Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Oddzielimy niegospodarnych od rozsądnych, ale czy upadłych nie będzie zbyt wielu?

Autor: Mariusz Bielski
2020-03-19 17:55:42

Jeśli jest jakiś temat, który w czasach pandemii grzeje polskie społeczeństwo na równym poziomie co sprawy zdrowotne, to potencjalny kryzys finansowy. Boją się firmy, przedsiębiorstwa, spółki; boją prezesi, dyrektorzy i szeregowi pracownicy… A w tym wszystkimoczywiście kluby piłkarskie. Wydaje się, że właśnie nadchodzi czas, kiedy w brutalny sposób mogą dokonać żywota wszyscy Ekstraklasowicze, którzy rozumem w zarządzaniu nie grzeszyli.

Albo – inaczej mówiąc – oddzielimy niegospodarnych od tych, co nie palili forsą w kominkach.

Ja nie ukrywam, zawsze byłem zwolennikiem ostrzejszego traktowania klubów, które albo regularnie zalegają z płatnościami, albo przez lata funkcjonują w długach i czują się w nich niczym ryby w wodzie. Oczy jak pięć złotych zrobiłem choćby w chwili, kiedy na jaw wyszły niespłacone zobowiązania Wisły Kraków idące w dziesiątki milionów. Jakim cudem ten klub ślizgał się latami co najwyżej z nadzorami finansowymi – nie jestem w stanie pojąć. Ale wiadomo, gangsterzy... Inna sprawa, że to doskonale obrazuje, iż narzędzia PZPN-u są co najwyżej straszakami mającymi niewiele wspólnego z właściwą egzekucją.

Biała Gwiazda to oczywiście przypadek skrajny, lecz tylko w ciągu tego sezonu słyszeliśmy o kłopotach kilku innych klubów. Na przykład Lechia zalegała z pensjami wobec piłkarzy, a ci, co upominali się o spłatę należności zostali z niej odpaleni. To zresztą nie był pierwszy raz w historii gdańszczan – problemy z płynnością finansową stały się tam coroczną tradycją.

Jeden ze świeższych przykładów dotyczy z kolei ich rywala zza między, czyli Arki, której próbują pozbyć się Midakowie. Dzisiaj w „Przeglądzie Sportowym” nowy prezes, Radomir Sobczak, otwarcie przyznał, iż zawodnicy nie dostali w terminie pensji za luty. Jednocześnie miasto przestało wspierać gdynian pod względem pieniężnym, a jedyny możliwy inwestor – Roman Walder – w związku z pandemią postanowił skoncentrować się na utrzymaniu przy życiu dotychczasowych biznesów.

Jedziemy dalej – od dawna pisze się, że jedną nogą nad przepaścią stoi Korona, z której zwłaszcza w przypadku spadku do I ligi mogą wycofać się właściciele. Hundsdorferowie swego czasu zarzekali się, iż nie zamierzają pozostawić kielczan na pastwę losu, ale dziś nie ma to nic wspólnego z prawdą. Znowu też przedstawiciele klubu musieli dopominać się pieniędzy od miasta, aby spiąć budżet, a temat ciągnie się od miesięcy i raczej nie zakończy się happy endem.

Aż strach zaglądać w sprawozdania finansowe innych ligowców, nie mówiąc o klubach z niższych lig, bo pewnie też odkrylibyśmy jakieś kwiatki.

I to wszystko działo się w czasach normalnego funkcjonowania Ekstraklasy! Kiedy pieniądze z tytułu praw telewizyjnych bez problemów spływały do kas, przychody z dnia meczowego w ogóle istniały, skoro ludzie przychodzili na trybuny, a sponsorzy wywiązywali się ze swoich zobowiązań. Według raportu UEFA to wszystko razem wzięte stanowiło znakomitą większość budżetową Ekstraklasowiczów. A teraz? Nie ma transmisji, bo nie gramy. Nie ma wpływów z dnia meczowego, bo nie gramy. Nie wszyscy sponsorzy, lecz na pewno ich część (bukmacherzy!!!) mogą mieć kłopoty z realizacją zobowiązań. Ludzie nie obstawiają, ponieważ nie mają co obstawiać, bo… Nie gramy.

Wymowne są więc słowa Jacka Kruszewskiego, który otwarcie przyznał, iż wstrzymanie rozgrywek będzie gigantycznym wyzwaniem dla Wisły Płock, ponieważ ma ona jeden z najniższych budżetów w lidze. Domyślam się, że z podobnych powodów zasępieni mogą chodzić także Tomasz Salski z ŁKS-u czy Michał Świerczewski z Rakowa.

A jednocześnie piłkarzom, trenerom, dyrektorom czy pracownikom administracyjnym z czegoś płacić trzeba. Co prawda pojawiło się kilka głosów wśród zawodników, że nie mieliby problemu, gdyby na jakiś czas wstrzymano ich pensje, albo trzeba byłoby renegocjować niższą stawkę. Tylko jaki to jest ułamek? Według wspomnianego raportu w Ekstraklasie aż 74% przychodów klubów wydaje się właśnie na pensje, głównie piłkarskie. O ile jesteśmy w stanie zejść na tej zasadzie? Do 70%? 65%? Nie wierzę, że więcej. 

Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli – ja się zawodnikom w gruncie rzeczy nie dziwię. Oni też mają swoje zobowiązania, kredyty, rodziny na utrzymaniu. A że wydają więcej niż przeciętny Kowalski? Cóż, naturalna sprawa, iż potrzeby rosną proporcjonalnie wobec zarobków i majątków. Gdybym ja zarabiał 10 razy tyle co teraz, pewnie też miałbym na głowie historie typu kredyt na mieszkanie, spłacanie leasingu za samochód lepszy niż 18-letnia Skoda oraz pensje dla ogrodnika i sprzątaczki. 

Z każdym z was, drodzy czytelnicy, byłoby podobnie, więc przy okazji mały apel – nie róbmy z piłkarzy przedstawicieli najgłębszego kręgu piekieł Dantego ze względu na ich zarobki. To nie ich wina, że są przepłacani. Oni po prostu korzystali z kretyńskiej koniunktury.

Jednocześnie nie wydaje mi się, aby w sytuacji, kiedy zatrzymała się cała biznesowa, piłkarska machina jakikolwiek polski klub utrzymał pełny „cash flow”. Może przez miesiąc, może dwa, gdy jeszcze będzie można sięgnąć do – o ironio – przygotowanych zapasów. Później źródełka wyschną, zacznie się popadanie w długi, które tych mniej rozgarniętych wykończą. 

W dobie tego wydaje mi się, że za chwile piłkarze staną przed dylematem, jakiego nie spodziewali się w najśmielszych snach. Albo solidarnie zgodzą się na znaczne obniżki pensji, dzięki którym znacznie ulżą klubowym budżetom, albo zgarną jeszcze kilka pełnych wypłat, a potem… Cholera wie co. Krótkofalowo pewnie zyskają na takim podejściu. Długofalowo możemy mieć jednak do czynienia z sytuacją na zasadzie: co z tego, że teraz wyciągniesz 3-4 pełne pensje, jeśli następnych nie będzie miał ci już kto wypłacać?

 

 

Kłopoty finansowe za chwilę postawią na głowie całe futbolowe struktury. Po 3 miesiącach piłkarze mogą przecież ubiegać się o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. Jeżeli nie wrócimy do gry w ciągu 2-3 miesięcy może też okazać się, że cały podręcznik licencyjny należy wrzucić do kosza, ponieważ mało kto będzie w stanie sprostać jego kryteriom. Jak niebawem będzie wyglądał rynek transferowy? Czy zagranicznych średniaków nadal będzie stać na wyłożenie 6-7 baniek z ekstraklasowy talent? Tajemnicą poliszynela jest fakt, że od tego typu wpływów mocno uzależniony jest chociażby budżet Lecha Poznań. Kolejna kwestia – co dalej z forsą z Pro Junior System? Podobne pytania można mnożyć.

Sumując to wszystko nie zdziwiłbym się, gdybyśmy przed następnym sezonem musieli zreorganizować coś więcej niż tylko finansową pajęczynę klubów. Tyle mówi się ostatnio, by przyspieszyć reformę o powiększeniu Ekstraklasy do 18 zespołów, aby nikt nie spadał, nikt za bardzo nie ucierpiał. Ja się jednak zastanawiam czy w przyszłym sezonie w ogóle uzbieramy aż tyle klubów na poziomie godnym najwyższej klasy rozgrywkowej. Recesja nie ominie przecież I ligi, II, III… 

Dla ŁKS-u, którego jestem kibicem, upadek był oczyszczający. Niewykluczone, że podobnie mogłoby być z innymi klubami obecnie zmagającymi się z gigantycznymi problemami. W normalnych okolicznościach może nawet cieszyłbym się, gdyby przeżartego chorobą ekstraklasowicza zastąpił nieźle zorganizowany pierwszoligowiec. W obecnych tych ofiar może okazać się zdecydowanie za dużo.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się