Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus
Zaskakujący reprezentant Polski: Pogoda nie dopisała mu również w kadrze
Piotr Ćwielong z paru rzeczy jest znany polskim kibicom: słynna wypowiedź w przerwie meczu Śląska? Zdecydowanie. Trzy tytuły mistrza Polski? Też pasuje. Reprezentant kraju? Informacji na ten temat trzeba już pieczołowicie szukać w internecie.
Chwilkę zastanawialiśmy się nad tym, ilu kibiców polskiej piłki rzeczywiście może pamiętać o trzech mistrzowskich tytułach Piotra Ćwielonga, bo sami potrzebowaliśmy kilku minut na przypomnienie sobie o jego grze w mistrzowskiej Wiśle Macieja Skorży. Bo wprawdzie były skrzydłowy zdobywał te trofea z Białą Gwiazdą i Śląskiem Wrocław, to jednak nie można powiedzieć, że to on był głównym motorem napędowym tych drużyn. Nie był nim zarówno w Krakowie jak i we Wrocławiu.
Jedno trzeba Ćwielongowi przyznać – czego nie potrafił zrobić na boisku, skrzydłowy z nawiązką nadrabiał przed kamerami telewizyjnymi. Po latach wspominał, że nigdy nie miał przesadnej tremy w rozmowach z dziennikarzami i pewnie z tego też powodu – bo na ówczesny niedzielny mecz Śląska narzekać nie będziemy – w pewnym momencie zaszczycił nas takim wyznaniem:
Tym samym skrzydłowy na zawsze zapisał się w historii rodzimej telewizji. Po latach wywiadzie dla portalu weszlo.com wspominał, że co jakiś czas ta akcja z meczem rozgrywanym w niedzielę wraca:
"Nie miałem nigdy problemów, żeby się wysłowić, nie stresowałem się przed kamerą, nic się nie zmieniło. Pośmiali się ze mnie, ja sam się z siebie pośmiałem, w zasadzie często ta akcja wraca. Gadamy o meczu, ja mówię:
– Dobrze, że nie gramy w niedzielę!
I wszyscy weseli. Nie mam z tym żadnego problemu. Przecież nie będę oszukiwał ludzi, że tego nie powiedziałem."
To chyba najlepszy dowód na to jak mocno wryło się to w pamięć kibiców.
Wracamy jednak do piłki. Najlepszy swój sezon w barwach mistrzów Polski z 2012 roku Ćwielong rozegrał w rozgrywkach 2012/13, kiedy w 28 meczach zdobył osiem bramek i zanotował dwie asysty. Jak na skrzydłowego, to naprawdę solidny rezultat i podobnie pomyśleli właściciele niemieckiego Bochum, do którego Polak trafił po zakończeniu umowy z wrocławianami. Ligi naszych zachodnich sąsiadów jednak nie podbił, w dodatku występował w 2. Bundeslidze, a z tymi meczami też nie można przesadzać, bo w trzy lata uzbierał raptem 39 spotkań.
Jak zatem się stało, że Ćwielong jesienią 2013 roku trafił do reprezentacji Polski i miał styczność z Robertem Lewandowskim, Wojciechem Szczęsnym i Jakubem Błaszczykowskim? No cóż, bohater tego tekstu to trzeci już wybraniec Adama Nawałki, który zaskakująco został powołany do kadry, zapoznał się z otoczką i… To właściwie tyle. Gwoli ścisłości skrzydłowy zagrał 81 minut w sparingu z Irlandią i trzeba przyznać, że jak na zawodnika, który dosyć przeciętnie radził sobie w 2. Bundeslidze, to i tak niezły wyczyn.
Odgrzebaliśmy fragment wywiadu piłkarza z tamtego czasu. Ćwielong jeszcze przed zgrupowaniem, ale już po otrzymaniu powołania, w rozmowie z dziennikiem „Sport” mówił tak: - Moim zdaniem fajnie, że trener Nawałka zaproponował coś nowego kadrze, bo ja mam zamiar powalczyć o to, by jak najdłużej zostać w tym towarzystwie. Nie sztuką jest bowiem tylko raz przyjechać na zgrupowanie. Sztuką jest być i grać w drużynie narodowej.
Nas również cieszy to, że Nawałka postanowił zaproponować coś nowego reprezentacji, stosunkowo szybko porzucił ten pomysł i zaczął stawiać na najlepszych polskich piłkarzy. Z całym szacunkiem dla zawodnika, ale jakoś nie wyobrażamy sobie orłów Nawałki na turnieju we Francji, gdzie na prawym skrzydle zamiast Błaszczykowskiego biegałby właśnie Ćwielong. Być może jego powołanie, podobnie jak nominacja Rafała Leszczyńskiego, miała wysłać sygnał, że obserwujemy wszystkich i postawimy na każdego, kto gra regularnie i jest w formie. Tylko czy jesienią 2013 roku bohater tego tekstu spełniał te warunki?
Na pewno nie spełniał ich później, do czego w znacznym stopniu przyczyniły się kontuzje. Nie można jednak obok tego powołania przejść do porządku dziennego, bo podobnie jak siedem lat temu, tak i teraz nie widzimy w nim żadnego sensu. Być może Nawałka chciał pokazać, że jest najmądrzejszy na świecie i z ligowców zrobi reprezentację na miarę mistrzów globu.
Całe szczęście, że mu się nie powiodło. Szacunek u wielu piłkarzy będzie miał jednak do samej śmierci. W końcu opisywanym już przez nas Leszczyńskiemu, Kosznikowi czy właśnie Ćwielongowi pozwolił spełnić ich dziecięce marzenie.