Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Kiedyś pakował warzywa w Anglii, dziś strzela w I lidze. Mateusz Kuzimski dla 2x45: Był moment, kiedy obraziłem się na piłkę

Autor: rozmawiał Mateusz Sokołowski
2019-01-01 12:00:20

Kiedy doznał poważnej kontuzji, zrezygnował z gry i wyjechał do Anglii. Pracował przy pakowaniu warzyw. Na dwie zmiany, rekordowa trwała piętnaście godzin. Dziś jest ważną postacią pierwszoligowej Bytovii Bytów, dla której jesienią strzelił 5 goli. Mateusz Kuzimski od prawie dziesięciu lat wyróżniał się w niższych ligach i próbował przebić się wyżej, ale starania kończyły się porażką. Udało się dopiero pół rok temu. W wieku 27 lat, po strzeleniu 26 goli dla III-ligowego Bałtyku Gdynia. Porozmawialiśmy o talencie wyhamowanym przez zapis w kontrakcie, niższych ligach angielskich, występie na Wembley, testach pod okiem Edgara Davidsa czy wspólnej grze z bramkarzem reprezentacji USA w… piłkę ręczną. Zapraszamy!

Mateusz Sokołowski (www.2x45.info): - Trzy ostatnie mecze - trzy strzelone gole. Żałujesz, że runda jesienna się skończyła?

Mateusz Kuzimski (zawodnik Bytovii Bytów): - Tak, żałuję. Z drugiej strony - całej drużynie przyda się czas na złapanie świeżości. Najważniejsze, że wszyscy są zdrowi i obyło się bez kontuzji. Mi też dopisywało zdrowie, a wcześniej niestety było z tym różnie. 

- Masz 27 lat, po raz pierwszy wskoczyłeś na poziom pierwszej ligi. Przeskok był duży, odczuwalny?

- Szybko zaaklimatyzowałem się w drużynie. Dobra atmosfera pomogła nam mocno rozpocząć sezon. Zmiana ligi nie była dla mnie tak odczuwalna jak zmiana pozycji, na której rozpocząłem sezon. Trener ustawił mnie na skrzydle, a przychodząc do Bytovii miałem nadzieję na grę na pozycji „9”. 

- Nie była to dla ciebie nowość. W Bałtyku też przecież grałeś na skrzydle.

- Pierwsza liga to dużo większa odpowiedzialność za grę w defensywie. Grając w Bałtyku po akcji ofensywnej nie zawsze udało się wrócić do obrony. W Bytovii nie mogę sobie na to pozwolić. Trener wymaga ode mnie dużo większej pracy w defensywie. Brak jednego zawodnika z tyłu może doprowadzić do straty gola. W ostatnich kolejkach trener Stawski postanowił, że będę grał na “9” i myślę, że to się sprawdziło. Zagrałem tak samo w drugiej połowie ze Stomilem i w ostatnich dwóch kolejkach. Strzeliłem trzy gole.

- Rzeczywiście w pierwszej lidze gra się o wiele szybciej niż szczebel czy dwa niżej?

- Tak, gra jest dużo szybsza i wymaga natychmiastowego podejmowania decyzji. Jedno złe zagranie, jedna strata i doświadczeni zawodnicy z pierwszej ligi mogą wykorzystać twój błąd. 

- Poziom, na którym jesteś to już twoje miejsce docelowe?

- Mam nadzieję, że nie. Głęboko wierzę, że dzięki ciężkiej pracy i determinacji uda mi się jeszcze zagrać na najwyższym szczeblu w Polsce. Chcę sobie udowodnić, że pomimo braku szczęścia w poprzednich latach uda mi się osiągnąć mój cel.

- Pewnie byli tacy, którzy mówili, że z trzeciej ligi już nie wyjdziesz, bo masz 27 lat.

- Zgadza się. Nie zwracam na to uwagi i robię swoje. Niech teraz sami sobie odpowiedzą, czy mieli rację oceniając mnie w ten sposób.

- Szansa pojawiła się od razu po sezonie. Testy w Podbeskidziu.

- Trzecia liga skończyła się bardzo późno, połowa czerwca. Cztery dni później jechałem do Bielska, zaraz po powrocie pojechałem do Bytovii i tak się skończyło, że między sezonami miałem cztery dni wolnego. Ciężko było od razu ruszyć, skoro poprzedni sezon się dopiero dla mnie skończył. Mimo tego dobrze oceniam początek sezonu w moim wykonaniu. W pierwszych kolejkach naprawdę byliśmy rewelacją.

- Podróż do Bielska-Białej była długa.

- Tak, jechałem z dziesięć godzin pociągiem, na szczęście bez przesiadek. Kiedyś, grając w Miedzi Legnica, też tak jeździłem. Między Poznaniem a Wrocławiem non stop były remonty torów i zdarzało się, że z Tczewa jechałem ze dwanaście godzin. 

- Nie było tajemnicą, że do Podbeskidzia chciał ściągnąć cię Krzysztof Brede, który wcześniej kojarzył cię z Pomorza.

- Byłem po dobrym sezonie w Bałtyku. Trener Brede nigdy mnie nie trenował, ale jest z Pomorza, pracował w Lechii, więc pewnie nie raz byłem już przez niego obserwowany. Po testach twierdził, że obroniłem się sportowo. Niestety, w trakcie testów, Podbeskidzie podpisało kontrakt z Goncerzem. Doświadczenie za nim przemawiało. Nic nie poradzę.

- W Podbeskidziu na testach był też Juliusz Letniowski. Potem obaj wylądowaliście w Bytovii. On też pokazał, że przeskok między poziomami nie jest duży.

- Trafił z formą. Jest fajną postacią. Bardzo techniczny, dobrze wyszkolony. Wydaje mi się, że Lechia popełniła błąd, że go tak po prostu oddała. Bardzo mocno pracuje na boisku, widziałem to już w Bałtyku. Jest straszną gadułą, ale jak ktoś doceni jego talent prędzej czy później go stąd zabierze. Potrafi strzelać gole z dystansu, a w obronie fantastycznie odbiera piłkę. Ma najwięcej odbiorów w pierwszej lidze. Myślę, że oboje dobrze trafiliśmy przychodząc do Bytovii.

- Pochodzisz z Tczewa. Po raz pierwszy próbowałeś wybić się stąd w 2010 roku. Arka wypożyczyła cię na miesiąc, zagrałeś dwa mecze w Młodej Ekstraklasie.

- Jeśli chodzi o Arkę… Miałem do niej trafić kilkukrotnie. Już jako junior pojechałem na sparing. Zagrałem z Lechem, strzeliłem dwa gole. Później też Młoda Ekstraklasa. Miałem jechać na obóz, nie pojechałem.

- Bo?

- Nie wiem co się stało. Nie mogę obwiniać Arki. W Tczewie klub ustalił za mnie klauzulę 100 tysięcy złotych. To mogło odstraszać i blokować mój transfer. Dodatkowo chcieli całą kwotę jednorazowo, nie było mowy o rozłożeniu tego na kilka płatności.

- Na transferze zależało nawet kibicom Arki. Zaczęli… zbierać na forum kasę na wykupienie cię z Gryfa.

- W Młodej Ekstraklasie potwierdziłem, że potrafię strzelać. Zagrałem dwa mecze, strzeliłem dwa gole. Były rozmowy ze mną i z moim agentem, ale Tczew je przyblokował. Wtedy kibice urządzili na forum zbiórkę pieniędzy. Mieli już zadeklarowane 22 tysiące złotych. Czujesz, że robisz wszystko jak powinieneś, ludzie dookoła zauważają twój talent, a mimo to dalej stoisz w miejscu. Dziwne uczucie. W końcu ktoś skasował temat.

- W Tczewie miałeś okazję grać razem z Pawłem Wszołkiem.

- Częściej się mijaliśmy, ale kilka meczów zagraliśmy razem w seniorach. Miał ten dryg, był zwinny. Największym jego atutem była pracowitość i szybkość. Raz zagraliśmy razem w juniorach, w barażach o makroregion z Gryfem Wejherowo. Ja trzy razy asystowałem, on trzy razy strzelił gola. To było pod koniec jego obecności w Tczewie. Ja w tym czasie pojechałem na testy do Legii, tam skręciłem kostkę i się wszystko posypało.

- Do Młodej Ekstraklasy?

Tak. I też od razu strzeliłem bramkę. To był moment transferu Pawła (2009 rok - przyp. aut.). Też miał trafić do Legii, ale Polonia przebiła jej ofertę. Ja i dwóch innych chłopaków z Tczewa pojechaliśmy. W Warszawie byłem jeden dzień. Testy szybkościowe, skocznościowe. Pamiętam, że stadion Legii był wtedy w remoncie. Zagraliśmy obok, na bocznym boisku. Fajna płyta, wszystko profesjonalnie. Graliśmy jako testowani przeciwko Młodej Ekstraklasie. Strzeliłem od razu w 3. minucie, ale potem nabawiłem się urazu stawu skokowego, jakieś małe podkręcenie. Zrezygnowałem z gry, zszedłem chyba po pięciu minutach. Szczęście mnie omijało. Miałem jechać do Legii jeszcze raz, ale wtedy trener w Tczewie poprosił mnie, żebym został i pojechał z drużyną na Remes Cup. Przekonał mnie, że tam również można się zaprezentować z dobrej strony.

- Z Arką i Legią nie wyszło, ale w końcu na horyzoncie pojawił się Bełchatów.

- Też fajna historia. To już był naprawdę duży temat, byłem na 95 procent w klubie z ekstraklasy, ale wyszło jak zawsze. Miałem już ustalone wszystkie warunki kontraktu. Tylko klauzula cały czas odstraszała. 100 tysięcy złotych? Mówili: OK - damy wam 20 na początek, resztę w jakichś bonusach. W Tczewie dalej twardo upierali się, że chcą całość od razu. Bełchatów powiedział, że będą próbowali coś z tym zrobić, ale muszę zagrać jeszcze jeden sparing. Niestety do tego nie doszło, bo znów dopadła mnie kontuzja. Wcześniej zagrałem w trzech meczach. Najpierw z Podbeskidziem. Dałem fajną piłkę otwierającą do Kuświka, on strzelił. W drugim meczu grałem pełne 90 minut z Koroną Kielce, w trzecim udało mi się asystować i strzelić gola. Wszystko fajnie, pięknie, ale jednak kontuzje mnie nie omijały. I ta klauzula. Teraz kontuzje odpuściły i oby zostało tak jak najdłużej. Może przez to, że teraz mam już mniejszą styczność ze sztucznymi boiskami. Może to też były moje zaniechania, bo nie byłem zwolennikiem siłowni. Teraz jest inaczej. 

- Nie miałeś żalu do Gryfa?

- W głębi ducha czułem żal, ale z drugiej strony stwierdziłem: skoro kluby się mną interesują, to będzie tak cały czas. Wiarę straciłem w trakcie pobytu w Miedzi Legnica. Przekonywali, że chcą we mnie zainwestować, ale sprowadzili mnie w momencie, gdzie na pozycję nr 9 było nas czterech - Zakrzewski, Grzegorzewski, Orłowski i ja.

- Zakrzewski w sezonie strzelił 19 goli, Grzegorzewski 18.

- No właśnie. I jak ja miałem grać? Byłem czwarty, do tego młodzieżowiec. Wydaje mi się, że teraz napastnik - młodzieżowiec ma łatwiej. Wtedy starali się na siłę zrobić ze mnie skrzydłowego. W tamtym momencie nie byłem przygotowany na taką zmianę i sobie nie poradziłem. Może brakowało trochę chłodnej głowy? Może powinienem zacisnąć zęby i walczyć o pozycję tego skrzydłowego? Z drugiej strony starałem się, grałem w rezerwach, strzelałem bramki. Zrezygnowałem, bo uważałem, że trener Baniak nie był wobec mnie uczciwy.

- Nie był?

- Przyjechałem pierwszy raz, strzeliłem dwa gole w sparingu ze Śląskiem i mówi do mnie: - O, drugi Olo Moskalewicz! Podczas wspólnego obiadu, zaprosił mnie, żebym usiadł naprzeciwko niego. Przyszedłem, usiadłem, on mówi: - Bardzo dobrze Mateusz wyglądasz w tym tygodniu! Ja bym chciał cię w końcu wystawić od pierwszych minut, żeby zobaczyć, jak ty będziesz reagował od początku. Byłem zadowolony z naszej rozmowy. Pod koniec tygodnia, w piątek, asystent trenera podał meczową osiemnastkę: - Mateusz, trener nie widzi cię w osiemnastce. Trener w ogóle nie pojawił się w szatni. Uważam, że nie był słowny. Coś powiedział, a i tak robił co innego. Nie ukrywałem swojej złości tą całą sytuacją. 

- Rozmawiałeś z nim?

- Osobiście nie, w zasadzie od tamtej pory nie zamieniłem z nim słowa.

- Pewnie doszło do niego, że jesteś niezadowolony.

- Możliwe. Później był wyjazd na obóz. Powiedział, że mnie nie weźmie.

- Bo?

- Nie podał powodu. W takiej sytuacji nie miałem innej możliwości jak rezygnacja z gry w tym klubie. Potrzebowałem dobrego przygotowania do sezonu, a przede wszystkim minut na boisku. Postanowiłem, że wrócę do Tczewa.

- Do Miedzi byłeś wypożyczony?

- Tak. Tczew dostał jakieś pieniądze, ale tylko za wypożyczenie. Wróciłem, potem już prawie wcale nie grałem. Miałem szytą łąkotkę, artroskopię kolana. Pojechaliśmy na Lechię w trzeciej lidze, graliśmy z drugą drużyną. Poszedłem w zwarcie, uderzyłem w piłkę w tym samym momencie co rywal. A że on miał większą masę, poczułem coś w kolanie, mocno, jakby trzask. Próbowałem to jeszcze rozbiegać, ale potem mówię sobie: dobra, do boksu. Łąkotkę miałem rozszarpaną. Czekałem dwa miesiące na operację. Długo. Ciężko było się dostać do doktora Pawlaka w Gdańsku. Po operacji trenowałem, ale powiedziałem, że nie chcę grać. Obraziłem się na piłkę. Nikt już nie był mną zainteresowany, do tego miałem jeszcze swoje problemy i pojechałem do Anglii.

- Do pracy?

- Oczywiście. Miałem tam rodzinę. Po jakimś czasie, po namowach dziewczyny i szwagra, z którym kiedyś grałem w Tczewie, pojechałem na testy do Londynu. Otwarty trial prowadzony przez uznanego skauta, który prowadzi kariery młodych zawodników w najwyższych angielskich ligach.

- Coś jak obóz dla piłkarzy bez klubów?

- Dokładnie. Sprawdzają twoje warunki fizyczne, szybkość, zwinność, umiejętności techniczne, zachowanie na boisku. Jak dobrze wypadłeś, to jesteś w kolejnym etapie. W pierwszym etapie trenowałem z Damianem (imię szwagra - przyp. aut.). On rok starszy ode mnie, grał wcześniej ze mną w seniorach w Wiśle Tczew. Szybko odpuścił piłkę i zajął się czymś innym. Miał trafić do Wejherowa jak awansowali do drugiej ligi. Nie dogadał się, pojechał do Anglii. Na testach przeszliśmy pierwszy etap. Na drugi etap pojechaliśmy na mecz do Barnet, północna dzielnica Londynu. Drużyna z League Two, czwarty poziom rozgrywek. Fantastyczny klub, piękny stadion, dookoła kilka boisk treningowych. Wszystko profesjonalne, pomimo czwartego poziomu rozgrywek. Pod tym względem Polska jest jeszcze daleko w tyle. Trenerem był Edgar Davids, oglądał nas. Strzeliłem dwie bramki. Niestety w tamtym momencie nie potrzebowali piłkarza ofensywnego. 

- Wyjechałeś do Londynu?

- Mieszkałem niedaleko Cambridge, w Soham. Mała mieścinka. Do Cambridge miałem pół godziny autem.

- Załapałeś się w końcu do Cambridge City FC.

- Po testach w Barnet prowadzący skaut zaczął z nami indywidualne rozmowy. Przedstawił nam jak widzi nasz rozwój i drogę w angielskiej piłce. Pierwszym etapem miał być klub w pobliżu naszego miejsca zamieszkania, w Cambridge. Trenowaliśmy tam przez pewien czas. Zagraliśmy jeden mecz w lidze, a potem mecz pucharowy. W podstawowym czasie gry miałem dwie dobre sytuacje. Obie zmarnowałem. Było ciężko, bo miałem prawie rok przerwy w meczach. Dopiero w doliczonym czasie gry strzeliłem gola. Wydaje mi się, że byłem jedynym zawodnikiem który się wyróżniał. Po meczu w szatni usłyszeliśmy pod swoim adresem kilka niemiłych słów. Myślę, że było to spowodowane  strachem przed tym, że nowy zawodnik przewyższa znacznie umiejętnościami obecnych graczy i wszystkie oczy są zwrócone w jego kierunku. Damian powiedział, że lepiej, żebyśmy odpuścili. Mieliśmy pracę i piłka była tylko dodatkiem. Nie jak kiedyś.

- Dłużej pograłeś w Histon FC.

- Po telefonie od skauta zdecydowałem, że podejmę wyzwanie. Wiedziałem, że będzie ciężko pogodzić pracę i grę. Histon w tamtym czasie grał na szóstym szczeblu. Półprofesjonalny klub, ale myślę, że i tak całą otoczką, która tam była biją sporą liczbę klubów w Polsce. 

- Gdzie pracowałeś?

- W firmie zajmującej się produkcją warzyw. Pracowałem tam przez dwa lata, cały okres pobytu w Anglii. Praca na dwie zmiany. Zdarzały się zmiany po piętnaście godzin. To był najdłuższy dzień w moim życiu.

- Co się stało, że wróciłeś do Polski?

- Przyjechałem do Polski na dwa tygodnie urlopu. Znajomy trener zapytał, czy w tym czasie nie chciałbym potrenować w Bałtyku. Uprzedziłem, że po dwóch tygodniach wracam do Anglii, ale chętnie wykorzystam czas wolny na trening. Po paru dniach Bałtyk zaproponował mi kontakt. Po rozmowie z dziewczyną wspólnie zdecydowaliśmy o powrocie do kraju. Skaut w Anglii powtarzał mi, że po tak długiej przerwie muszę odegrać swoje na niższym szczeblu, złapać styczność z ich piłką. Widział, na co mnie stać. Mówił, że z czasem będzie przyprowadzał na moje mecze skautów z czterech najmocniejszych lig w Anglii. Wszystko brzmi świetnie, ale po doświadczeniach w Miedzi Legnica postanowiłem sobie, że będę brał to co jest tu i teraz, a nie to co ktoś mi obiecuje. 

- Zagrałeś też na Wembley.

- To był turniej Nike. Graliśmy pięciu plus bramkarz. Trzeba było przejść kilka etapów. W Cambridge był pierwszy. Ja nie grałem, bo jeszcze wtedy nie było mnie w Anglii, ale moja drużyna już tak. Potem pojechaliśmy do finały eliminacji do Londynu, wygraliśmy je i w końcu pojechaliśmy na Wembley.

- Kim byli twoi koledzy z drużyny?

- Głównie Polacy, z wyjątkiem naszego bramkarza, który był Amerykaninem. Bardzo dobry zawodnik, miał nawet swój epizod w reprezentacji piłkarzy ręcznych USA. Firma, dla której pracowałem, zasponsorowała nam cały sprzęt sportowy, komplety strojów, obuwie. Bardzo fajny turniej. Na finał wjechaliśmy autokarem reprezentacji Anglii, mieliśmy do dyspozycji ich szatnię wraz ze wszystkimi udogodnieniami.

- Nie żałujesz powrotu?

- Teraz na pewno nie. Ten skaut, którego poznałem w Anglii do teraz wysyła mi propozycje, żebym przyjechał na testy. Nie powiedziałem, że nigdy tego nie zrobię. Dobrze utrzymywać kontakty również w zagranicznych ligach.

- Od razu po powrocie zaliczyłeś świetną rundę w Bałtyku: 12 meczów, 11 goli. Potem poszedłeś wyżej, do drugiej ligi, do Gryfa Wejherowo.

- Co kopnąłem to wpadało. Cieszyło mnie to, że po tej rundzie od razu przypomniała sobie o mnie Arka. Była wtedy w pierwszej lidze, Trener Arki osobiście przychodził mnie obserwować. Nawet podobno byłem na testach. Ktoś napisał, że trenuję z Arką, a ja sobie w domu siedzę, czytam i mówię: o, fajnie! Temat był. Ale przyszedł Prezes z Wejherowa i wyprzedził działaczy Arki. Przygoda w Wejherowie nie była może zbyt udana, mogła się potoczyć całkiem inaczej.

- Znasz Rafała Siemaszkę?

- Mijaliśmy się, tylko w Arce zagraliśmy razem w Młodej Ekstraklasie.

- Wasze historie mają trochę podobieństw. Sporo niepowodzeń, łączenie grania z pracą.

- Każdy idzie swoją ścieżką. Ja nie żałuję niczego co przeżyłem i ze wszystkiego staram się wyciągać wnioski. Najwidoczniej los tak chciał.

- Może Arka zgłosi się kolejny raz? 

- W tym momencie jestem zawodnikiem Bytovii i skupiam się na przygotowaniach do rundy wiosennej. Będę realizował swoje założenia i zobaczymy co przyniesie przyszłość. Mam nadzieję, że zdrowie dopisze całej drużynie i uda nam się utrzymać dobrą dyspozycję przez całą rundę.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się