Autor zdjęcia: Własne
Reprezentacja na odtrutkę
Mam tak samo jak Ty Ligę Europy w TV – znów mogą sobie zanucić pod nosem te słowa na znaną nie tylko warszawiakom melodię kibice polskich drużyn. Trzeci rok z rzędu nie będziemy mieli żadnego przedstawiciela w fazie grupowej nawet drugorzędnych europejskich rozgrywek. Liczymy lata już nie tylko od ostatniego występu w Lidze Mistrzów, ale również w Lidze Europy.
Upadliśmy nisko, bardzo nisko. Co roku powtarzamy sobie, że niżej upaść się już nie da i doszliśmy do dna. Z roku na rok zdobywamy jednak coraz mniej punktów do rankingu krajowego. Tę tendencję podtrzymaliśmy także teraz. Nawet odpadnięcie Legii Warszawa w tym roku rundę później niż w roku ubiegłym, w fazie play-off, nie przełożyło się choćby na minimalny plus w stosunku do liczby oczek z poprzedniego sezonu. Wówczas było to 2,250 punktów, teraz ledwie 2,125. Lepiej od nas w bieżącej edycji punktowały np.:
• Armenia
• Łotwa
• Luksemburg
• Gruzja
• Irlandia Północna
Nawet Liechtenstein nabił więcej punktów do rankingu od nas, wystawiając tylko jeden zespół!
Dystans do nas zmniejsza w zasadzie każdy, kto nie eksportuje do Europy zespołów złożonych z całkowitych fajtłap. Nie tak dawno śmialiśmy się z Azerbejdżanu i Kazachstanu, a teraz te kraje wyprzedzają nas w rankingu UEFA. Nie dziwią nas już odpadnięcia ze Słowakami, nie mierżą blamaże z Łotyszami. Potrafimy wygrywać tylko dwumecze z kompletnymi outsiderami, a i tak okazuje się, że nawet w takich przypadkach nie możemy być pewni dwóch pogromów.
Gdzie jest kres tego wszystkiego? Ile razy już dostaliśmy obuchem po głowie i udowodniono nam, że nie jesteśmy tak dobrzy, jak nam się wydaje? Kiedy w końcu te pieniądze i otoczka, która jest w naszej piłce przełoży się na sukcesy? Kiedy zaczniemy grać z powrotem na miarę potencjału?
Od co najmniej dwóch lat do pucharów nastawiam się negatywnie. Bo zawsze lepiej zaskoczyć się pozytywnie. Jakieś emocje zawsze towarzyszą, ale nie ma już potężnego wkurwa po kolejnych odpadnięciach. Stały się one niestety chlebem powszednim, można się przyzwyczaić. A najgorsze jest to, że nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że w przyszłym sezonie będzie lepiej. Żaden zespół nie daje nam już nawet gwarancji dojścia do fazy play-off, nie wspominając o fazie grupowej. Zdecydowana większość zadowoliłaby się III rundą eliminacyjną Ligi Europy i odnotowałaby to jako swój sukces.
Chyba wszyscy zaczynamy wątpić, że cokolwiek zmieni się z roku na rok. Jedyna spuścizna, jaka pozostała po obecnej edycji, to wyeliminowanie beznadziejnego greckiego Atromitosu Ateny, bo przecież do osiągnięć nie zaliczymy przejścia Gibraltarczyków czy Finów. Choćby jedną rundę była w stanie przejść tylko Legia. Żadna polska drużyna nie sprawiła przynajmniej jednej niespodzianki, jaką w zeszłym roku było wyeliminowanie portugalskiego Rio Ave. To jest po prostu sezon do zapomnienia, jak żaden inny. Należy spuścić nad nim kurtynę milczenia
Raczej pora nastawić się na kilka lat posuchy, choć może raz komuś uda się wpełzać do fazy grupowej Ligi Europy 2, bo po nadchodzącej reformie nawet występy w trzeciorzędnych rozgrywkach nie będą oczywistością. To puchar dla średniaków, a my w tej chwili aspirujemy, by być chociaż nimi.
Jeszcze niedawno mówiło się o kryzysie klubowej piłki rumuńskiej, tymczasem teraz ona nie tylko nas goni, ale pewnie nawet lada chwila przegoni. Jeśli nie stanie się to za rok, to za dwa czy trzy lata już pewnie tak. Teraz cała Europa nie dowierza, że mając tak ogromny potencjał, można go tak niewiarygodnie marnować, jak czynią to Polacy. Jesteśmy wszak jedynym krajem powyżej 10 milionów mieszkańców, który od trzech lat nie dostarczył drużyny nawet do Ligi Europy. Przynajmniej w jednej kwestii zadziwiamy świat.
Na szczęście na odtrutkę – miejmy nadzieję – szybko przychodzi nam reprezentacja Polski. Przed podopiecznymi Jerzego Brzęczka w piątek i poniedziałek chyba najważniejsze mecze tych eliminacji. Awansu formalnie sobie jeszcze nie zapewnimy, ale w przypadku dwóch zwycięstw w praktyce będziemy go mieli.
Jesteśmy wyraźnymi faworytami w obu starciach, choć nie ukrywam, że jestem bardzo ciekaw spotkania w Ljubljanie. Uważam, że jeśli gdzieś możemy stracić punkty w tej grupie, to właśnie tam, choć nie jest to podparte jakimiś wielkimi argumentami, a raczej przeczuciem. Może dlatego, że w pamięci mam ciągle spotkanie z 2009 roku, gdy Słoweńcy rozjechali nas 3:0. Ich naprawdę stać na sprawienie niespodzianki, tak jak wtedy
Nasza kadra gra w tych dwóch meczach o pełen spokój. Jeśli po wrześniowych bataliach będziemy mieli wyraźną przewagę punktową, Brzęczek będzie mógł w warunkach meczowych wdrażać swoje plany taktyczne, które na chybcika starał się wprowadzać podczas spotkań Ligi Narodów. Im szybciej reprezentacja zapewni sobie awans, tym szybciej będzie można eksperymentować przed Euro 2020.
Bo z mistrzostw Europy należy rozliczać selekcjonera. W tych eliminacjach nic nie mógł wygrać, może tylko przegrać z uwagi na fakt, że startowaliśmy z pułapu murowanego faworyta do awansu. Niemniej dzięki bardzo pewnemu zwycięstwie nad Izraelem zapewnił sobie pewną dozę zaufania, że jego praca idzie w dobrym kierunku.
Brzęczek ma świadomość, że nie może skupić się wyłącznie na szlifowaniu 1-4-2-3-1, bo już cały świat nie tylko wie, że gramy w takim ustawieniu, ale ci mocniejsi przeciwnicy nie mają nawet większych problemów z odpowiednim zneutralizowaniem naszej siły ofensywnej. Potrzebujemy więcej rozwiązań taktycznych, większego pola manewru. Tego nie da się wypracować ot tak, co pokazały przygotowania do zeszłorocznego mundialu. Potrzeba praktyki, najlepiej w warunkach meczów o punkty, oraz czasu.
I oby te nadchodzące spotkania ze Słowenią i Austrią ten niezbędny czas nam dały. Oby to były spokojne zwycięstwa, które pozwolą na choć trochę odtrutki po kolejnym fatalnym lecie polskiej piłki klubowej. Oby chociaż ta piłka reprezentacyjna – wzorem koszykarzy czy siatkarzy – sprawiała nam przyjemność.