Autor zdjęcia: wikimedia.org
Z wojną w tle, czyli jak Crvena Zvezda Belgrad sięgnęła po największy sukces w historii jugosłowiańskiej piłki nożnej
Początek lat 90-tych na Bałkanach to okres jednych z najbardziej krwawych konfliktów od czasów zakończenia II wojny światowej. Od 1991 roku Jugosławia stopniowo rozpadała się na mniejsze niepodległe kraje. W czasie tych burzliwych manewrów doszło do największego sukcesu w historii bałkańskiej klubowej piłki nożnej. 29 maja 1991 roku na Stadio San Nicola w Bari miała miejsce wielka niespodzianka - Crvena Zvezda Belgrad pokonała w finale Pucharu Europy wielki wówczas Olympique Marsylia.
Pod koniec lat 80-tych nowy zarząd Czerwonej Gwiazdy przygotował pięcioletni plan, który zakładał zdobycie Pucharu Europy. To spaliło na panewce, bowiem Crvena w przeciągu trzech lat od wprowadzenia planu w życie tylko raz zdobyła mistrzostwo kraju, które było wtedy jedyną przepustką do walki o najcenniejszy europejski triumf w piłce klubowej.
W lata 90-te Czerwona Gwiazda weszła z przytupem. Po roku przerwy od dzierżenia tytułu najlepszej drużyny Jugosławii, Crvena została mistrzem kraju miażdżąc ligową konkurencję. Sukces ten dał im przepustkę do udziału w przyszłorocznej edycji Pucharu Europy. Nikt jednak nie zakładał, że klub może sięgnąć po to trofeum, gdyż trzon zespołu stanowili młodzi, nieobyci na międzynarodowych arenach piłkarze.
- Mieliśmy skład pełen dzieciaków. Gdybyśmy zagrali ten mecz ofensywnie, przegralibyśmy. Nie dlatego, że Olympique był lepszy, ale miał u siebie piłkarzy, którzy mieli doświadczenie w wielkich meczach - mówił Sinisa Mihajlović, były piłkarz Crveny Zvezdy Belgrad.
Los chciał, że Crvena aż do półfinałowego starcia z Bayernem wcześniej trafiała na przeciwników teoretycznie słabszych. W pierwszej rundzie Grasshoppers Zurych, później Glasgow Rangers, a w ćwierćfinale na Dynamo Drezno. Pierwszy poważny test dla drużyny prowadzonej przez Ljupko Petrovicia nadszedł w półfinale z Bayernem Monachium. Pierwszy mecz odbył się w Bawarii na Stadionie Olimpijskim i zakończył się niespodziewanym zwycięstwem gości 2:1. Rewanż na belgradzkiej Marakanie zapowiadał się aż nader ciekawie.
I tak było. Crvena przez większość meczu prowadziła 1:0 po bramce Sinisy Mihajlovicia - największej gwiazdy Crveny, lecz później do głosu doszli piłkarze z Monachium, którzy w pięć minut strzelili dwie bramki i wyrównali stan dwumeczu. Gdy wszyscy wyczekiwali już na dogrywkę, w 90. minucie spotkania Mihajlovic zacentrował w pole karne. Dośrodkowanie to nie wydawało się groźne, lecz piłkarz Bayernu - Klaus Augenthaler - tak niefortunnie chciał wybić piłkę, że... przelobował swojego bramkarza. Niedługo po tym zdarzeniu sędzia zakończył mecz.
Crvena awansowała po raz pierwszy do finału Pucharu Europy. Na trybunach w Belgradzie rozpoczął się szał. Serbski komentator próbował wydobyć z siebie jakąkolwiek sensowną wypowiedź, ale nie udawało mu się to. Zamiast tego zaczął wymieniać każdego gracza z osobna i bić mu brawo. Rozpoczęło się wielkie świętowanie. Po dziś dzień jest to najpiękniejszy wieczór, jaki miał miejsce na belgradzkiej Marakanie.
- W tunelu przed meczem opierałem się o ścianę, aby się porozciągać, a gdy kładłem ręce na betonie, to czułem, jak wszystko wibruje pod wpływem hałasu fanów - wspomina Mihajlović.
Miano najlepszej drużyny w Europie miało rozstrzygnąć starcie Dawida z Goliatem, czyli naszpikowanego gwiazdami Olympique Marsylia z młodziutkimi zawodnikami Crveny Zvezdy. Przed meczem mało kto wierzył w zwycięstwo belgradzkich zawodników. We francuskiej drużynie grało wiele gwiazd światowego futbolu z Papin czy Abedi Pele na czele. Oba zespoły imponowały szybką, ofensywną grą przez całe rozgrywki, jednak trener Crveny Ljupko Petrovic w finale bał się "pójść na noże" ze swoim rywalem. Podjął więc decyzję o zabiciu futbolu w tym spotkaniu, czego nie krył w pomeczowym wywiadzie. - Zdaliśmy sobie sprawę, że nie moglibyśmy pokonać Marsylii, chyba że popełniliby błąd, więc powiedziałem moim graczom, aby byli cierpliwi i czekali na karne. W naszej zamkniętej sesji treningowej dużo ćwiczyliśmy "jedenastki" i to się opłaciło - mówił ówczesny trener Crvenej Zvezdy.
Po latach o taktyce finałowego meczu wspominał również kluczowy zawodnik złotej drużyny z 1991 – Sinisa Mihajlović. - Pamiętam, jak Ljupko Petrović powiedział nam: "Jeśli zaatakujemy ich, zostaniemy otwarci na kontrataki". Zapytałem więc, co wtedy mamy robić? Jego odpowiedź brzmiała: "Kiedy dostaniesz piłkę, oddaj ją". Spędziliśmy 120 minut na boisku, praktycznie nie dotykając piłki.
Finał ten został obwieszczony jako jeden z najbrzydszych w historii walki o Puchar Europy. "Czerwonej Gwieździe" zależało przede wszystkim na tym, aby nie stracić bramki. Jak to mówią - cel uświęca środki. Na końcu i tak zawsze liczy się tylko wynik i zwycięzca. Po nudnych 90 minutach przyszła pora na kolejnych trzydzieści nudnych, aż w końcu można było nacieszyć oczy konkursem rzutów karnych. W nich lepsi okazali się podopieczni Petrovicia, bezbłędnie wykonując swoje próby. W barwach Marsylii z wapna nie trafił Amoros, który został zatrzymany przez Stojanovicia. Pięcioletni plan tym razem wypalił - Crvena Zvezda Belgrad została najlepszym zespołem w Europie. Dodatkowo tym triumfem zapewnili sobie nieśmiertelność w historii jugosłowiańskiej piłki nożnej, jako jedyny klub z Bałkanów, który mógł poszczycić się europejskim trofeum.
- Puchar Europy był dokładnie tym, czego nam brakowało. Teraz, kiedy to mamy, myślę, że wszyscy ludzie, którzy mówią: "Nasz klub jest najlepszy w historii jugosłowiańskiej piłki nożnej" mają rację - twierdził Dragan Džajić, ówczesny dyrektor klubu.
Rok później UEFA zmieniła format rozgrywek Pucharu Europy. Zamiast fazy play-off od ćwierćfinału wprowadzono podział na dwie czterozespołowe grupy. Ich zwycięzcy rywalizowali ze sobą w finale. Crvena Zvezda przeszła z łatwością do tego etapu rozgrywek, lecz zajęła w swojej grupie drugie miejsce, musząc uznać wyższość Sampdorii, która później zmierzyła się w finale z Barceloną.
Pod koniec maja 1992 roku UEFA nałożyła sankcję na serbskie i czarnogórskie kluby zakazując im gry w europejskich pucharach. Od tamtego czasu rozpoczął się koniec tego zespołu. Zawodnicy zaczęli odchodzić do klubów dających im możliwość gry w europejskich pucharach, ciężko również było o wzmocnienia z innych drużyn.
Największym problemem jednak okazała się wojna trwająca wówczas na terenie byłej Jugosławii. Piłkarze obawiając się o bezpieczeństwo swoje i swoich rodzin unikali tych terenów. Dodatkowo serbskie drużyny nie mogły zakontraktować chorwackich zawodników. I tak wcześniej dogadane transfery takich piłkarzy jak Davor Suker czy Robert Jarni do Crvenej Zvezdy musiały zostać anulowane. Zespół rozpadł się w mgnieniu oka i do Ligi Mistrzów wrócił dopiero w tym sezonie, po aż 26 latach.
Gdyby nie wojna? Kto wie, może bylibyśmy świadkami dominacji belgradzkiej drużyny. A tak z nadziei i planów na budowanie europejskiej potęgi pozostały tylko wspomnienia i krwawe łzy... - To był świetny zespół. I tak by pozostało, gdyby nie wojna - mówił Dejan Stanković.