
Autor zdjęcia: własne
Wszyscy jesteśmy tutaj tylko na chwilę
Twój majątek szacuje się na blisko 5 miliardów dolarów. Jesteś właścicielem angielskiego klubu piłkarskiego, który w 2016 r. sprawił jedną z największych sensacji współczesnej piłki, wygrywając Premier League. Masz do dyspozycji najlepszy sprzęt na świecie, pracują dla ciebie najlepsi fachowcy. Ale nawet to nie uchroni cię przed katastrofą śmigłowca obok stadionu twojego klubu, pół godziny po meczu… Bo my wszyscy jesteśmy tutaj tylko na chwilę.
Do soboty imię i nazwisko Vichai Srivaddhanaprabha było znane niewielkiemu procentowi kibiców piłkarskich na świecie. Leicester było sensacją jednego sezonu, kibice zapamiętali go raczej z racji popisów Schmeichela, Mahreza czy Vardy’ego, aniżeli osoby włodarza zespołu, który przejął go w 2010 r. Srivaddhanaprabha nie aspirował do roli kolejnego Berlusconiego, Abramowicza czy Pereza. Pochodzący z Tajlandii krezus nie pchał się na afisz, chociaż jako jeden z architektów arcysensacyjnego pochodu Leicester z sezonu 2015-16 miał do tego pełne prawo.
Pewnie wszyscy pamiętacie tamte rozgrywki, bo niezależnie czy sprzyjasz Manchesterowi United, Arsenalowi, Liverpoolowi czy Chelsea, w pewnym momencie po prostu musiałeś zacząć trzymać kciuki za “Lisy”. We współczesnym futbolu takich historii mamy jak na lekarstwo, gdy ubogi krewny (chociaż to ubóstwo mocno relatywne, skoro Leicester startując do rozgrywek w 2015 r. zaliczał się do finansowego światowego top 40) uciera nosa najmocniejszym, w dodatku czyniąc to za sprawą futbolu ofensywnego, pełnego polotu, na swój sposób radosnego. A jeśli dodamy jeszcze, że cegiełkę dołożył do tego Marcin Wasilewski, to nie dziwota, iż nad Wisłą, Odrą i Wartą rezultat końcowy Premier League za sezon zakończony w maju 2016 r. przyjęto bardzo ciepło.
To jednak nie sprawiło, że nazwisko Vichai Srivaddhanaprabha przebiło się do masowej kibicowskiej świadomości. Do tego potrzebna była katastrofa, która w sobotni wieczór wstrząsnęła całym, nie tylko zresztą piłkarskim, światem.
Jakież to wszystko jest chwilowe, ulotne… Gdyby Vichai Srivaddhanaprabha nie zainwestował w 2010 r. w Leicester, nie straciłby życia uwięziony w spalonym śmigłowcu kilkaset metrów od stadionu, na którym przeżył dziesiątki niezapomnianych, wspaniałych chwil. Tyle że takie myślenie nie ma żadnego sensu. Jakkolwiek górnolotnie i tkliwie to zabrzmi, takie sytuacje pozwalają tylko sobie uzmysłowić, że nigdy nie wiadomo, co czeka nas za chwilę albo osiem chwil. Niezależnie od tego, jaki mamy status materialny, pozycję zawodową, czy jesteśmy piłkarzem C-klasowego zespołu, czy tylko jego kibicem. Możemy mieć na koncie blisko 5 miliardów dolarów, przeżywać mecz w loży honorowej, a pół godziny później nas nie ma. Najlepiej skomentowałby to zapewne Paweł Zarzeczny, tylko że jego jasna cholera też już nie ma.
Bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy tutaj tylko na chwilę. I warto tę chwilę wykorzystać tak, by wspominano nas jako porządnych, pracowitych, uczciwych ludzi. Tak jak wspominają tajskiego biznesmena ci, którzy mieli okazję go poznać. I tylko pozornie nie ma to z futbolem wiele wspólnego. Ma - uwierzcie. Bill Shankly powiedział: “Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego”.
Lada moment nadejdzie listopad, który świat piłkarski od lat już przerobił z november na movember. Akcja powinna być wam dobrze znana, ale na wszelki wypadek możecie zajrzeć tutaj. Jakkolwiek ulotną chwilą byłoby życie, na pewne sprawy wpływ mamy. Świat piłki nożnej jako jeden z pierwszych tak głośno podniósł temat mocno dla facetów drażliwy, by nie rzec wstydliwy. W ostatnich latach, po samobójczej śmierci bramkarza reprezentacji Niemiec Roberta Enke, coraz głośniej mówi się też o depresji. Źle, że to wszystko się dzieje i staje tak olbrzymim problemem społecznym, ale świetnie, że mówi się o tym w środowisku często odrzucającym z góry wszelkie kwestie związane z ludzkimi słabościami i chorobami.
Mężczyzną wszakże nie jesteś wykrzykując na stadionie sto przekleństw na godzinę w kierunku przeciwnika, ale umiejąc zadbać o siebie. Bo nigdy, czytelniku, nie żyjesz tylko dla siebie.