Jan Urban: Lech bez szans na mistrzostwo, nie skreślałbym Cracovii
Jan Urban po rozstaniu z Polonią Bytom jest jedynie obserwatorem polskiej piłki, ale bardzo czujnym. W obszernym wywiadzie dla 2x45.com.pl były trener Legii, a wcześniej świetny napastnik, ma sporo ciekawych uwag odnośnie naszego futbolu. Polecamy!
2x45.com.pl: - Liga startuje po zimowej przerwie, tym razem bez Pana udziału. Żałuje Pan, czy raczej cieszy się w pełni wolnym czasem?
Jan Urban: - Nie żałuję. Każdy musi być odpowiedzialny za decyzje, które podejmuje w danym momencie. Ja podjąłem taką, a nie inną i staram się wykorzystać obecny czas jak najlepiej.
- I w najbliższym czasie nie zanosi się na Pana powrót do Ekstraklasy?
- Tego nikt nie wie. Wie pan, jak jest w piłce. Dziś się jest na ławce trenerskiej, jutro już nie. Różne rzeczy mogą się wydarzyć. Mój status jest teraz taki, że czekam na oferty pracy, choć jakoś mocno sobie tym głowy nie zaprzątam.
- Ale wydarzenia w piłce śledzi Pan na bieżąco. Nie ma zaległości?
- Raczej nie. Staram się być na bieżąco. Śledziłem to, co się działo w okresie przygotowawczym. Mieliśmy w zasadzie powtórkę tego, co w poprzednich latach. Każda drużyna starała się wyjechać na dwa zimowe obozy - w miarę możliwości do ciepłych krajów. Jeśli nie, to jeden w Polsce, a przynajmniej ten drugi gdzieś w miejscu o lepszym klimacie. Transfery również obserwowałem. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie i czy poziom naszej ligi dzięki nim się podniesie, czy jednak nie. Tendencje odnośnie sprowadzania zawodników z zewnątrz, jak widzę, pozostają bez zmian.
- Pana zdaniem jest to jakiś problem? Sprowadzanie takich piłkarzy jak na przykład Kew Jaliens może chyba wyjść na dobre, zarówno pod względem wizerunkowym jak i sportowym, prawda?
- Problem jest, gdy popatrzymy, w jaki sposób szkolimy młodzież. Musimy ciągle sięgać po piłkarzy z zagranicy, bo nie ma zbyt wielu młodych, utalentowanych chłopaków w Polsce. A jeśli są, zaczną grać, pokażą się z dobrej strony, to natychmiast dyktowane są za nich wysokie ceny. Z drugiej strony, nie mam nic przeciwko obcokrajowcom. Jeśli podnoszą poziom Ekstraklasy, to powinni grać. Trzeba umieć dostosować się do sytuacji, w której każdy może pracować, gdzie mu się podoba. Tak to wygląda w Unii Europejskiej i dotyczy również piłki. Ale czasami to przykre, że w jednym zespole jest tylu stranierich, a brakuje naszych zawodników. Widać jednak, że niektóre kluby zaczynają organizować szkółki piłkarskie na odpowiednim poziomie i za kilka lat powinniśmy dzięki temu otrzymać kilka perełek rodzimego chowu.
- Liga po zimowym okienku będzie uboższa, czy bogatsza? Wyjechało kilku polskich piłkarzy, ale sprowadzono z kolei kilku niezłych obcokrajowców, było kilka powrotów...
- Z zagranicy nie sprowadziliśmy aż tak znanych graczy. Nie stać nas niestety na ściąganie wielkich nazwisk. Są to zawodnicy, którzy często stanowią zagadkę. Niektórzy są bardziej znani, jak na przykład Michal Hubnik, bo grał już w reprezentacji Czech, czy Robert Jeż, bo grał w Lidze Mistrzów, kilku innych też ma niezłe CV, ale w przypadku reszty trzeba będzie poczekać. Zobaczymy, jak wkomponują się do naszej ligi, która pauzuje tak długo i funkcjonuje inaczej niż większość europejskich. W poprzednim okienku też sporo się działo, wszyscy mieliśmy nadzieję na znaczącą poprawę, a nic takiego nie miało miejsca. Zastanawiające natomiast, że jeśli tylko pojawi się jakiś polski piłkarz wybijający się ponad ligową przeciętność, od razu wyjeżdża. W ostatnim okresie mowa oczywiście o Turcji. Zaskoczyło mnie to, bo wyjeżdżają ci, którzy się wyróżniali, jak bracia Brożkowie, Kamil Grosicki, Marcin Robak...
- ...zwłaszcza że poza Brożkami mowa o klubach, które walczą o środek tabeli lub utrzymanie w lidze tureckiej.
- Tak. Ani liga, ani te kluby to nie jest jakieś nie wiadomo co w porównaniu z Ekstraklasą. Co innego w przypadku Sławomira Peszki. Przeszedł do drużyny broniącej się przed spadkiem, ale to Bundesliga, bardzo mocna liga bez względu na miejsce danej drużyny w tabeli. I proszę zauważyć, że większość zawodników, których sprzedają nasze kluby, to jednak Polacy. Przybyszów z zagranicy sprzedajemy niewielu, co znaczy, że mało który sprawdza się w stu procentach i trudno na nich zarabiać. Oczywiście, parę przykładów na zaprzeczenie się znajdzie. Teraz choćby Artjoms Rudnevs mógłby zostać oddany za duże pieniądze, ale generalnie sprzedajemy głównie Polaków. W ostatnim czasie, poza Wisłą Kraków, nikt nie zarobił większych sum na transferach obcokrajowców. To świadczy o tym, że warto postawić na futbol młodzieżowy i polskich piłkarzy, bo kiedyś może się to zwrócić.
- Teraz pytanie standardowe: kto będzie mistrzem Polski? Jagiellonia, Legia, Wisła, czy może jednak Lech odrobi straty?
- Sądzę, że rywalizacja rozstrzygnie się między zespołami, które teraz są na podium. Każdemu z tego grona daję 33,3 procent szans. Jagiellonia ma co prawda trzy punkty przewagi, ale nie jest przyzwyczajona do gry o mistrzostwo i trudno powiedzieć, jak w końcówce sezonu sobie z tą presją poradzą. Zakładam, że przed końcówką sezonu "Jaga" nadal będzie się liczyła. Zawodnicy Legii i Wisły są przyzwyczajeni do rywalizacji o takie cele. Nie sądzę z kolei, żeby Lech miał jakiekolwiek szanse powalczenia o pierwsze miejsce. W Poznaniu muszą skoncentrować się na awansie do europejskich pucharów. Wśród kandydatów do tytułu Lecha absolutnie nie widzę. Straty są zbyt duże.
- Odnośnie potencjalnych spadkowiczów. Los Cracovii w praktyce jest przesądzony, natomiast z pozostałych zespołów najgorzej wygląda chyba Polonia Bytom...
- Trener Jurij Szatałow mówił, że Cracovia potrzebuje ośmiu zwycięstw do utrzymania. Na piętnaście spotkań. Wydaje mi się, że jest to możliwe. Na własnym boisku "Pasy" grają właśnie osiem meczów. Trudno będzie wygrać u siebie wszystko, ale jeśli drużyna zacznie dobrze funkcjonować, uda się też coś zdobyć na wyjazdach i kto wie, czy Cracovia nie zdobyłaby tych 24 punktów. 32 punkty w ostatnich latach zawsze dawały utrzymanie.
- Ale żeby 32 punkty wystarczyły, Arka, Ruch czy Widzew musiałaby grać znacznie gorzej niż jesienią.
- Tak, wracam tylko do statystyk za poprzednie lata. Te drużyny, o których pan wspomniał, mają nieco więcej punktów również przez to, że Cracovia spisywała się fatalnie. Jeśli "Pasy" się poprawią, reszta wcale nie musi ugrać tyle, ile w pierwszej rundzie, a o punkty wiosną zawsze jest trudniej niż jesienią. Nie skreślałbym jeszcze Cracovii.
- A co z Polonią Bytom? Inne kluby z dołu tabeli dokonały, zdaje się, niezłych transferów, w Bytomiu wciąż prowizorka, do tego problemy finansowe.
- Zgadza się, ale z tego, co sam mogłem doświadczyć, atmosfera w Polonii i jej piłkarze dają nadzieję na utrzymanie. Przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy pracowałem w tym zespole. Mimo że były różne problemy, zawodnicy wychodząc na trening lub mecz byli jedną, silną, zjednoczoną grupą. Zapominali o kłopotach i w pełni profesjonalnie wykonywali swoje zadania. I w tym upatrywałbym szansy Polonii. Co do jej transferów. Krzysztof Król czy Przemysław Trytko w jakimś stopniu powinni też pomóc. Na pewno nie wolno przesądzać już teraz o losie bytomian. Spaść może każdy klub od dziewiątego miejsca w dół.
- Minęło ponad 20 lat od transformacji, a kluby z Górnego Śląska nadal nie potrafią się odnaleźć. Poza Górnikiem Zabrze wszystkie pozostałe kluby z tego regionu w Ekstraklasie i I lidze przeżywają duże problemy. Z czego to może wynikać?
- No w sumie Górnik tylko przez moment prosperował dobrze. Wejście Allianz sprawiło, że był naprawdę mocny, przede wszystkim finansowo. Wydawało się, że kadrowo będzie podobnie, a sytuacja zrobiła się wręcz dramatyczna, bo doczekaliśmy się spadku zabrzan. Udało się wrócić, ale swoje problemy finansowe Górnik ma, mimo tak potężnego sponsora jak Allianz. Ta firma chyba w pewnym momencie przeinwestowała. A mówiąc ogólnie. To już nie chodzi o same drużyny, ale jako region jest Śląsk biedniejszy od wielu innych części kraju. Poupadały kopalnie, huty, czyli wielkie zakłady przemysłowe, które pozwalały na spokojne życie mieszkańców Górnego Śląska. Gdy pojechałem do Bytomia, widziałem pewne rzeczy nie tylko w Polonii, ale również w samym mieście. Widać, że tam jest naprawdę skromnie. Jeśli ludzie mówią, że było osiem czy dziewięć kopalń, a teraz jest jedna czy półtorej, a do tego zamknięto inny wielki zakład, to trudno się dziwić, że brakuje pieniędzy i miejsc pracy. Budżet miasta też znacznie zmalał. Dzieje się tak w wielu przypadkach i stąd ta zapaść Górnego Śląska również pod względem piłkarskim. Trudno negocjować z miastami, aby nowe stadiony powstawały w miarę szybko. Wierzę, że one w końcu powstaną, jednak podchodzi się do tego tematu bardzo ostrożnie, bo poza sportem jest wiele innych dziedzin wymagających uzupełnienia, a pieniędzy ciągle brakuje.
- Ale dziś kluby nie mogą liczyć przede wszystkim na państwową kasę. Na Górnym Śląsku jeszcze tego nie rozumieją?
- No właśnie, są też duże problemy samych klubów ze znalezieniem sponsora, który pozwoliłby w miarę normalnie funkcjonować. Ostatnio przypadek choćby GKS Katowice. Klub ten stracił poważnego inwestora, a Górnik szuka drugiego sponsora, mogącego razem z Allianz wznieść finanse zabrzan na wyższy poziom. Proszę zauważyć, że na Śląsku jest niezwykle trudno o kogoś z dużymi pieniędzmi, chętnego do zainwestowania w piłkę. Nie ma wyjścia, jakoś trzeba te trudne czasy przeżyć...
- Zapytam jeszcze o Pana pracę w Legii. Już znacznie po czasie, z czego jest Pan najbardziej zadowolony, a czego najbardziej żałuje po tej przygodzie?
- Jestem bardzo zadowolony, że miałem szansę prowadzenia drużyny pokroju Legii. To dla trenera wielkie doświadczenie. Trzeba było zmierzyć się z dużą medialnością tego klubu, presją i odpowiedzialnością za wynik. Ogólnie, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich graliśmy, czyli strajk kibiców i brak jakiegokolwiek dopingu, do tego modernizacja stadionu, to uważam, że jednak jakąś cegiełkę do wielkości Legii dołożyliśmy. Udało się zdobyć Puchar i Superpuchar Polski, a w lidze dwukrotnie było wicemistrzostwo, więc wstydu na pewno nie przynieśliśmy. Wiadomo, nie był to wynik na miarę oczekiwań fanów i działaczy, ale jak nie można wygrać, trzeba chociaż zremisować. Najbardziej żałuję, że nie mogliśmy grać w warunkach, które są teraz. Warszawscy kibice potrafią być niesamowici i nieść swoją drużynę do zwycięstw. Przy wsparciu trybun wyniki byłyby lepsze, a to z kolei zwiększyłoby pewność siebie zespołu. W pierwszym sezonie mistrzostwo było nierealne. Wisła uciekła wszystkim, w całym sezonie przegrała tylko jeden mecz, a w Legii doszło do wielu zmian. W sezonie drugim tytuł był już o krok.
- W końcu jednak Pana pożegnano...
- Nie mam jakichś wielkich pretensji do Legii. Dano mi szansę poprowadzenia tego zespołu. Byle kogo na Łazienkowską nie biorą, a to była przecież moja pierwsza samodzielna praca trenerska. Szacunek dla legionistów musi być!