Autor zdjęcia: slaskwroclaw.pl - oficjalna strona Śląska Wrocław
Mathieu Scalet: Nie jestem piłkarzem z Erasmusa. Chciałbym kiedyś zagrać w reprezentacji Polski
Mathieu Scalet. Tajemniczy Francuz, który znikąd pojawił się w rezerwach Wisły Kraków, a dziś jest w Śląsku Wrocław i w swoim ekstraklasowym debiucie zaliczył asystę przy zwycięskim golu z Zagłębiem Lubin. Skąd się wziął w Polsce? Co łączy go z McDonaldsem? Ile czasu spędzał na krakowskim rynku? Czemu musiał zakończyć testy w Lechu Poznań po jednym dniu? Mączyński czy Zidane? Publikujemy rozmowę, którą w kwietniu przeprowadził z nim Krystian Juźwiak.
Krystian Juźwiak (www.2x45.info): - Śmiali się z ciebie, że zaczynałeś karierę w McDonaldsie?
Mathieu Scalet: - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. A nie, czekaj. Już wiem (śmiech). Grałem w takim klubie AS Saint-Genis Ferney Crozet. Mieliśmy tam wielkie logo McDonaldsa na koszulkach.
- Jak wyglądała twoja kariera zanim znalazłeś się w Polsce?
- Wychowałem się przy granicy ze Szwajcarią. Zacząłem grać w AS Saint-Genis-Ferney-Crozet. To był klub z mojego rodzinnego miasteczka. Potem na dwa lata przeniosłem się do szwajcarskiej drużyny Meyrin FC. Aktualnie grają w drugiej lidze. Tam był już naprawdę wysoki poziom, ale w 2013 roku musiałem wrócić do Francji, bo miałem maturę. Mogłem zostać w Szwajcarii, ale tam jest całkiem inny system nauczania. Zdałem maturę, a potem był transfer do Krakowa.
- Naprawdę trafiłeś do Wisły z Erasmusa?
- Co?
- Krążą plotki, że przyjechałeś do Krakowa na Erasmusa i piłkarzem Wisły zostałeś całkiem przez przypadek.
- Absolutnie nie! Nie jestem żadnym piłkarzem z Erasmusa. Oczywiście, jak już byłem w Krakowie, to zacząłem naukę na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po to, żeby nauczyć się polskiego.
- To w końcu jak znalazłeś się w Wiśle?
- Nie przez Erasmusa, a przez piłkę. Wcześniej miałem testy w Servette Genewa, ale że mama jest z okolic Krakowa, to udało się załatwić jeszcze testy w Wiśle. Pamiętam, że wysłałem CV do klubu. W Wiśle najtrudniejszy był przeskok na bardziej profesjonalny poziom. We Francji nie trenowałem tak dużo i tak intensywnie.
- Rozumiem, że twoja mama jest Polką?
- Tak, więc dzięki temu troszkę znałem język. Często byłem w Polsce na wakacjach, ale umiałem tylko jakieś tam podstawowe słówka w stylu dzień dobry i przepraszam. Tak naprawdę zacząłem się uczyć polskiego dopiero po przyjściu do Wisły. Francuski nie jest łatwy, ale polska gramatyka i ortografia są straszne trudne.
- Przed transferem już wiedziałeś coś Krakowie?
- Nie. Dopiero po transferze zaczęłam coś tam czytać o mieście i o klubie.
- Ale znałeś wagę meczu z Cracovią?
- To przecież proste. Zawsze jak są dwa kluby z jednego miasta, to się nie lubią. Wiadomo, w Krakowie są inne drużyny: Garbarnia czy Hutnik, ale najsilniejsze to Wisła i Cracovia. To dlatego Derby Krakowa to mecze między tymi zespołami. Znaczy, mecze Hutnika z Garbarnią to też derby, ale już nie te wielkie. To nie to samo co mecz Wisły z Cracovią.
- Często chodziłeś na mecze Wisły?
- Zawsze, kiedy się dało. Raczej nie podglądałem nikogo z Wisły. Teraz jestem środkowym pomocnikiem, a w Krakowie byłem lewoskrzydłowym. Mimo wszystko podobało mi się to, co grał Mączyński. Ale z idoli, to przede wszystkim Zidane. Potem Cristiano Ronaldo, Messi i Pogba. Krzysiek Mączyński jest gdzieś tam dalej.
- Jako kibic chodziłeś na Reymonta w barwach?
- Nie, raczej tak normalnie. Słyszałem, że Wisła ściągnęła dwóch chłopaków z Kolumbii i oni normalnie latają po mieście w strojach klubowych. Ktoś im musi wytłumaczyć, że tak się nie robi. Sam wiesz, jak jest.
- Mieliście fajną ekipę w rezerwach Wisły.
- Byliśmy bardzo silną drużyną. Szkoda, że się wszystko rozpadło. Teraz słyszałem, że coś tam rusza od początku jeśli chodzi o rezerwy, bo pierwsza drużyna gra całkiem fajnie.
- Był nawet reprezentant kraju!
- Tak. Konrad Handzlik. No i jeszcze Kuba Bartosz, który jest coraz ważniejszą postacią w pierwszej Wiśle. Zdecydowanie to była mocna drużyna. Jeszcze był Kais Al-Ani, którego powołują do reprezentacji Iraku.
- W Football Managerze ty też dostawałeś powołania. Do U-19, ale były.
- Serio? Dziwne (śmiech). Chciałbym dostać kiedyś powołanie do reprezentacji Polski.
- Wolałbyś reprezentację Polski od Francji?
- To jest trudna sprawa. Na pewno trudniej się dostać do reprezentacji Francji. Tam jest mnóstwo klasowych piłkarzy na mojej pozycji. To nie znaczy, że do kadry Polski łatwo się dostać. Co to, to nie! Chociaż to byłaby najtrudniejsza decyzja w życiu. Mimo to, jeżeli dostałbym powołanie czy to do Polski, czy do Francji, to byłoby super! Bardzo bym się cieszył, że ktoś mnie tak docenił.
- W Polsce mogliby cię przyjąć jak Obraniaka.
- On miał ciężko. Prawie nie mówił po polsku. Tu dużo zależy od człowieka, od jego charakteru. W drużynie trzeba rozmawiać z każdym. Musi być komunikacja. Jemu chyba tego zabrakło.
- Wracamy do Krakowa. Byłeś ważnym ogniwem rezerw Wisły.
- Pod koniec tak, ale na początku nie było łatwo. Tak jak mówiłem wcześniej: to była bardzo silna drużyna. Duża grupa naprawdę solidnych piłkarzy. Spójrz na Handzlika czy Bartosza. Jeżeli ktoś mówi, że byłem ważnym punktem drużyny to super. Bardzo mnie to cieszy. Skoro ludzie tak mówią, to coś musiało w tym być (śmiech). Szkoda, że nie zostałem w Krakowie, bo może i ja bym wskoczył do pierwszej drużyny.
- A było blisko?
- Myślę, że tak. Problem był taki, że Wisła nie zaoferowała mi kontraktu. Jakby to zrobili, musieliby płacić dla Saint-Genis ekwiwalent za wyszkolenie. Wtedy przy Reymonta było krucho z kasą. Przecież rozwiązali rezerwy. Ale jakbym dostał kontrakt, to mógłbym wskoczyć do pierwszego składu. Jestem tego pewny.
- Masz żal do Wisły, że nie zaoferowała ci kontraktu?
- Troszkę. Jakby mnie wykupili, to może mógłbym grać w pierwszym składzie. Albo, chociaż byłbym w kadrze pierwszego zespołu. Staram się nie patrzeć w przeszłość.
- Ile czasu spędziłeś na krakowskim rynku?
- Na rynku? Często byłem. Zawsze jak wychodziliśmy z kolegami, to na Rynek. Bardzo mi się tam podobało. Imprezowaliśmy troszkę. Między innymi z Kaisem. To pewnie on kazał się zapytać? (śmiech)
- Imprezowaliście? A sportowy tryb życia?
- Bez przesady. To nie było tak, że nie mieliśmy siły na treningach. Nic nie było widać, że wróciliśmy z klubu. Byliśmy młodzi, bardzo szybko się regenerowaliśmy, więc nawet jak wróciliśmy trochę później, to organizm był w stanie pracować na pełnych obrotach.
- Może po prostu Francuzi mają mocne głowy? Wy tam sobie wino pijecie do śniadania.
- Nie tylko do śniadania. Francuzi bardzo często piją wino, ale ja akurat nie. W ogóle mi nie smakuje. Na swoim przykładzie nie powiem, że Francuzi mają mocniejsze głowy niż Polacy.
- Nie podpisałeś nowego kontraktu z Wisłą i trafiłeś na testy do Lecha Poznań.
- To dziwna sytuacja. Byłem tam tylko jeden dzień. Pojechałem. Zrobiłem trening z rezerwami Lecha i dzwonią z Wisły, że ja jestem ich piłkarzem i mam natychmiast wracać! A nie miałem nawet kontraktu. Byłem wtedy bardzo zły! Nie rozumiem tej sytuacji.
- Tamte testy pomógł ci załatwić Lucas Guedes?
- Znałem go wcześniej. To jest syn Clebera, legendy Wisły. Ale on nie pomagał mi załatwić tych testów w Lechu. Pomogli mi inni dobrzy ludzie, którzy znają się na piłce. Szkoda, że i z tego nic nie wyszło. Latem jak nie miałem klubu, to pojechałem do Szwajcarii. Miałem testy w Servette Genewa.
- A tam czemu nie wyszło?
- Miałem podpisać kontrakt. Miałem tam normalnie grać, ale za długo wszystko trwało. Okno transferowe się zamknęło. Oni chcieli, żebym tam został i podpisał kontrakt zimą. Ale co miałem robić przez pół roku? Ja chciałem grać. Czekać pół roku bez grania to masakra! Spakowałem się i wróciłem do Polski. Moja mama jest z Andrychowa. Zapytała trenera, który jest jej przyjacielem, czy mogę tam grać. To tylko czwarta liga, ale lepiej grać gdziekolwiek niż nic nie robić.
- Beskid Andrychów miał być przystankiem?
- To była awaryjna opcja. Taka tylko na chwilę. W zimie miałem wrócić do Genewy, ale trafiła się okazja. Testy w Podbeskidziu. No, z tego też nic nie wyszło.
- Wszystkie informacje o twojej karierze kończą się na Andrychowie.
- Nie wiem,, dlaczego. Nadal gramy w piłkę. Teraz mieszkam we Wrocławiu. Gram tu w rezerwach Śląska. Tu, uwaga, dostałem się dzięki testom. Trenerzy obserwowali mnie przez tydzień i stwierdzili, że zasługuję na to, żeby być częścią zespołu. Mam półroczny kontrakt. Co prawda, nie miałem okazji pokazać się na treningach pierwszego zespołu, ale myślę, że jest bliżej niż dalej. Po prostu, jak przychodziłem, to był jeden trener, a teraz jest drugi. On mnie jeszcze nie zna i muszę się narobić dwa razy więcej niż inni.
- Studiujesz dalej?
- Nie. Odkąd jestem we Wrocławiu, nie było na to czasu. Przyjechałem tu, gdy semestr trwał już od trzech tygodni. Ale może w czerwcu się zapiszę na jakieś studia. W Krakowie coś tam próbowałem. Byłem na UEK-u (Uniwersytet Ekonomiczny – KJ), ale ciężko to było pogodzić z piłką. Albo jedno, albo drugie. W Krakowie treningi było różnie. Raz rano, raz wieczorem. Musiałem zrezygnować ze studiów. We Wrocławiu mamy zajęcia wieczorem, tak mniej więcej o 18:00, więc łatwiej byłoby się uczyć i chodzić na wykłady. Teraz jednak tylko piłka.
rozmawiał Krystian Juźwiak