Autor zdjęcia: Klaudia Ogrodnik

Misja niemożliwa okazała się... niemożliwą. Zagłębie Sosnowiec żegnamy bez większego żalu

Autor: Bartosz Adamski
2019-05-05 22:03:59

Zagłębie Sosnowiec przed rundą wiosenną czekała "mission impossible", jak to określił trener Valdas Ivanauskas. Nie było zatem żadnego zaskoczenia - misja niemożliwa okazała się niemożliwa do wykonania. Klub z Zagłębia Dąbrowskiego spadł z ligi już (dopiero?) na trzy kolejki przed końcem. I w zasadzie trudno będzie za nim jakkolwiek zapłakać. W wielu przypadkach dostarczył nam co najwyżej powód do śmiechu.

- Jestem bardzo zadowolony z postępu, jaki wykonaliśmy od przerwy zimowej. Gdybym przejął jesienią drużynę z tymi piłkarzami, dziś nie rozmawialibyśmy o żadnym spadku. (...) Jeśli mam oceniać sportowo, zostaniemy w lidze. Na sto procent. Jestem przekonany o klasie swoich piłkarzy - mówił jeszcze trzy tygodnie temu Valdas Ivanauskas w rozmowie z Weszło.

Dziś ten sam trener wyglądał na totalnie przybitego, i to jeszcze przed pierwszym gwizdkiem.

Jasne było, że Zagłębie Sosnowiec po porażce w Zabrzu 0:4 może uratować tylko cud. Ale w ten cud na Stadionie Ludowym nie wierzył chyba nikt. Na spotkanie ze Śląskiem Wrocław przyszło zaledwie 2 tysiące kibiców, w dodatku nie było prowadzonego żadnego dopingu. W tytule relacji meczowej napisaliśmy, że atmosfera była gorsza niż na stypie. Po prostu nic nie zwiastowało, że w niedzielę sosnowiczanie mogą jeszcze przedłużyć swoje szanse na utrzymanie, mimo że przeciwnik nie wygrał od sześciu spotkań i prezentował w tym czasie najgorszą piłkę w lidze. W sosnowieckim zespole każdy wyglądał wręcz na pogodzonego ze spadkiem jeszcze przed pierwszym gwizdkiem.

Trener Ivanauskas po meczu w Zabrzu mówił, że niektórzy nie byli mentalnie gotowi na walkę o pozostanie w lidze. Spekulowano, że tyczyło się to również Żarko Udovicicia, który w tym sezonie zanotował już 9 goli i 9 asyst, co jak na ostatnią drużynę w tabeli jest świetnym osiągnięciem. Z Sosnowca dochodziły jednak głosy, że zależy mu bardziej na wypromowaniu siebie niż na umieraniu za Zagłębie. I litewski szkoleniowiec jakby potwierdził takie opinie, odsyłając przed niedzielnym meczem Serba na trybuny, mimo że ten był w pełni zdrowy.

Umówmy się - Zagłębie i tak długo się trzymało. Po zimie wszyscy byli przekonani, że sosnowiecki klub spadnie z ligi. Kwestią było tylko, kiedy to nastąpi. Nawet sam trener przyznał, że utrzymanie z tym składem to "mission impossible".

I pod takim hasłem Zagłębie przystępowało do rundy wiosennej. Nastąpiło całkowite przemeblowanie, ale już przy okazji pozyskania nowych zawodników mieliśmy wątpliwości, czy są oni faktycznie lepsi od tych, którzy odeszli. W działaniach beniaminka widać było jedną zależność: chce ściągać graczy, którzy w poprzednich klubach byli w formie. I trzeba przyznać, że to zamierzenie nawet im się udało zrealizować. Spójrzmy tylko:

  • Lukas Gressak i Martin Toth byli podstawowymi zawodnikami mistrza Słowacji, grali w fazie grupowej Ligi Europy
  • Ściągnięty został król strzelców ligi gruzińskiej - Giorgi Gabedawa
  • Giorgi Iwaniszwili grywał często w gruzińskim potentacie - Dinamie Tbilisi
  • Lukas Hrosso był podstawowym bramkarzem FC Nitra z ligi słowackiej

Do tego na Kresową przyszedł Mateusz Możdżeń, czyli solidny ligowiec. Z obranego schematu wyłamywał się w zasadzie tylko Giorgios Mygas, bo był bez gry przez całą jesień.

Problem jednak w tym, że byli to w zasadzie wszyscy zawodnicy dość wiekowi, około trzydziestki, którzy przez większość swojej kariery występowali tylko w rodzimych ligach. W dodatku najczęściej minione pół roku czy miniony sezon był jedynym tak dobrym w ich przygodzie z piłką.

U każdego w zasadzie można było znaleźć jakiś haczyk. O Tothu i Gressaku przy okazji ich transferu pisaliśmy tak: "Dalecy jesteśmy od zachwytów na ich temat. I nie zmienia tego nawet fakt, że należeli do ekipy, która wyeliminowała Legię i doszła do fazy grupowej LE. Doskonale pamiętamy bowiem, jak w Polsce prezentowali się chociażby Erik Grendel czy Jan Vlasko, którzy wiedli prym w dwumeczu z mistrzem naszego kraju. Krótko mówiąc - to, że dawali radę w Europie, paradoksalnie nie musi znaczyć, że poradzą sobie w naszej Ekstraklasie. A w wielu przypadkach takie doświadczenie nie ma nawet żadnego znaczenia, bo - zwłaszcza w przypadku walki o utrzymanie - w grę wchodzą zupełnie inne emocje".

Z kolei Gabedawę przedstawialiśmy następująco: "Póki co wiele skojarzeń w przypadku byłego już zawodnika Czichury Saczchere mamy z Robertem Demjanem, który też nagle wystrzelił w jednym sezonie w Ekstraklasie i zapracował na transfer do mocniejszej ligi. W Belgii sobie jednak nie poradził. Mamy podejrzenia, że tak samo może być w Polsce z Gabedawą, ale generalnie trzeba pochwalić sosnowiczan za ten ruch, bo na papierze jak na ostatni zespół w lidze wygląda on naprawdę dobrze".

Iwaniszwiliego charakteryzowaliśmy zaś: "Statystyki 29-letniego zawodnika nie zachwycają i w sumie trudno dostrzec na podstawie powyższych skrótów jego występów w najlepszym sezonie w lidze gruzińskiej jakieś cechy, którymi szczególnie by się wyróżniał. Ot, gracz, jakich wielu".

I można tak wymieniać dalej. Naprawdę nie chcieliśmy z góry skreślać tych transferów, ale żaden nie wywołał u nas efektu wow, nawet jak na ostatnią drużynę w tabeli. I jak się okazało, mieliśmy rację, bo ligę w znacznej mierze ratowali ci, którzy na Stadionie Ludowym zameldowali się najpóźniej latem, czyli Udovicić, Pawłowski i Sanogo.

Do tej listy dopisać można jeszcze Olafa Nowaka, który okazał się jedynym naprawdę udanym transferem Zagłębia i mamy nadzieję, że zostanie on w Ekstraklasie. Podoba nam się ta jego boiskowa bezczelność, umie się odnaleźć w polu karnym przeciwnika. Generalnie ma spory potencjał i warto dać mu już na pewno większą szansę na najwyższym szczeblu. A mało kto spodziewał się, że 21-letni napastnik będzie prezentował się aż tak dobrze, bo minione pół roku spędził w trzecioligowych rezerwach Zagłębia Lubin.

Reszta zimowych transferów to po prostu porażki. Toth, Gressak czy Mygas nie tylko nie odmienili defensywy sosnowiczan, ale sprawili, że stała się ona jeszcze większym pośmiewiskiem niż jesienią. Żadnego zawodnika w lidze nie oceniliśmy w sumie tak nisko jak Totha. Słowak ma zatrważającą średnią not 1,70 i tylko z uwagi na fakt, że nie spełnia limitu wymaganych spotkań, nie uwzględniamy go w naszym rankingu not. Gressak prezentuje się niewiele lepiej - ma średnią 1,86 w jedenastu meczach. Grek zaś 2,04, więc też bardzo słabo.

Ogółem podejrzewamy, że defensywę Zagłębia wspominać będziemy przez lata. Od czasu wprowadzenia ESA-37 nie było żadnego zespołu, który miałby straconych aż 74 gole. Ba, nikt nie zbliżył się nawet do granicy wpuszczonych 70 bramek. Ta liczba już jest zatrważająca, a przecież do końca pozostały jeszcze trzy kolejki. Jeśli utrzymają obecną średnią traconych ponad dwóch goli na mecz, dobrną do szokującej wręcz granicy 80 straconych goli.

Jednego sosnowiczanom odmówić jednak nie można: na ich meczach prawie nigdy nie było nudno. W całym sezonie zdarzył im się tylko jeden bezbramkowy remis, w dodatku na stadionie Piasta Gliwice. Ogółem jednak padało w ich spotkaniach aż ponad 3,5 gola na spotkanie. Żaden inny zespół w lidze nie był tak "widowiskowy".

W końcowym rozrachunku tak wesoła gra beniaminka nie mogła zdać egzaminu. Dysponował on niezłą siłą ofensywą, ale w obronie było po prostu istne pandemonium. Tych braków po prostu nie dało się przykryć.

Gdy Zagłębie Sosnowiec awansowało do elity, mówiło się, że być może zostanie drugim Górnikiem Zabrze, wszak w poprzednim sezonie zajęło drugie miejsce w klasyfikacji Pro Junior System w I lidze. Że będzie grało sporą liczbą młodych graczy, na dorobku, do wypromowania. I takie założenia faktycznie były. Pamiętamy, jak Dariusz Dudek, ówczesny trener zespołu z Sosnowca, mówił nam przed sezonem, że nie potrzebuje zawodników "najedzonych", że wystarczą mu cztery transfery, czyli Dejan Vokić, Junior Torunarigha, Piotr Polczak i Mello. Już parę dni po tej rozmowie ściągniętych zostało natomiast kilku ligowych wyjadaczy jak Szymon Pawłowski, Adam Kokoszka czy Patrik Mraz.

Te piękne plany okazały się zatem niemożliwe do zrealizowania już w zasadzie od pierwszej kolejki. Jakościowo Zagłębie cały czas odstawało. Misja utrzymania w Ekstraklasie powieść się nie mogła.

Generalnie tęsknić nie będziemy, bo nie ma za czym. Zostawilibyśmy w lidze na pewno czterech zawodników, o których napisaliśmy powyżej. Może przy Mateuszu Możdżeniu i ewentualnie Lukasie Hrosso byśmy się jeszcze zastanowili. Ale poza tym? Mello, Dejan Vokić, Junior Torunarigha, Alexandre Cristovao, Callum Rzonca - tego szrotu było po prostu za dużo.

Drodzy sosnowiczanie, tak najwyraźniej musiało być. Niestety, ale mission: failed.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się