Arkadiusz Piech dla 2x45.com.pl: W razie czego poświęcę kilka dni urlopu dla reprezentacji
Stał się wyróżniającym się napastnikiem Ekstraklasy, ale droga do tego była długa i wyboista. Teraz Arkadiusz Piech, napastnik Ruchu Chorzów, jest łakomym kąskiem transferowym. - Wiem, że media piszą o zainteresowaniu ze strony Lechii, ale ja mogę tylko stwierdzić, że nic mi o tym nie wiadomo - mówi piłkarz w wywiadzie dla 2x45.com.pl.
2x45.com.pl: - Ile pieniędzy przed rozpoczęciem sezonu postawiłby na to, że Ruch będzie trzeci na półmetku?
Arkadiusz Piech: - Ciężkie pytanie pan zadał (śmiech). Trudno mi powiedzieć. Raczej nie bawię się w hazard i typowanie wyników, więc pewnie nic bym nie obstawiał. Ale sam pan widzi, jak to jest. Są mocne zespoły, wysoko stawiane w hierarchii, jak Wisła czy Lech. Mają wysokie budżety, silne kadry, a miejsce w tabeli mają takie, a nie inne. Może nie zasługują na nie, ale ich gra wygląda jak wygląda. A my robimy swoje, chyba cały czas nieźle się prezentujemy i jesteśmy na podium. Super, cieszymy się.
- Jak się wracało z Gdańska? Przejechaliście całą Polskę, żeby przegrać mecz z Lechią...
- Dokładnie, kurde, jest zniesmaczenie. Mieliśmy swoje sytuacje, mogliśmy prowadzić i wtedy na pewno byśmy nie przegrali. Szkoda. Pokonaliśmy łącznie grubo ponad tysiąc kilometrów i nie przywozimy nawet punktu. To musi boleć.
- Do tej pory Ruch rzadko był uznawany za faworyta i to Wam chyba pasowało. Teraz jednak powoli się to zmienia.
- Fakt, poprzeczka została postawiona wyżej. Wcześniej przeważnie graliśmy na zasadzie, że jak wygramy, to super, ale jeśli przegramy, nikt nie będzie zdziwiony.
- Rola faworyta jest dla Ruchu przytłaczająca?
- Nie, raczej nie. Skupiamy się, żeby wyjść na boisko na maksa skoncentrowani i zagrać jak najlepiej. Nie przejmujemy się spekulacjami, kto zdaniem dziennikarzy czy kibiców ma większe szanse na zwycięstwo.
- Najwyraźniej nie lubicie remisów, bo po 15. kolejkach macie tylko jeden.
- Tak się jakoś poskładało. Mamy zgraną ekipę, każdy się stara, gramy swoje, do tego dużo szczęścia i zbieramy te punkty.
- Jeśli jednak Ruch pierwszy straci gola, przeważnie już się nie podnosi. Tracicie wtedy wiarę w powodzenie?
- Nie wydaje mi się. Po prostu naprawdę trudno się gra, gdy rywal pierwszy zdobędzie bramkę. Wtedy najczęściej zaczyna myśleć o obronie, zagęszcza przedpole i jeszcze trudniej się atakuje.
- Na czym polega fenomen trenera Waldemara Fornalika?
- Potrafi wszystko ułożyć jak trzeba. Wie, jakich ludzi sprowadzić, żeby dobrze wkomponowali się do zespołu i dali nam jeszcze więcej werwy. Fornalik to świetny trener!
- A jakim jest psychologiem? Chyba rzadko krzyczy na piłkarzy?
- Trener to przeważnie bardzo spokojny człowiek, ale czasem jest bardziej zdecydowany, gdy trzeba nas "obudzić" i zmobilizować do lepszej gry. Ale nie wydziera się bezmyślnie, byle było głośno. Na treningach stara się z nami rozmawiać, wykłada nam zawsze swoje argumenty. I to działa.
- Pan zawdzięcza mu wyjątkowo dużo. Pracował już z Panem w Widzewie...
- Tak, ale tam aż tak dobrze się nie poznaliśmy. Współpracowaliśmy kilka miesięcy i dzięki niemu zostałem w Łodzi. Później jednak doznałem kontuzji, a trener Fornalik odszedł z klubu. Musiałem mu jednak zapaść w pamięć, bo potem "przygarnął" mnie w Ruchu, odbudowałem się i dziś daję "Niebieskim" to, co najlepsze. Udowodniłem trenerowi, że dobrze zrobił i... nie wiem, co jeszcze mogę dodać (śmiech).
- Z 21 goli Ruchu w tym sezonie, 15 strzeliło trio napastników: Pan, Maciej Jankowski i Paweł Abbott. Przy takiej rywalizacji na treningach muszą lecieć wióry...
- Ja mogę się tylko cieszyć, że stwarzamy sobie tak dużo sytuacji, że każdy z napastników może sobie postrzelać. Szkoda tylko, że czasem brakuje zimnej krwi i marnujemy sporo sytuacji.
- No właśnie. Jeśli można Panu coś zarzucić, to brak skuteczności. Gdyby Pan wykorzystywał co drugą stuprocentową okazję, to w tym sezonie już dawno przekroczyłby barierę 10 goli i gonił Artjoma Rudniewa!
- W pełni się zgadzam. Takie jest życie. Nawet najwięksi piłkarze czasem nie strzelają rzutów karnych, więc ja czasem nie strzelam w sytuacji sam na sam. Staram się robić wszystko, żeby było lepiej, ale nie zawsze wychodzi.
- Skąd ta nieskuteczność? Brak pewności siebie? Za dużo myśli naraz?
- Czasami właśnie przychodzi ci do głowy kilka wariantów w jednym momencie. Jak nie masz czasu na myślenie, strzelasz i po prostu wpada. Jak masz za dużo czasu, zaczyna się kombinowanie, analizowanie i często kończy się to pudłem.
- A może ma Pan za dużo sytuacji? Jak napastnik jest przyzwyczajony, że okazja pojawia się rzadko, zachowuje większą koncentrację.
- Ale z drugiej strony dochodzę do tych sytuacji, więc to chyba można mi zapisać na plus. Żeby jeszcze, kurde, piłka częściej wpadała do bramki.
- Wie Pan, że muszę zapytać o kwestie transferowe. Zimą wszystko możliwe, czy twardo deklaruje Pan, że chce zostać w Ruchu?
- Wciąż obowiązuje mnie kontrakt z Ruchem i myślę tylko o tym, żeby klub miał ze mnie jak najwięcej pożytku i żebyśmy pięli się w górę tabeli. W tym momencie nie wypowiadam się na tematy transferowe. Jesień w Ekstraklasie jeszcze się nie zakończyła, więc mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Pisano już, że chce Pana Lechia. Pan potem stwierdził, że to słabsza drużyna. Po przegranym meczu w Gdańsku dalej Pan tak twierdzi?
- Nie miałem na myśli, że to piłkarsko słabsza drużyna, tylko mówiłem o jej miejscu w tabeli. Jest ono jednak wyraźnie niższe niż Ruchu. Wiem, że media piszą o zainteresowaniu ze strony Lechii, ale ja mogę tylko stwierdzić, że nic mi o tym nie wiadomo.
- Otrzymuje Pan w ogóle jakieś sygnały, że ktoś jest dziś chętny na transfer Arkadiusza Piecha?
- Jak dotąd nie odbyłem żadnej rozmowy z agentem na taki temat. On sam też nie próbuje dawać mi do zrozumienia, że coś jest na rzeczy. Skończy się ta runda, to wtedy usiądziemy i pogadamy. A na razie moją głowę zaprząta tylko Ruch.
- Trener Fornalik jakiś czas temu zasugerował, że odejdzie z Ruchu, jeśli dojdzie do sprzedaży Pana i Macieja Jankowskiego.
- Tak powiedział trener, więc ja może pozostawię to bez komentarza.
- W kuluarach mówi się, że w grudniu zamierza Pana powołać Franciszek Smuda i chyba nie powie Pan, że byłby w kompletnym szoku?
- Coś tam słyszałem od paru osób...
- Od jakich osób?
- Na przykład od pana (śmiech). Gdzieś też trochę w mediach poczytałem. Ale nie podchodził do mnie nikt ze sztabu kadry i nie mówił, żebym był czujny, gdy będą wysyłać powołania. Spokojnie więc, nie robię sobie nadziei na zapas. Oczywiście każdy piłkarz marzy o reprezentacji i chciałby w niej zaistnieć. To jedno z największych marzeń. Zobaczymy, co się wydarzy. Gdyby co, jestem gotowy poświęcić parę dni urlopu dla reprezentacji (śmiech).