Janusz Wójcik: Nie byłoby żadnego problemu z przyjęciem posady w Wiśle. Na co jeszcze czeka Cupiał?...
Ta niedziela jest dniem absurdów. Kończy ją wypowiedź Janusza Wójcika, który mówi, że nie robiłby przeszkód, gdyby chciała go zatrudnić Wisła Kraków. Jaki łaskawca!
- Nie byłoby żadnego problemu z przyjęciem posady w Wiśle. Bez skinienia głową podjąłbym się pracy w Krakowie. To naprawdę zacny klub, a ja przecież w przeszłości pracowałem w tym mieście, z tym, że w Hutniku. Znam ten teren, znam mentalność ludzi i naprawdę bym się nie zawahał - powiedział były selekcjoner reprezentacji Polski internetowej stronie tygodnika "Piłka Nożna".
Jak widać niektórzy wciąż bardzo mocno żyją przeszłością. Do Wójcika chyba nie dociera, że odkąd w 1999 roku przestał prowadzić kadrę biało-czerwonych, znajduje się na peryferiach naszego futbolu. Ileż można żyć sukcesami sprzed 20 lat?! Dla najmłodszego pokolenia są to czasy tak odległe, jak historyczny mecz na Wembley. Wicemistrzostwo olimpijskie z 1992 roku to na pewno spore osiągnięcie, ale mówimy o zupełnie innej epoce. Z Legią Wójcik rok później zdobył mistrzostwo Polski, które potem stołecznemu klubowi odebrał PZPN i to tyle, jeśli chodzi o sukcesy "Wójta".
Dziś osoba Wójcika kojarzy się przede wszystkim z korupcją (miał 11 zarzutów z czasów pracy w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki), prowadzeniem samochodu pod wpływem alkoholu (zatrzymano go na... torach kolejowych, gdy trener wracał z Balu Mistrzów Sportu), uderzeniem głową o szpikulec czajnika (miał dużo szczęścia, że przeżył) i pamiętnym debiutem w Widzewie Łódź, który był jego ostatnim klubem:
Trzeba być naprawdę mocno oderwanym od rzeczywistości, by po takich wydarzeniach poważnie traktować pytanie o swoją ewentualną pracę przy Reymonta. Jeśli były selekcjoner poprowadzi jeszcze kiedyś jakąś Wisłę, to co najwyżej Wisłę Rząska (nic nie wiadomo, by Tomasz Rząsa miał z nią nic wspólnego). To też klub z okolic Krakowa, więc Wójcik zna teren i mentalności ludzi. Nie wiadomo tylko, czy by się nie zawahał...
Równie dobrze swój akces do "Białej Gwiazdy" mógłby zgłosić Antoni Piechniczek, chyba jeszcze chętniej wspominający dawne, świetlane czasy polskiej kopanej. Wtedy nikt się z niego nie śmiał.