Autor zdjęcia: lechia.pl - oficjalna strona Lechii Gdańsk
Jakub Arak dla 2x45: Uznałem, że aż tak poświęcać się nie mogę. Muszę myśleć o karierze, Lechia to szansa
Jakub Arak kilka dni po rozwiązaniu przez PZPN jego kontraktu z Ruchem Chorzów, związał się na trzy sezony z Lechią Gdańsk. Odejście 22-letniego napastnika odbiło się szerokim echem, bo wydawało się, że przynajmniej do końca roku pozostanie przy Cichej. - Mogłem zostać w Ruchu, miałbym względny spokój i nie rozczarowałbym wielu osób, które oczekiwały mojego pozostania. Niestety, czasami mimo sentymentów trzeba podejmować trudne decyzje. Kluby, jeśli chcą się kogoś pozbyć, potrafią być jeszcze bardziej bezwzględne. Wierz mi, nie ma w tym nic fajnego, składanie wniosku do PZPN nie sprawiało mi przyjemności, nie robiłem tego z uśmiechem na twarzy, ale nie miałem wyjścia - mówi Arak w dłuższej rozmowie z www.2x45.info.
Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Trudno być dziś zaskoczonym, że trafiłeś do Lechii Gdańsk. Łączono cię z nią już kilka tygodni wcześniej, gdy dopiero zacząłeś starać się o rozwiązanie kontraktu z Ruchem Chorzów.
Jakub Arak: - To nie było takie oczywiste, ale faktycznie temat zaczął się już jakiś czas temu. Lechia najpierw złożyła ofertę transferową Ruchowi. W Gdańsku wyrażali mną największe zainteresowanie i gdy już stałem się wolnym piłkarzem, dostałem stamtąd najkonkretniejszą ofertę.
- Dlaczego mówisz, że nie było to oczywiste?
- Bo sporo musiało się jeszcze wydarzyć, a mnie o wielu rzeczach nawet nie informowano. Wszystkie sprawy związane z transferem powierzyłem mojemu agentowi Mariuszowi Piekarskiemu i skupiałem się na treningach. Nie musiałem wiedzieć codziennie o każdym nowym szczególe, który się pojawiał. To by za bardzo rozpraszało.
- Byłeś zaskoczony zainteresowaniem Lechii? Umówmy się: na razie nie masz dorobku, który sprawiałby, że kluby chcące walczyć o czołowe lokaty automatycznie się tobą interesują.
- Może dla przeciętnego kibica jest to zaskoczenie, dla mnie nie. Znam swoją wartość, a jeśli ktoś składa ciekawą propozycję, to nie szukam na siłę minusów, tylko przyjmuję ofertę. Ja nie widzę w tym nic dziwnego.
- Wielu kibiców jest jednak zdziwionych. W broniącym się przed spadkiem Ruchu często byłeś zmiennikiem, a Lechia mierzy znacznie wyżej.
- Musiałbyś popytać dokładniej kibiców. Za dużo komentarzy w internecie nie czytam, nie wiem, jakie są reakcje. To prawda, że w Ruchu często zaczynałem mecze na ławce, ale mimo wszystko grałem regularnie, wchodziłem na boisko prawie w każdym meczu. Nie rywalizowałem też z byle kim, bo najpierw z Mariuszem Stępińskim, a później z Jarosławem Niezgodą, który moim zdaniem jest jednym z najlepszych napastników Ekstraklasy i już strzela gole dla Legii.
- O pierwszy skład będzie bardzo trudno. Musisz wygrać rywalizację z Marco Paixao i Grzegorzem Kuświkiem, czyli ligowymi wyjadaczami…
- Zgadza się, ale traktuję to jako duże wyzwanie. W żadnym klubie nikt mi nie zagwarantuje pierwszego składu. Gdybym tego oczekiwał, musiałbym iść do trzeciej czy czwartej ligi i tam sobie siedział w ciepłych kapciach, wiedząc, że będę grał bez względu na to, czy przyjdę na trening. Gdyby dzwonili z Realu Madryt też miałbym podziękować, bo duża konkurencja? Zawsze trzeba walczyć i rywalizować z jak najlepszymi piłkarzami. Uważam, że w Lechii mogę zrobić duży krok do przodu i się rozwijać.
- Dostałeś od razu trzyletni kontrakt, więc klub musi z tobą wiązać daleko idące plany.
- Cieszę się, że nawiązaliśmy dłuższą współpracę, to daje stabilizację i pozwala skupić się tylko na pracy. Będę chciał jak najszybciej spłacić kredyt zaufania.
- Trener Piotr Nowak dał ci do zrozumienia, jaki będzie twój status na początku?
- Jeszcze na ten temat nie rozmawialiśmy. Myślę, że więcej dowiem się w sobotę, może wtedy będzie okazja dłużej porozmawiać. Na razie zamieniliśmy kilka zdań i myślę, że będzie dobrze. W każdym razie, nie zaczynam z automatu jako numer trzy w ataku. Takie hierarchie buduje się głównie w gazetach, trenerzy bardzo rzadko obiecują komuś miejsce w składzie, a nawet jeśli, to gdy ktoś taki zawodzi, prędzej czy później sadzają go na ławce. Żaden trener świadomie nie wystawi w jedenastce gorszego zawodnika, mówiliśmy już o tym w poprzednim wywiadzie.
- Skoro chciała cię Lechia, to inne kluby pewnie też.
- To prawda, ale wszystko ruszyło dopiero po rozwiązaniu umowy. Jak już wspominałem, Lechia od początku była najkonkretniejsza, dlatego wyboru dokonałem bez wahania.
- Jesteś gotowy do gry od zaraz? Na boisku nie pojawiłeś się od 12 sierpnia.
- Nie jestem najlepszą osobą, żeby to oceniać, bo oczywiście powiem, że mogę grać już w najbliższym meczu. Cały czas byłem w treningu, czuję się bardzo dobrze, ale obiektywnie spojrzy na to trener. Pierwsze normalne zajęcia z nową drużyną zaliczę dopiero w sobotę, bo chłopaki trenowali dziś rano, a ja wtedy podpisywałem kontrakt.
- Rozmawialiśmy 4 sierpnia i wtedy nic nie zapowiadało, że niecałe dwa tygodnie później zaczniesz starać się o odejście z Chorzowa. Wydawało się, że przynajmniej tę rundę rozegrasz w Ruchu. Co się zmieniło?
- Powodów nazbierało się sporo, nie o wszystkich chciałbym teraz mówić. Głównym czynnikiem było jednak to, że ze względu na restrukturyzację miałem prawo rozwiązać kontrakt z winy klubu.
- Czyli przestano płacić już po naszej rozmowie?
- Nie o wszystkim mogę ci mówić, w niektórych kwestiach jestem zobowiązany do milczenia. Nie chcę też mieszać Ruchu z błotem, bo nie o to chodzi. Doceniam starania obecnego zarządu, który robi wszystko, żeby klub wyszedł z kryzysu. Wierzę, że Ruch za jakiś czas wyjdzie na prostą, trzymam za to kciuki. Po nieudanym początku sezonu i trzech porażkach w I lidze, uznałem, że jeśli będzie szansa jeszcze w tym okienku odejść do Ekstraklasy, to będę chciał z tego skorzystać. Przepisy mówią, że w razie dwumiesięcznych zaległości można już rozwiązać kontrakt i postanowiłem tak zrobić.
.@KubaArak nie będzie czuł się samotnie w Lechii. Przywitał go kolega z chorzowskich czasów - @patryklipski10 🤜🏼🤛🏼 pic.twitter.com/GX2nYo8F3X
— Lechia Gdańsk SA (@LechiaGdanskSA) 15 września 2017
- Co było pierwsze: twoja decyzja o chęci rozwiązania kontraktu, czy oferta z Lechii Gdańsk?
- Najpierw moja decyzja o chęci rozwiązania kontraktu. Dopiero potem pojawiło się zainteresowanie. Generalnie miałem nadzieję na oferty z Ekstraklasy i dalszy rozwój, nie myślałem konkretnie o Lechii. Agent poinformował mnie potem, że jest możliwość przejścia do Gdańska.
- Wielu zatem powie: pewnie agent go namówił.
- Mariusz Piekarski nie wywierał na mnie presji, to była moja decyzja. Sam decyduję o swojej przyszłości. Agent jest od tego, żeby w odpowiednim momencie pomóc i tak było w tym przypadku. Mogłem zostać w Ruchu, miałbym względny spokój i nie rozczarowałbym wielu osób, które oczekiwały mojego pozostania. Niestety, czasami mimo sentymentów trzeba podejmować trudne decyzje. Kluby, jeśli chcą się kogoś pozbyć, potrafią być jeszcze bardziej bezwzględne. Wierz mi, nie ma w tym nic fajnego, składanie wniosku do PZPN nie sprawiało mi przyjemności, nie robiłem tego z uśmiechem na twarzy, ale nie miałem wyjścia. Kluby Ekstraklasy interesowały się mną od razu po spadku, Ruch jednak odrzucał oferty. Godziłem się z tym, nie strajkowałem, dawałem z siebie wszystko, ale gdy doszły nowe okoliczności, uznałem, że aż tak poświęcać się nie mogę. Musiałem myśleć o karierze.
- Bałeś się, że zostając w I lidze mógłbyś wypaść z obiegu?
- Nie tyle się bałem, co po prostu znając już smak Ekstraklasy, chciałem się w niej znów sprawdzić. Pierwszy rok na najwyższym szczeblu dał mi odpowiedzi na kilka ważnych pytań, ale czułem się gotowy znów podjąć rękawicę. Każdy chce grać w jak największym klubie o jak najwyższe cele. To normalne.
- Na jakie pytania dostałeś odpowiedzi?
- Kurczę, ciągniesz za język (śmiech). Przekonałem się, ile mi jeszcze brakuje do odpowiedniego poziomu, ale też zobaczyłem, z czym już daję radę. Jestem w stanie strzelać w Ekstraklasie, nie jest to dla mnie za wysoki poziom, nadal jednak muszę dużo pracować.
- Jesteś rozczarowany, że sprawa z rozwiązaniem kontraktu ciągnęła się prawie miesiąc?
- Trochę tak. Zakładałem, że wszystko potoczy się szybciej. Trudno mieć pretensje do Ruchu, że się odwoływał. Miał takie prawo. Sądziłem jednak, że w PZPN-ie pracują ludzie, którzy takie sprawy są w stanie rozstrzygnąć szybko, a nie odkładać to przez 2-3 tygodnie. Ruch mając problem prawny związany z restrukturyzacją i niemożnością płacenia zawodnikom wysłał pismo 10 sierpnia. W odpowiedzi usłyszał, że odpowiednia komisja pochyli się nad tym… 6 września. Może jestem prosty chłopak, ale zastanawia mnie, czemu panowie z PZPN w tak ważnej sprawie nie mogą się zebrać dzień czy dwa później. W moim przypadku było podobnie: pismo złożone 14 sierpnia, kontrakt rozwiązany 12 września. Gdyby jeszcze chodziło o jakiś skomplikowany przypadek, dużo zawiłości, ale tutaj wszystko było oczywiste. Życzę kolejnym piłkarzom, którzy będą musieli składać takie pisma, żeby odpowiedzi dostawali znacznie szybciej. To nic przyjemnego tkwić w zawieszeniu przez miesiąc.
- Ze wszystkimi w Ruchu podałeś sobie ręce?
- Mogę mówić za siebie: rozstałem się w zgodzie. Zarząd jest na mnie zły za odejście, aczkolwiek powiedziałem wprost, jaka jest sytuacja. Czy te argumenty dotarły – nie wiem. Na pewno rozstałem się w zgodzie ze sztabem szkoleniowym i kolegami z drużyny. Korzystając z okazji, chciałbym podziękować trenerowi Krzysztofowi Warzysze. Wiedział, że wkrótce odejdę, a mimo to pozwalał mi cały czas trenować z zespołem, przygotowywał też indywidualną rozpiskę, żebym zachowywał jak najlepszą dyspozycję. Jego asystenci Marcin Molek i Mariusz Szymkiewicz zawsze byli do mojej dyspozycji. Za to im dziękuję. Niejeden trener by się z miejsca obraził i przesunął do rezerw czy juniorów, oni zachowali się z wielką klasą. Jestem wdzięczny i życzę im powodzenia, bo to naprawdę wspaniali ludzie.
- Odczułeś rozczarowanie kibiców? Mogli oczekiwać, że będziesz jednym z najwierniejszych w tej trudnej sytuacji.
- Być może, ale z drugiej strony byłem w klubie tylko rok. Reakcji kibiców za bardzo nie odczułem, w ostatnim czasie nie miałem z nimi większego kontaktu. Wierzę, że Ruch sobie poradzi. Żaden piłkarz nie jest większy niż klub, tym bardziej jest tak w moim przypadku. Uważam, że w Chorzowie wcale nie ma słabej drużyny i w tym sezonie chłopaki spokojnie się utrzymają. Potrzebują tylko jednego czy dwóch zwycięstw, żeby się rozpędzić. A za rok może powalczą o powrót do Ekstraklasy. Życzę im tego.
- Czy z tobą, czy bez ciebie, Ruchowi jak na razie ciągle brakuje kropki nad „i”. Wszystkie mecze na ostrzu noża i koniec końców zawsze to rywale dopną swego.
- No tak, z GKS-em Tychy było podobnie, utracone zwycięstwo w ostatnie akcji. W samej grze widać było jednak duży postęp, linia obrony z Marcinem Kowalczykiem prezentowała się już znacznie pewniej. Brakowało takich doświadczonych zawodników. Oni w trudnych momentach, gdy tracisz gola na 2:1 czy z kolei wyrównujesz na 3:3 jak w Chojnicach, potrafią przetrzymać piłkę, zagrać pod faul. Jestem pewny, że wkrótce przyjdą zwycięstwa. Wiem, jak ciężko chłopaki pracują na treningach i jak bardzo chcą się podnieść.
- Z piłkarzy Lechii twój transfer zapewne najbardziej ucieszył Patryka Lipskiego.
- No tak, po kilku miesiącach znów jesteśmy klubowymi kolegami. Rozmawiałem z nim jeszcze przed podpisaniem kontraktu, mieliśmy okazję się spotkać. Zawsze łatwiej wchodzi się do szatni, gdy już kogoś znasz. Na pewno będziemy się razem trzymać, ale myślę, że bez problemu znajdę wspólny język z resztą kolegów.
- Pozwiedzasz sobie kraj. Zaczynałeś w Warszawie, potem Sosnowiec i Śląsk, teraz drugi kraniec Polski...
- Takie są plusy lub minusy życia piłkarza, zależy, jak na to spojrzeć. Dla mnie to plusy, że poznaję trochę nowych miejsc.
rozmawiał Przemysław Michalak