Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Monika Wantoła

Taktyczna Sieczka #18: Lech polubił się z metodą małych kroków. Najpierw musztra, później konkrety

Autor: Aleksandra Sieczka
2019-12-08 11:01:56

Jeśli trzeba by było opisać grę poznaniaków jednym słowem, byłaby to cierpliwość. I wszystko fajnie, tylko że przez długie momenty nadal niewiele z niej wynika. Kolejorz znalazł się na etapie, kiedy raczej potrafi przejąć inicjatywę, ale jeszcze nie do końca wie, co z nią zrobić.

Kontrola czy konkrety?

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że w ostatnich spotkaniach Lech uczy się cierpliwości. Uczy się wytrzymać ciśnienie i wycofać piłkę do linii obrony nawet kosztem dobrze zapowiadającej się akcji. Dlatego wydaje się, że trener Żuraw przed meczem z ŁKS-em postawił sprawę jasno: jego drużyna miała przede wszystkim mieć po swojej stronie inicjatywę i to dzięki niej miały powstawać akcje ofensywne. Linia planu była jedna i nikt nie przewidywał jakichś odstępstw. No i faktycznie – raczej trudno zarzucić poznaniakom, że nie kontrolowali przebiegu starcia. Ewidentnie wiedzieli, jak chcą grać. Problemy wynikały bezpośrednio z tego, że nadal się tego wszystkiego uczą. Dość często podania zwrotne do obrońców były aż nazbyt asekuracyjne i wówczas nie do końca było wiadomo, czy ta „cierpliwość” w ogóle do czegoś prowadzi.

Póki co Lech jest na etapie, kiedy lepiej wycofać piłkę niż pchać ją do przodu i ryzykować jej stratę. I z jednej strony nie ma w tym nic złego, bo raz, że defensywa jeszcze nie zasłużyła na wielki kredyt zaufania, a dwa, że zawodnicy jednocześnie wciąż się uczą zachowania po utracie kontroli na dłuższą chwilę. Więc to wszystko jest jak najbardziej logiczne. Z drugiej jednak strony Kolejorz jeszcze nie do końca „czuje” moment przejścia z jednej fazy do kolejnej. Było to wyraźnie widoczne zarówno przed przerwą, jak i po niej – niezależnie od wyniku.

Koncentrując się na utrzymaniu inicjatywy po swojej stronie, lechici mają pewien problem z szybkim podejmowaniem decyzji. Na początku, kiedy rozegranie odbywa się na tyłach (obrona + schodzący niżej Tiba/Muhar), wszystko wygląda nieźle. Odległości są zachowane, gracze wzajemnie się asekurują, Rogne dyryguje defensywą. Ustawienie zaczyna się rozjeżdżać, kiedy aż prosi się o szybkie prostopadłe zagranie lub wymianę podań na jeden kontakt. Zawodnik wprowadzający piłkę nie zawsze jest w stanie zgrać się tempem z ofensywą. Bo Lech tak naprawdę zaczął „bawić się” grą dopiero w samej końcówce spotkania. Wcześniej – co pokazuje grafika powyżej – kiedy Tiba zrobił „kółeczko”, Jóźwiak był już za linią przeciwnika, więc automatycznie zapalała się czerwona kontrolka, że ryzyko jest zbyt duże i portugalski pomocnik wolał wycofać piłkę, żeby można było skonstruować atak od nowa.

Znacznie częściej w tej konfrontacji poznaniacy napotykali taki problem w okolicach „szesnastki” przeciwnika, a nie w tej bardziej wstępnej fazie rozegrania. Chociaż starali się atakować większą liczbą zawodników, to dość często poruszał się tylko ten, który akurat był przy piłce. Reszta była wmurowana w ziemię i oczekiwała na dalszy rozwój wypadków. I ponownie sytuacja poprawiła się pod koniec drugiej połowy, gdy Lech faktycznie złapał luz.

Najpierw ma być dyscyplina

Taka musztra przyda się Kolejorzowi, biorąc pod uwagę, że dużo błędów w poprzednich starciach brało się z mniejszych bądź nieco większych nieporozumień. Gracze nie wiedzieli, kogo mają kryć, ustawienie się rozjeżdżało itd. Trudno się dziwić, że sztab szkoleniowy pracuje nad utrzymaniem zespołu w ryzach – coś za coś. To też wyraźnie było widoczne w meczu z ŁKS-em, w którym poznaniacy nieco bardziej się rozluźnili dopiero, kiedy na murawie pojawili się Jóźwiak i Kamiński. Młodzi zawodnicy byli bardziej skłonni do dynamicznych akcji, zapewniali większy poziom nieprzewidywalności, częściej zmieniali strony. Zanim jednak pojawili się na boisku, faktycznie można było powiedzieć, że Lech jest zamknięty w ramach.

Wcześniej zdecydowanie za rzadko gracze pozwalali sobie na zdynamizowanie gry poprzez np. takie ścięcie do środka, które zaprezentował Satka.

Lech nieźle operował piłką, długo się przy niej utrzymywał, ale często nie przekładało się to na żadne konkrety, bo albo od początku do końca akcja toczyła się w jednym tempie, albo w kluczowym momencie piłka była nagle wycofywana ze względu na podwyższone ryzyko. Poznaniacy dmuchali na zimne, chociaż niekoniecznie musieli to robić. Nawet jeżeli niczego nie ryzykowali, bo była asekuracja, to raczej trzymali się schematu. I też trudno się dziwić, bo jeszcze kilka tygodni temu każda nagła zmiana w obrębie ustawienia, kończyła się jakimś przypadkowym zagraniem lub całkowitą destabilizacją ustawienia. Skoro chcą budować zespół małymi krokami, to muszą być konsekwentni.

Jeżeli chodzi natomiast o samo zdyscyplinowanie, to bardzo istotnym elementem strategii był Amaral. I to bynajmniej nie tylko w ofensywie. Portugalczyka można uznać za swego rodzaju łącznika poszczególnych części ustawienia. Nie tylko regularnie zapewniał wsparcie Satce na boku defensywy, ale też dobrze zawężał pole gry w środkowej strefie, ułatwiając sprawny i szybki odbiór piłki. Nie poruszał się jak wolny elektron, tylko faktycznie trzymał się blisko gry, niezależnie od jej fazy. Ta pierwsza rola była o tyle istotna, że ŁKS faktycznie próbował przedzierać się bocznym sektorem i Słowak pozostawiony w sytuacji 1v2 z duetem Wolski-Ramirez/Klimczak mógłby dać się wymanewrować i pozwolić na przeprowadzenie groźnej akcji.

***

Kolejorz  z ŁKS-em zagrał dość „bezpieczny” mecz, ale należy zauważyć, że to jeden z etapów budowy drużyny. Faktycznie można powiedzieć, że to, co zawodnicy trenera Żurawia pokazali w tym spotkaniu, bezpośrednio wynikało z tego, co stopniowo było wdrażane w poprzednich starciach ligowych. Wystarczy cofnąć się do konfrontacji z Wisłą Płock, kiedy obie drużyny ciągle doprowadzały do sytuacji patowej – Lech chciał być cierpliwy na własnej połowie, a przeciwnik wolał się nie wychylać ze swojej. Z łodzianami dołożyli kolejny, mały element (pewnie też ze względu na mecz u siebie) i starali się bardziej kreować grę. Nadal ze sporą dozą asekuracji, minimalizując każdy przejaw ryzyka, ale jednak nieco bardziej do przodu niż w Płocku. Ponownie trzeba odnotować, że sztab szkoleniowy konsekwentnie pracuje nad organizacją gry w pressingu. Tym razem poznaniacy również starali się odbierać piłkę możliwie jak najwyżej, jeśli tylko pojawiła się taka możliwość.

Wydaje się, że metoda małych kroków pasuje drużynie z Poznania. Przekłada się nie tylko na zdobycze punktowe, ale również na wzrost pewności siebie poszczególnych graczy, co jest chyba najwyraźniej widoczne na przykładzie defensywy. Taka strategia jest o tyle rozsądna jak na ekstraklasowe warunki, że jednocześnie i drużyna się czegoś uczy, i dość łatwo można ją dopasować do przeciwnika. A przecież jeszcze nie tak dawno obie kwestie sprawiały lechitom spore problemy. 
 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się