Autor zdjęcia: Monika Wantoła
Taktyczna Sieczka #5: Mały krok dla Lecha, wielki dla jego młodzieży. Zwycięstwo z Wisłą niewiele mówi o stylu Kolejorza
Chociaż piłkarze trenera Żurawia wygrali aż 4:0 i raczej kontrolowali ten mecz, to trudno traktować go miarodajnie w kontekście tego, w jakim kierunku będzie rozwijała się drużyna z Poznania. Jedyne, co w tym momencie jest pewne, to duża rola młodzieżowców.
Stonowane nastroje
Na konferencji pomeczowej szkoleniowiec Lecha przyznał, że jeszcze zanim padł pierwszy gol, to gra jego zawodników nie wyglądała najlepiej. I słusznie, że mówi o tym otwarcie, zamiast bawić się w półsłówka czy kreować własną rzeczywistość, bo ostatnie, czego w tej chwili potrzebują w Poznaniu, to hurraoptymizm. A na pewno łatwo popaść w samozachwyt, kiedy wychowankowie sami ciągną ten zespół.
To nie jest bynajmniej tak, że Kolejorz miał szczęście i bramki były przypadkowe. Widać coraz lepsze nawyki w zachowaniu poszczególnych graczy, można nawet wskazać na pewne elementy strategii, które w najbliższym czasie powinny zostać wyszlifowane, jak np. dobrze wymierzony doskok. Mimo wszystko jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że akurat to zwycięstwo – choć niezwykle istotne w kontekście morale ekipy – należy zrzucić na karb trzech kwestii: mizernej postawy wiślaków, nieźle zorganizowanego pressingu i po brzegi naładowanych energią młodzieżowców (a zwłaszcza jednego).
Bo jeżeli z tego spotkania wyjęłoby się akcje bramkowe, to tak naprawdę pozostałoby mało konkretów. Szczególnie biorąc pod uwagę okres do 70. minuty. Chociaż lechici ogólnie nie mieli kłopotów z utrzymaniem kontroli nad przebiegiem meczu, to raczej nie przekładała się ona na sytuacje bramkowe. Momentami byli za bardzo wycofani, oddawali pole gry przeciwnikowi, sami też niekoniecznie kwapiąc się do odbioru na jego połowie. Doprowadzali wówczas do patowej sytuacji: piłkarze trenera Stolarczyka nie wiedzieli, w jaki sposób mogliby wprowadzić piłkę od tyłu, bo odległość między defensywą a drugą linią była zbyt duża, a tymczasem poznaniacy pozostawali po swojej stronie boiska, oczekując na ruch przeciwnika. Ewentualnie jedynie Gytkjaer nakładał pressing. Nic dziwnego, że pojawiały się momenty kuriozalne, kiedy stoperzy Białej Gwiazdy przez kilkanaście sekund podawali tylko do siebie, nie przesuwając się przy tym do przodu. Aż się wówczas prosiło o zdecydowane działania lechitów, ale akurat w tej fazie meczu wrośli we własną połowę.
Jak nie wiadomo o co chodzi…
…to w Lechu chodzi o środek pola. W dużej mierze to nadal on jest największą bolączką drużyny z Poznania, co paradoksalnie jest dość wyraźnie widoczne na przykładzie spotkania z krakowską Wisłą. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę, że gospodarze byli znacznie lepiej zorganizowani na boisku po zmianie na linii Jevtić-Amaral (72. minuta). Wcześniej tak naprawdę trudno było określić obowiązki środkowego pomocnika – ani nie był odpowiedzialny za rozegranie, ani nie starał się odciążyć Gytkjaera, ani tym bardziej nie narzucał rytmu gry. W ten sposób w centralnym sektorze boiska było trzech graczy (Muhar, Moder, Jevtić), którzy nie za bardzo potrafili ze sobą współpracować.
Co ciekawe, jeżeli któregoś dałoby się złapać w jakiekolwiek ramy, to byłby to Muhar, który akurat wczoraj zagrał najbliżej tego, co z założenia powinien grać zawsze. Oczywiście nadal woli podawać wszerz i do tyłu, ale jeżeli weźmie się pod uwagę, że w tym momencie priorytetem na liście jego zadań jest bycie łącznikiem między dwoma strefami, to okaże się, że nie jest z nim aż tak źle. I przy okazji jak już zagrał do przodu, to rozpoczął akcję bramkową numer trzy (grafika powyżej). Właśnie po jego podaniu poznaniacy byli w stanie wyjść z dobrym kontratakiem.
Natomiast w przypadku Modera sprawa jest znacznie mniej skomplikowana, bo akurat jemu wyraźnie pasuje rola „wolnego elektronu”, który przeskakuje z jednej flanki na drugą, zahaczając o środek pola i co jakiś czas wyskakując obok Gytkjaera. Lech w przyszłości może z tego zrobić niezły użytek, bo akurat uniwersalność tego zawodnika, nie powinna być jego przekleństwem. Dobrze czuje, w którym miejscu powinien się pojawić w danej fazie gry.
I dlatego właśnie Kolejorzowi przydałby się Jevtić w chociaż trochę lepszej formie, bo wyraźnie brakuje gracza, który poinstruowałby ekipę. Pokazał, w którym momencie należy doskoczyć do rywala, pokierował rozegraniem i przede wszystkim był cały czas blisko gry. Bo akurat on nie daje dobrego przykładu, mając tendencję do przechodzenia obok meczów.
Młodzież i jej prawa
Trzeba przyznać, że brak tego typu piłkarza – albo jego sinusoidalna postawa – jest sporym problemem Lecha. Lecha, który jest w tym momencie w fazie gruntownej przebudowy, więc przydałby się stabilny gość, który utrzymałby zespół w ryzach. Zwłaszcza że trener Żuraw w wielu kwestiach pozostawia młodzieżowcom wolną rękę. Pozwala im na brawurę, własne decyzje, wyjście poza schemat. I ma w tym swój cel, bowiem właśnie tą energią Kolejorz wygrał z Wisłą.
Dość wyraźnie to wszystko jest widoczne na przykładzie Kamińskiego, który w meczu z Białą Gwiazdą miał bardzo dużo luzu – i z jednej strony nie ma w tym nic złego, ale z drugiej już w roli „wolnego elektronu” został obsadzony Moder. Zwłaszcza że z tego brały się problemy komunikacyjne z Puchaczem, sporo akcji paliło na panewce przez zwykłe nieporozumienia. Trzeba jednak przyznać, że chociaż niektóre działania 17-latka były przypadkowe, to jego „wpychanie się” do środka pola zawsze z czegoś wynikało: albo pomagał w odbiorze, albo dokładał swoją cegiełkę do szybkiego zawiązania ataku.
Tak naprawdę powtarzalności można upatrywać w dwóch połączonych ze sobą kwestiach: Jóźwiaku i pressingu. Skrzydłowy pomyślał sobie, że skoro Jevtić ma gorszy dzień, to on weźmie na siebie kierowanie ekipą. I wychodziło mu to bardzo dobrze, biorąc pod uwagę, że sporo akcji z automatu było kierowanych na flankę. Warto również zwrócić uwagę, że pierwszy i ostatni gol padły właśnie dzięki dobrze zorganizowanemu i odpowiednio wymierzonemu doskokowi. W pierwszym przypadku Jóźwiak doskoczył do Grabowskiego (grafika powyżej), w drugim (grafika poniżej) kilku graczy – w tym także skrzydłowy – pracowało na zamknięcie wiślaków w ich własnym polu karnym. A to już można uznać za element, na którego podstawie trener Żuraw jest w stanie coś zbudować.
Biorąc pod uwagę to, że jego zespół ma się w dużej mierze opierać na młodzieżowcach, to trudno oczekiwać od nich kalkulowania. Szkoleniowiec chce wykorzystać tę intensywność do wyrobienia odpowiednich reakcji na poszczególne fazy meczu. Niewątpliwie sporą rolę w tej układance ma odegrać Jóźwiak, który zresztą w większym bądź mniejszym stopniu brał wczoraj udział we wszystkich akcjach bramkowych swojej drużyny. To właśnie on był pierwszy do pressingu, stanowił swego rodzaju motor napędowy akcji ofensywnych.
Dlatego w tym momencie trudno tak naprawdę stwierdzić, w jakim kierunku będzie zmierzał Lech. W tej chwili zawodnicy mają sporo wolności i to w dużej mierze od poziomu ich intensywności w danym fragmencie spotkania będą zależeć wyniki. Trener Żuraw stawia na metodę małych kroków, chociaż to, jaką rolę odgrywają młodzieżowcy w jego zespole, na pewno ma dla nich wielkie znaczenie.