Autor zdjęcia: własne
Żenia Radionow to ŁKS, a ŁKS to Żenia Radionow
Żaden tam ze mnie piłkarski romantyk, daleko mi do postawy „against modern football”. Wręcz przeciwnie, przeważnie jestem za zdroworozsądkowym rozwojem i wolę dostosowywać się do nowych realiów niż wiecznie na nie narzekać, co i tak nic nie daje. Paradoksalnie więc tym bardziej cieszę się w każdym momencie, gdy jednak to uczucia, a nie pragmatyzm stają w piłce nożnej na pierwszym planie.
W mojej opinii takim wydarzeniem jest bez wątpienia przedłużenie kontraktu Jewhena Radionowa z ŁKSem. Co prawda zaledwie o rok (do czerwca 2020), ale wydaje mi się, że nie sama długość kontraktu czy jego wysokość odgrywają najważniejszą rolę. Według mnie, szukając najbardziej istotnego tła dla tej sytuacji, powinniśmy skupić się na wymiarze symbolicznym.
Poniekąd potwierdzają to słowa Krzysztofa Przytuły, które zostały zawarte w oficjalnym ogłoszeniu klubowym. – W przypadku przedłużenia umowy z Żenią odgrywa rolę przeszłość, czyli to, co Żenia zrobił dla klubu; teraźniejszość, czyli profesjonalizm i zaangażowanie; oraz przyszłość, którą wraz z Żenią chcemy zaplanować tak, aby była najlepsza dla samego zawodnika. Żenia od pierwszego dnia, gdy wszedł do szatni klubowej, wykazywał się niesamowitym charakterem, zawsze był z klubem i to bardzo doceniamy. Teraz w komforcie pracy może się skupić na najbliższych tygodniach, bo uważam, że jest w stanie pomóc nam w realizacji zamierzonego celu – podkreślał dyrektor sportowy.
Nie mam wątpliwości, iż właśnie piszę o piłkarzu, bez którego Rycerze Wiosny nie byliby tu gdzie są, czyli w pierwszej lidze. A przecież gdy przybywał w 2016 roku ŁKS występował dwa poziomy niżej i zdążył się nawet urządzić w tym peryferyjnym piekiełku. Przez dwa poprzednie sezony nie potrafił awansować, udało mu się dopiero, kiedy przy al. Unii zagościł Radionow. Przypadek? Nawet jeśli tak, to… nie psujcie narracji! Moim zdaniem to siła przebicia, ikra, wola walki tego gościa – nabyta dzięki ciężkim doświadczeniom życiowym – udzieliły się drużynie, która potem wypracowała dwa awanse rok po roku. Jeśli głównie dzięki cechom wolicjonalnym da się zrobić karierę w Ekstraklasie, to tym bardziej warto przykładać do nich wagę poniżej niej.
Jewhen zaczynał zatem od uprzykrzania życia takim ekipom jak Sokół Aleksandrów Łódzki, Ruch Wysokie Mazowieckie, Huragan Wołomin, Huragan Morąg… Nie chcę tu bynajmniej nikomu ubliżać. Uważam wręcz, że ze względu na swoją charakterystykę niższe rozgrywki mogą być w wielu aspektach trudniejsze niż pierwsza liga. Dlatego 19 trafień w 28 spotkaniach w III ligi robi na mnie wrażenie. 12 w 32 piętro wyżej może już nie wygląda tak imponująco, ale zobaczcie wagę większości z nich
- gol z Gwardią Koszalin → ŁKS wygrywa 1:0
- gol z MKS Kluczbork → ŁKS wygrywa 1:0
- gol z Gryfem Wejherowo → ŁKS remisuje 1:1
- gol z Błękitnymi Stargard → ŁKS wygrywa 2:1
- gol ze Zniczem Pruszków → ŁKS wygrywa 2:1
- gol z GKSem Bełchatów → ŁKS remisuje 1:1
- gol z Gwawrdią Koszalin → ŁKS znów wygrywa 1:0
- dwa gole z Olimpią Elbląg → ŁKS wygrywa 5:0
- dwa gole z Wartą Poznań → ŁKS wygrywa 2:0
Bez 11 z 12 bramek nie byłoby 23 oczek, a bez 23 oczek nie byłoby pierwszej ligi. Proste jak budowa cepa, prawda?
Wspominam to wszystko także dlatego, aby pokazać jaką drogę przebył ŁKS w ciągu ostatnich lat. Jakkolwiek spojrzeć dużo fajniej jest obserwować rywalizację łodzian na przykład z GKSem Katowice, Stalą Mielec, Rakowem Częstochowa czy z GKSem Tychy, niż z drużynami tak małomiasteczkowymi, że mógłby o nich śpiewać Dawid Podsiadło. W końcu wypisałem powyższe mecze, aby udowodnić, iż ta diametralna zmiana na pewno nie zaszłaby, gdyby nie Żenia.
Teraźniejszość z kolei już tak życzliwie się z Ukraińcem nie obchodzi, ponieważ aktualnie musi oglądać plecy Rafała Kujawy oraz sprowadzonego w styczniu Łukasza Sekulskiego. Jakieś ogony łapie, 3 razy wpisał się na listę strzelców, aczkolwiek to jest w nic w porównaniu z dwoma ubiegłymi sezonami. Nasz bohater spadł w hierarchii znacznie, co wiąże się również ze zmianą stylu gry drużyny na zdecydowanie bardziej techniczny, oparty na krótkich podaniach. Jewhena odbrązawia więc to, iż do wirtuoza mu daleko, a tym samym nie za bardzo pasuje do stylu preferowanego przez Kazimierza Moskala.
Naturalne byłoby, gdyby w takiej sytuacji postanowił poszukać nowego pracodawcy, u którego jego usługi stricte piłkarskie zostałyby wycenione wyżej. Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż swego czasu mocno interesował się nim chociażby GKS Bełchatów, a jeszcze wcześniej wieść gminna donosiła o węszącej wokół niego Arce Gdynia. Wśród kibicowskich głosów pojawiają się zresztą takie, według których napastnik powinien zmienić otoczenie dla własnego dobra. Nie uświadczymy w nich ani grama niechęci na zasadzie „po co trzymać taki szrot?”
Nie dziwię się jednak samemu Ukraińcowi, że zamiast tego zdecydował się prolongować umowę, skoro Rycerze Wiosny głośno pukają do Ekstraklasy. Według mnie każdy racjonalnie myślący piłkarz nie chciałby zaprzepaszczać szansy na sprawdzenie się na najwyższym poziomie w Polsce. Nawet jeśli mowa o wchodzeniu w samych końcówkach, kiedy będzie potrzeba albo więcej siły fizycznej na boisku, albo rzucić się do odrabiania strat. „Trzymanie gościa za zasługi” – powiecie. Nie zapominajmy jednak, iż nie mówimy o pierwszej strzelbie, której Rycerze Wiosny trzymają się za wszelką cenę, nie bacząc na proponowaną jakość. Chodzi o snajpera nr 3 w hierarchii. A będąc na miejscu Kazimierza Moskala też wolałbym mieć na ławce kogoś tak zaangażowanego w ŁKS, wiernego mu i świadomego swej pozycji w szeregu, bo w kryzysowych momentach faktycznie powalczy o jego dobro i nie będzie robił kwasu w szatni. W przeciwieństwie do jakiegoś zblazowanego najemnika, który tylko odcinałby kupony.
Moim zdaniem o Radionowie nikt w Łodzi tak nie pomyśli. Prędzej uzna, że przedłużenie współpracy z nim jawi się jako jeszcze jeden dowód na to, iż ŁKS chce być jakiś, nie jakiś tam. Tym bardziej, gdy ważne role w zespole pełni także kilku „lokalsów”: Michał Kołba, Rafał Kujawa, Janek Sobociński… Właśnie na takich ludziach jak oni i Jewhen powinno się budować tożsamość klubu. Praktycznie wszyscy w biało-czerwono-białej części miasta szczerze dobrze mu życzą, ponieważ uważają go za idola.
To zarówno pojemne, jak i dość górnolotne określenie, lecz akurat w kontekście Żeni jestem go pewny w 200%. Wystarczy sobie przypomnieć kilka obrazków. Na przykład ten ze sparingu z Polonią Warszawa – przez pierwszą połowę napastnik biegał wokół boiska i za każdym razem, kiedy znalazł się w pobliżu sektora kibiców, ci powtarzali pytania i swe nadzieje niczym refren. „Zostajesz? Kiedy przedłużysz kontrakt? Zostań! Wyzdrowiałeś już? Czekamy na ciebie!” Na trybunach w trakcie meczów dało się słyszeć rozmowy w tonie „nie wyobrażam sobie tej drużyny bez niego”. Jeszcze częściej natomiast kibice śpiewali gromko „Żenia, Żenia, Żenia goooool”. Niby nic, a z drugiej strony ostatni raz podobną przyśpiewkę intonowano jeszcze za czasów Marka Saganowskiego.
Pozytywne emocje szły zresztą w obie strony. – Poczułem, że to jest moje miejsce. Takiego komfortu nie miałem nigdzie. Czuję, że ludzie mi ufają. Czy zaufanie spłacam – nie wiem. Ale chcę spłacać. Jestem osobą, która gdy poczuje zaufanie, pragnie to za wszelką cenę oddać. Nie chcę ludzi zawieść, to mnie nakręca. Gdy kibice klaszczą, cieszą się po twoich zagraniach, nie myślisz: „ale jestem ważny. Ja to jestem gość.” Nie, myślę raczej: muszę im to oddać – opowiadał sam Żenia w rozmowie z Leszkiem Milewskim.
Ewidentnie mamy więc do czynienia z miłością odwzajemnioną. A nawet jeśli przegiąłem z tym określeniem – to ze szczerym uczuciem. Że jestem naiwny, uznacie? Być może, trudno. Parę razy już się nadziałem na poważnym traktowaniu tego typu deklaracji, choć jeśli nawet w takim przypadku nie dałoby się mówić o poszanowaniu pewnych wartości, to chyba w ogóle powinno się zakazać wspominanie o nich w kontekście futbolu.
No ale ja to kupuję i wydaje mi się, że wielu innych kibiców także. Na przykład mój były redakcyjny kolega i przełożony, Kuba Olkiewicz z Weszło, prywatnie wielki fan ŁKSu, po awansie do I ligi strzelił sobie fotkę właśnie z Radionowem. Podpisał ją: „pierwsze zdjęcie z piłkarzem od… Od nie pamiętam kiedy”. Nie mam wątpliwości, że dzisiaj nie wstydziłby się uczynić to jeszcze raz. Kumple, z którymi chodzimy na mecze mają podobnie.
Ja co prawda nie strzelam selfiaczków z piłkarzami o ile nie służą one za zapowiedzi na przykład wywiadów, choć gdybym miał wybrać jednego zawodnika, bez chwili zawahania wybrałbym też właśnie Żenię. Ewentualnie jeszcze Daniego Ramireza, chociaż jego wkład w ŁKS ma nieco inne podłoże. Na Hiszpana kupuje się bilety, aby zobaczyć jak czaruje. Na Radionowa kupowało się bilety, ponieważ miało się gwarancję, że facet będzie gryzł trawę w każdym meczu, nie odpuści żadnego prostopadłego podania, górnej piłki czy dośrodkowania.
Nie przypuszczałem, że jeszcze jakikolwiek zawodnik będzie w stanie wywołać we mnie tak pozytywne odczucia. Większość moich dziecięcych i nastoletnich idoli już zakończyła swe kariery, został chyba tylko Zlatan Ibrahimović po drugiej stronie globu. Tym bardziej więc jako kibic cieszę się, iż to przy al. Unii – czyli na wyciągnięcie ręki – pojawił się ktoś, z kim bez wstydu można, a nawet warto się identyfikować. Bo myśląc „ŁKS” – mówię „Żenia”. Myśląc „Żenia” – mówię „ŁKS”.