowałem słoik, może tobie się uda otworzyć”. Przychodzi kolejny trener i niestety, zakręcony na amen.
Podniecaliśmy się nowymi transferami, wietrzyliśmy w nich nadzieję na nową jakość. Kapustka, Boruc, Mladenović, Lopes, Valencia – same sprawdzone kozaki (poza pierwszym do odbudowania) i znowu okazuje się, że nie ma to kompletnie żadnego znaczenia czy Legia gra Jodłowcem, Mączyńskim i starym Radoviciem, czy najlepszymi piłkarzami zebranymi z innych klubów – żadnego postępu na arenie europejskiej tak czy siak nie wykonuje. I nie spodziewalibyśmy się, że za trenera Michniewicza ten styl się zmieni z dnia na dzień. Może jesteśmy naiwni, ale Mioduski raczej też o tym wie i godząc się na dwuletnie zarobki trenera przekraczające 100 tys. zł miesięcznie zagrał w ruletkę. Albo awans zależący od dwóch meczów (naszym zdaniem od Michniewicza nie za bardzo), albo z każdym kolejnym miesiącem pogłębiająca się dziura budżetowa dobita jeszcze horrendalnie wysokimi zarobkami trenera i piłkarzy.
Aleksandar Vuković był jedynym trenerem, który przetrwał kryzys i miał szansę z niego wyjść. Ale ten kryzys de facto stworzył sam Mioduski zwalniając Sa Pinto w newralgicznym momencie sezonu 2018/2019. Mistrzostwa nie było, Serb zrobił czystkę w szatni, potem odpadł z Ligi Europy po dwumeczu, z którego mógł więcej wycisnąć, lecz z uwagi na klasę rywala nikt tragedii nie robił. Odzyskał tytuł mistrza i trzeba mu przyznać, że potrafił odbudować w zespole pewność siebie. Gdy jednak przyszedł kolejny kryzys, Mioduski stwierdził, że Vuković już tego słoika nie otworzy. Co de facto jest dziwne, bo wcześniej Serb pokazał mu, iż potrafi różne trudy przezwyciężać. Zamiast zaufać mu, że kolejnego dołka też wyciągnie zespół, prezes uznał, iż dołek w ogóle nie powinie był zaistnieć. Cóż, jest w tym trochę logiki – o grzechach szkoleniowca pisaliśmy TUTAJ – aczkolwiek też bez przesady. Nie za wiele.
W sumie zatem trochę współczujemy Michniewiczowi, że już za rok straci pracę. Musi to być dziwne uczucie, gdy podpisując kontrakt wiesz, że go nie wypełnisz i możesz nawet z dużym prawdopodobieństwem strzelać kiedy spakujesz manatki. Opcje są dwie – wiosna albo wczesna jesień A jeśli spojrzeć na tendencję…
• Magiera zwolniony we wrześniu (odpada z eliminacji)
• Jozak zwolniony w kwietniu (początek rundy finałowej)
• Klafurić zwolniony w sierpniu (odpada z eliminacji)
• Sa Pinto zwolniony w kwietniu (koniec rundy zasadniczej
• Vuković zwolniony we wrześniu (odpada z eliminacji)
… to najbardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje się być wiosna. Czyli Legia nie odjedzie reszcie ligi i zmieni trenera z długodystansowca na sprintera w celu zdobycia mistrzostwa. W takim razie może Marek Saganowski? Historia pięknie zatoczyłaby koło od momentu zatrudnienia Deana Klafuricia. Tylko ludzi w klubie i kibiców szkoda.