Autor zdjęcia: własne
Wierni, ale też świadomi i pełni zrozumienia po porażce
Tydzień temu pisałem o roszczeniowych kibicach Lecha, którzy niby manifestują swoją świadomość w kontekście przebudowy zespołu, a jednak między wierszami oczekują cudów (czyt. sukcesów jak mistrzostwo). No to dzisiaj przestawiam korbę w drugą stronę, na coś pozytywnego, czyli postawę większości kibiców ŁKS-u wobec jego kryzysu.
Celowo użyłem słowa „większości”, ponieważ to marudne grono również ma wielu przedstawicieli i z perspektywy suchych wyników da się ich zrozumieć. Kibic płaci, to kibic wymaga, chociaż jeśli spoglądając na sprawę przez taki pryzmat celniejsze byłoby raczej określenie „klient”. Podczas ostatniego spotkania z Arką klienci zaczęli zatem wychodzić ze stadionu po bramce Jankowskiego na 4:1 w 72. minucie. Mam nadzieję, że ci sami ludzie nie będą na tyle obłudni, by za chwilę mówić o byciu „wiernym po porażce”. Frustracja frustracją, lecz tu widzę bardziej rozkapryszenie. Czy naprawdę ci ludzie oczekiwali, iż po awansie do Ekstraklasy ŁKS będzie tak samo lał wszystkich po kolei jak w pierwszej lidze?
Na szczęście takich kibiców jest mały odsetek. Bo generalnie jednak jestem zbudowany postawą tych, którzy mimo wszystko wspierali zespół. Przypomnijmy, siedem porażek z rzędu. Jeżeli ktokolwiek zalicza złą serię meczów, często nawet dużo mniej tragiczną niż obecna łodzian, po wezwaniu piłkarzy do płota raczej wylewa się na nich szambo. Kiedy więc widziałem jak tuż po końcowym gwizdku z Arką Rycerze Wiosny zostali zaproszeni pod sektor B4, trochę obawiałem się niezbyt konstruktywnej połajanki. Zawodnicy zresztą także, ponieważ podchodzili do kibiców równie niepewnie, co przez wcześniejsze 90 minut do przeciwników.
I o ile nie słyszałem dokładnej, krótkiej rozmowy z Łukaszem Piątkiem, o tyle już zarzucenie kilku przyśpiewek w stylu „czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię” i bicie braw po 1:4 uważam za budujące. Dla drużyny naturalnie ze względu na brak narzucania dodatkowej presji. Ale przede wszystkim chodzi mi właśnie o samych kibiców. Świadomy fan ŁKS-u jest dziś wyrozumiały. Gniazdowy jeszcze wcześniej rzucił coś w stylu: – Przecież to nie ich wina, że po prostu są piłkarsko słabsi. Tak jest, ale to nie znaczy, że mamy przestać ich wspierać. Jeśli już komuś się obrywało, to tym, którym odechciewało się aktywnie uczestniczyć w dopingu.
Moim zdaniem to właśnie taka postawa – a nie ta fanów Lecha, o której pisałem przed tygodniem – świadczy o świadomości wobec realiów klubu oraz możliwości zespołu. A może nawet o czymś w rodzaju dojrzałości. Te siedem lat pomiędzy Ekstraklasą i Ekstraklasą jeśli mogły nas czegoś nauczyć, to pokory. Nawet pomimo błyskawicznych awansów do I ligi oraz Esy. Wcześniej poznaliśmy jednak piekiełko trzeciej ligi, z której ledwo udało się ewakuować po trzech latach. Budowanie drużyny praktycznie od zera, podobnie z powstaniem i reformą planu szkolenia w akademii. Doświadczyliśmy rozgrywania meczów zanim przyszła pora na rosół na stole oraz wyjazdy w miejsca takie, gdzie psy dupami szczekają. Mając to wszystko świeże w pamięci – powinniśmy mieć – wchodzenie na głowy zawodnikom byłoby wobec nich wybitnie nie fair.
Także z tego względu, że jeśli gdzieś popełniono błąd, to w gabinetach przy okazji planowania sezonu. Jednocześnie i tak wydaje mi się, iż prezes Salski oraz Krzysztof Przytuła zasługują na dalszy kredyt zaufania. Obecny kryzys jest bowiem w zasadzie naszym pierwszym poważnym od wielu lat. No właśnie, pierwszym, rzecz godna podkreślenia. Nie trzecim, piątym czy ósmym niczym – cóż, wybaczcie poznaniacy – w Lechu. Dopiero powtarzanie tych samych niewłaściwych kroków zasługiwałoby na wzmożoną, ostrą krytykę.
Moim zdaniem ważnym aspektem w potencjalnym odbijaniu się od ligowego dna będzie przede wszystkim świadomość, iż ta obecna passa siedmiu porażek z rzędu nie wzięła się głównie z przypadku, pecha i tym podobnych. Bo o ile wspominać można w takim kontekście spotkanie z Piastem, o tyle już Legia, Wisła Kraków, Arka czy nawet Wisła Płock pokazała ŁKS-owi miejsce w szeregu. Taki jest rzeczywisty, aktualny potencjał piłkarski łodzian i zaakceptowanie tego będzie dobrym punktem wyjścia do wdrożenia planu naprawczego.
Co się w nim dokładnie znajdzie, to już historia na inny, osobny tekst. Choć niektóre odpowiedzi – na przykład zatrudnienie doświadczonego stopera, bocznych obrońców czy typowego defensywnego pomocnika – nasuwają się już teraz. Generalnie chodzi jednak o to, by nie zakłamywać rzeczywistości i działać, aby ją polepszyć. Tak samo więc od strony kibicowskiej wartościowe jest to zrozumienie – nie zawojujemy Ekstraklasy niczym rok temu pierwszej ligi i nie wymagajmy tego od piłkarzy.
Zwłaszcza, że nie widać po nich, aby byli zblazowani, najedzeni sukcesami (niby jakimi) lub odcinali kupony. No nie, ja raczej dostrzegam u ełkaesiaków chęci, które jednak nie wystarczają na pokonywanie kolejnych rywali. Patrzę na to nawet przez pryzmat doświadczenia. Ile meczów rozegranych w Esie (liczby sprzed startu sezonu) mieli poszczególni gracze Arki? Steinbors – 137; Marciniak – 245; Zbozień – 175; Deja – 114; Nalepa – 66, Jankowski – 249. Cały ŁKS – 400, przy czym aż 246 uzbierał na koncie sam Łukasz Piątek. Niebo a ziemia. Na tej podstawie odpada każdy z zarzutów.
– Po porażce z Puszczą kibice nie zwątpili w tę drużynę i właśnie to napędziło ją w następnych spotkaniach do lepszej gry – stwierdził ubiegłej wiosny prezes Salski, kiedy przyszedł moment zwątpienia w awans ŁKS-u do Ekstraklasy. Najlepsze co teraz mogą zrobić biało-czerwono-biali fani, to właśnie zachować taką postawę. Trudną, ponieważ wymagającą odporności na kolejne ciosy. Pełną wsparcia, nawet jeśli momentami wiary zabraknie.