Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Twitter

Rosyjska ruletka: Mafia, polityka, futbol. Historia Olega Szyszkanowa

Autor: Karol Bochenek
2020-04-02 15:00:25

Niektórym dał porządnie zarobić, więc dziś uważają go za mecenasa sportu i kultury. Z innymi prowadził wielkie biznesy, więc wysyłają do prokuratury listy poparcia. Prostytucja? Narkotyki? Poczwórne zabójstwo? To nie mógł być Oleg. Przecież to facet do rany przyłóż. Dobry dla ludzi. Kochający futbol.

A jednak lista grzechów Olega Szyszkanowa, pseudonim „Szyszkan”, w rzeczywistości jest dłuższa niż obwodnica Moskwy. Prostytucja? Narkotyki? Poczwórne zabójstwo? To wszystko prawda. Tak samo, jak wielka miłość do futbolu, dla której był w stanie poświęcić niemal wszystko. Jednym wyjątkiem zawsze była mafia.

Primus inter pares

Najważniejszych rosyjskich gangsterów można poznać po ośmioramiennych gwiazdach wytatuowanych na ciele. Ten znak przejęli od piratów, piraci od marynarzy, ale wymazali opis stron świata. Dla nich kierunek nie miał znaczenia. Liczyła się skuteczność w rabowaniu, bezwzględność i agresja. Gwiazdy, które rozdawał kapitan, trafiały do najlepszych. W świecie worów w zakonie działa to tak samo.

Oleg Szyszkanow wyszedł poza schemat i swoją gwiazdę umieścił na dnie przydomowego basenu. Kiedy w 2019 roku do jego rezydencji wpadli funkcjonariusze FSB, basen od razu przykuł ich uwagę. Prokurator zacierał ręce. Był pewien, że podobne ślady zatrzymany nosi pod koszulą, a to byłby dobry punkt zaczepienia. „Szyszkan” nie jest „zakonnikiem”? Jak to, przecież ma wytatuowane gwiazdy, jak oni wszyscy. Gwiazd jednak nie było, bo obywatel Miedwiediew nie zgodził się na analizę malunków, które nosi na ciele. Podczas przesłuchania powiedział, że wytatuował sobie jedynie wizerunek Matki Boskiej. Poza tym szeroko się uśmiechał. Bo ten dom z basenem to - jak mówił - tylko wynajmuje, więc co mu do tego, jaką mozaikę trzasnął sobie prawdziwy właściciel?

Prokuratura oczywiście nie uwierzyła w tę bajeczkę. „Szyszkan” mógł mówić na co tylko miał ochotę, ale i tak nie zdołał ukryć prawdy. Nie tylko należał do świata „worów w zakonie”, on był tam najważniejszy. Capo di tutti capi, jak powiedzieliby Włosi. Dziewięciu innych wpływowych „zakonników” wybrało Szyszkanowa na swojego szefa w sierpniu 2018 roku. Spotkali się w restauracji w samym centrum Moskwy i po prostu zdecydowali. Ktoś musiał nadzorować ich wspólne interesy, zbierać kasę do wspólnego skarbca, kontrolować strefy wpływów i temperować przesadnie ambitnych. Zacharij Kałaszow, pseudonim „Młody Szakro”, który rządził wcześniej, od prawie dwóch lat był w więzieniu. Bezkrólewie trwało  stanowczo za długo.

„Szyszkan” na gangsterskim tronie długo się jednak nie utrzymał. W kwietniu 2019 roku Władimir Putin podpisał nowelizację kodeksu karnego, do którego dodano paragraf o 15 latach więzienia za zajmowanie wysokiej pozycji w strukturach mafijnych. W lipcu na jego mocy zatrzymano wora w zakonie numer jeden. Stąd właśnie poszukiwanie gwiazd i odkopywanie spraw, za które można przyklepać kolejne wyroki. W tej najbardziej brutalnej sporo miejsca zajmował futbol.

Człowiek z zasadami

Ramienskoje to dziura. Typowa podmoskiewska miejscowość, smętna i trochę pozbawiona życia, w czasach radzieckich człowiek tylko się tam nudził. No chyba że grał w piłkę. Wtedy każdy dzień był wypełniony treningami, meczami i kopaniem o odrapaną chruszczowkę. Był też drugi sposób na nudę - ulica, lokalne bandy i porachunki z innymi mieścinami. Dzięki temu żyło się trochę ciekawiej, a i kilka groszy od czasu do czasu wpadło do kiermany.

„Szyszkan” należał do tych, którzy na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku łączyli oba światy. Całą podstawówkę grał w piłkę w klubie zorganizowanym przy stowarzyszeniu „Trudowyje Rezerwy”. Miał talent, interesowało się nim Dynamo Moskwa. Wielka firma, marzenie każdego nastolatka. Stoliczny klub kusił mocno, ale bratwa miała do zaoferowania jeszcze więcej. W 1982 roku dostał swój pierwszy wyrok. 10 lat za gwałt, morderstwo i spalenie zwłok młodej dziewczyny. Zamiast do Dynama, trafił do wiezienia w Czystopolu, później do Wołogdy i Włodzimierza, na słynny „Władimirski Central”, osławiony przez rosyjski szanson.

W gangsterskim półświatku do dzisiaj krąży wiarygodna opowieść o tym, że 18-letni wówczas Szyszkanow do więzienia poszedł za cudze winy. On był młody, potencjalnie reformowalny, sąd miał spojrzeć na niego łagodniejszym okiem. Za to zwyrodnialcy, którzy dokonali okrutnej zbrodni, jako recydywiści skończyliby z karą śmierci. No i był jeszcze gangsterski kodeks, zgodnie z którym należało pomagać starszyźnie. Perspektywa dołączenia do Dynama była niczym w porównaniu z profitami, jakie czekały na „Szyszkana” po równej dekadzie w ciupie.

Wieści o honorowym uczynku młokosa szybko zaczęły krążyć po drugiej stronę więziennego muru. „Szyszkan” został autorytetem. Zyskał bezwzględny szacunek współwięźniów, a to otworzyło drogę do koronacji. Mafijnego rytuału przejścia dla wybranych, po którym zwykły gangster stawał się worem w zakonie. W 1992 roku, kilka miesięcy po odzyskaniu wolności, Oleg Szyszkanow został koronowany w moskiewskim hotelu „Izmaiłowo” przez dwóch innych zakonników, Waleriją Długacza, pseudonim „Globus, i Macharbeka Kargajewa, pseudonim „Rusłan”. Bratwa wydzieliła mu także strefę wpływów, oddając pod kontrolę rodzinne Ramienskoje i najbliższą okolicę. Od teraz z „Szyszkanem” trzeba było się liczyć.

Legal dzięki gwiazdom

Mafijny półświatek z początku lat 90. bardzo różnił się od tego, który pamiętał „Oleg Ramienski” (pseudonim Szyszkanowa nadany podczas koronacji - red.). Dawne ekipy musiały walczyć o wpływy z napływowymi gangsterami, którzy w okolice Moskwy masowo zjeżdżali z Kaukazu, a przede wszystkim z Kazania. Zjawisko nazywane „kazańskim fenomenem” było fundamentem, na którym przyjezdni budowali kolejne podmoskiewskie zorganizowane grupy przestępcze zakłócające dotychczasowy porządek.

Pierwszy naprawdę silny gang sformowano w miejscowości Lubiercy. Mafia lubierecka swoją działalność rozpoczęła w drugiej połowie lat 80. i błyskawicznie zdobyła rozgłos. Krótko ostrzyżeni, napakowani, w kurtkach moro z naszytym znaczkiem floty rzecznej - lubiereckim mało kto mógł podskoczyć. Kilka razy w tygodniu wpadali do stolicy. Gonili punków i ludzi o kaukaskiej urodzie, a przy okazji robili interesy. W 1991 roku, gdy Związek Radziecki był państwem z dykty, w którym bezprawie kształtowało ład społeczny, „lubiera” liczyła ponad 300 członków podzielonych na 20 brygad i kontrolowała podziemie hazardowe oraz nielegalne rynki obrotu walutą i prostytucji.

Po zwolnieniu z więzienia i koronacji „Szyszkan” szybko zetknął się z mafią lubierecką. Strefa wpływów między miastami Ramienskoje i Żukowski, którą dostał od moskiewskiej starszyzny, sąsiadowała z terenami „lubiery”, co zwiastowało nieuniknioną konfrontację. Ostatecznie obie strony do porozumienia doszły jednak w  pokojowy sposób. Lubiereccy byli silni i bezwzględni, ale „Szyszkan”, w krótkim czasie tak bardzo umocnił swoją pozycję, że musieli uznać jego zwierzchnictwo. Tym samym świeżo koronowany wor w zakonie w raptem kilka miesięcy zbudował potężną bandycką grupę, która generowała milionowe zyski.

(Żródło: Twitter)

Zarobione na gangsterce pieniądze „Oleg Ramienski” już od połowy lat 90. wkładał w legalne interesy. Zależało mu na pozorach, ale bez wątpienia lubił też udawać poważnego biznesmena. Wieczorami liczył zyski z haraczy, handlu skradzionymi autami, narkotyków i prostytucji. Za dnia inwestował w banki, otwierał salony samochodowe i wytwórnie muzyczne. Otaczał się gwiazdami sportu i estrady, które szczodrze wspierał finansowo w drodze po marzenia. Ale przede wszystkim spełniał własne ambicje przeplatające się z niewygasłą pasją do piłki. W 1997 roku „Szyszkan” przejął klub piłkarski Saturn Ramienskoje, z którego postanowił uczynić nową siłę ligi rosyjskiej. Zaraz potem zmienił nazwisko. Oleg Miedwiediew miał być lepszą wersją Olega Szyszkanowa. Kojarzoną nie z mafią, lecz z poważnymi interesami.

Pomoc gubernatora

Wieść o tym, że drugoligowy Saturn ma nowego właściciela, szybko rozeszła się po Ramienskoje, choć zmian oficjalnie nie ogłoszono. Nowy zarządca chciał pozostać w cieniu, bo tego wymagał od niego mafijny kodeks. Jako wor w zakonie miał się nie wychylać, nie angażować, raczej nie pokazywać publicznie. Nową zabawką „Szyszkan” mógł się chwalić jedynie przed innymi „zakonnikami” na gangsterskich schadzkach. Na jednej z nich, inwigilowanej przez policję, przyznał, że sukcesy ramienskiego klubu, włącznie z awansem do rosyjskiej ekstraklasy w 1998 roku, to zasługa wyłącznie jego pieniędzy.

Kolejne dowody na nieuczciwe zagrywki właściciela Saturna policja dostała w 1999 roku, gdy zagięła parol na Władimira Żygunowa, pseudonim „Żygun”, zaufanego człowieka Szyszkanowa. Z lektury dokumentów, które przy okazji jego aresztowania odnaleziono w jego domu, śledczy dowiedzieli się, ile naprawdę płacono piłkarzom oraz jakie kwoty pozwalały zyskać przychylność sędziów i rywali. Skandalu na wielką skalę udało się jednak uniknąć. Sprawa została szybko zamieciona pod dywan, a puszczony wolno Żygunow nadal mógł kręcić wałki i grać w oldbojach Saturna.

Drobnymi problemami z organami ścigania „Szyszkan” i tak specjalnie się nie przejmował. Mniej więcej w tym samym czasie coraz mocniej ścierał się z mafią lubierecką, której członkowie aktywnie dążyli do odzyskania niezależności. Kiedy w zamachu zginął jeden z najbliższych ludzi lidera ramienskich, otwarta wojna stała się w faktem. Szyszkanow na celownik wziął Władimira Waliulina, pseudonim „Maugli”, który - choć to jedynie domniemania - miał zginąć z jego rozkazu. W ramach zemsty „lubiera” wysłała na bazę treningową Saturna płatnego zabójcę. Próba zainstalowania ładunku wybuchowego pod Mercedesem „Szyszkana” skończyło się jednak nieszczęśliwie dla oprawcy, któremu bomba wybuchła w rękach w trakcie montażu.

Dla „Olega Ramienskiego” był to wyraźny znak, że trzeba odpuścić i zejść do podziemia. Lubiereccy na jakiś czas wyszli spod jego kurateli, z kolei Saturn poszedł na państwowe - klub w swoją opiekę wziął gubernator obwodu moskiewskiego, Boris Gromow. Od tego momentu „czarno-niebiescy” mieli dwa źródła finansowania. Oficjalne, czyli wszystko, co do kasy spływało bezpośrednio z budżetu regionalnego, i nieoficjalnie, czyli miliony, które wciąż ofiarowywał Szyszkanow.

Oleg Romancew, legendarny trener Spartaka Moskwa, który zaliczył niezbyt udany epizod w Saturnie, w swojej autobiografii nie pozostawił cienia złudzeń co do tego, kto faktycznie rządził wówczas klubem: - Popełniłem wielki błąd - kiedy zgodziłem się przejąć zespół, rozmawiałem tylko z tymi ludźmi, którzy się ze mną kontaktowali: Borisem Gromowem i jego pomocnikiem, Walerijem Aksakowem. A prawda jest taka, że obowiązkowo trzeba było pogadać z prawdziwym właścicielem, który wkładał w klub pieniądze. Jako trenerem wiedziałem, że trzeba przebudować zespół. Tymczasem usłyszałem, że za zagranicznych zawodników zapłacono niemałe pieniądze i nie można ich od tak usunąć (…) Odszedłem jednak bez żadnej urazy. Ludzie z Ramienskoje mają rację - kto płaci, ten zamawia muzykę. Zresztą to właśnie oni, a nie Aksakow i Gromow, zrobili z Saturna klub z najwyżej ligi. Wyobraźcie sobie, ile sił i środków musieli zainwestować, aby zrealizować ten plan.

Worek z cementem i kopanie grobu

Moda na obcokrajowców, która do Saturna przyszła razem z Szyszkanowem, na początku XXI wieku panowała we wszystkich rosyjskich klubach. Rynek transferowy w końcu otworzył na oścież swoje bramy. Bogaci właściciele, kuszeni przez agentów i często naprawdę wierzący w magię narodowości, chętnie kontraktowali potencjalne zagraniczne gwiazdy. Im bardziej egzotyczny towar im podsuwano, tym łatwiej było zarobić.

 (Źródło: Twitter)

W Ramienskoje meldowali się głównie Argentyńczycy i Brazylijczycy. „Szyszkan”, który zachwycał się hiszpańską piłką, bacznie podglądał Real i Barceloną, a widząc, że wśród grających tam obcokrajowców przeważają piłkarze z tych krajów, postanowił ściągnąć kilku do siebie. Z tabunu sprowadzonych zawodników sprawdziły się jednak tylko jednostki, a najsłynniejsza akcja z udziałem latynosów dotyczyła argentyńskiego napastnika Nicolasa Pavlovicha i jego domniemanego homoseksualizmu. - Pavlovich mieszkał w Moskwie razem ze swoim przyjacielem z dzieciństwa, który też przeniósł się z Argentyny. Stąd właśnie wzięły się plotki. Ludzie, którzy wyznają kodeks więzienny, nie witają z takimi. Kiedy Oleg Iwanowicz któregoś dnia pojawił się w naszej szatni, wszyscy patrzyliśmy na niego i czekaliśmy, czy poda Pavlovichowi rękę. I tak, zrobił to - opowiadał w rozmowie ze „Spor-Expressem” Jewgienij Korniuchin, były piłkarz Saturna.

Zdarzały się też mniej przyjemne historie. Najbardziej znana anegdota dotyczy jednego z zagranicznych piłkarzy, który próbował wymusić transfer do mocniejszego klubu i przestał przykładać się do swoich obowiązków. W końcu został poproszony na stronę i usłyszał, że jeśli nie będzie się odpowiednio starał, to skończy w worku z cementem na dnie Jauzy. Jeszcze straszniej brzmi opowieść Dmitrija Syczowa, który wprawdzie nie był zawodnikiem „czarno-niebieskich”, ale od kolegów z boiska dowiedział się, jak w Saturnie traktowano niektórych zawodników. - Kiedy Saturn grał w pierwszej lidze, w składzie było wielu obcokrajowców. Jak nie dawali rady albo grali słabo, to wywożono ich do lasu, dawano do ręki łopatę i musieli kopać. Później biegali za piłką do utraty przytomności - mówił w autorskim podcascie opublikowanym na portalu YouTube.

Niecodzienne metody motywacyjne nie przyniosły nadzwyczajnego rezultatu. Saturn, mimo wielkich planów i dużych inwestycji, za czasów „Szyszkana” w najlepszym wypadku był ligowym średniakiem. Największy sukces osiągnął w sezonie 2007, który udało się skończyć na 5. miejscu, co było równoznaczne z awansem do Pucharu Intertoto. Tam „czarno-niebiescy” doszli do trzeciej rundy, w której przegrali ze Stuttgartem. Jeśli jednak chodzi o boisko, to Saturn do historii przeszedł głównie za sprawą wielkiej awantury w meczu z CSKA Moskwa w 2004 roku.

A także dzięki kibicowi, który w 2009 roku pokonał własnego bramkarza z rzutu karnego w meczu ze Spartakiem.

Ambicji właściciela sięgających Ligi Mistrzów nigdy nie udało się spełnić. Nie pomogli w tym uznani trenerzy z krajowego rynku na czele z Olegiem Romancewem i Gadży Gadżyjewem, nie pomogli zagraniczni specjaliści - Wladimir Weiss i Jurgen Roeber. Chybiony okazał się praktykowany przez lata pomysł budowania drużyny z anonimowych obcokrajowców i doświadczonych Rosjan z dużym nazwiskiem. Przez szatnię Saturna przewinęli się tacy zawodnicy jak Wiktor Onopko, Andriej Kanczelskis czy Dmitrij Łośkow, jednak żaden z nich nie wniósł do zespołu oczekiwanej jakości. Niemniej, czas spędzony w Ramienskoje do dziś wspominają bardzo miło. Na koniec swoich karier solidnie dorobili do emerytury i trochę pobawili się na koszt możnego właściciela. - W tamtym czasie gubernator Gromow robił wszystko dla Saturna, ale Oleg NIkolajewicz też aktywnie uczestniczył w rozwoju klubu i drużyny. Na przykład zapraszał nas, cały zespół, do siebie. Kiedyś mieliśmy nawet trening na terenie jego rezydencji. Pojechaliśmy do niego, oczywiście bez żon, pojedliśmy, pogadaliśmy. W ten sposób chciał zjednoczyć drużynę (…) Oleg Nikołajewicz lubił futbol i był zakochany w Saturnie - opowiadał Onopko dziennikarzowi portalu sports.ru.

Koniec, który musiał nadejść

Finansowe eldorado w Saturnie trwało aż 11 lat. Rekordzistom, na przykład Andriejowi Kariace, płacono w granicach 2 milionów euro za sezon. Przeprowadzka do Ramienskoje dla wielu zawodników była więc darem od losu. Załamanie przyszło w 2010 roku. Wówczas na jaw wyszło, że „czarno-niebiescy”, którzy sezon ligowy zakończyli na 11. miejscu, mają około 20 milionów euro długów. W ostatnim momencie klub próbował ratować litewski biznesmen Władimir Romanow, były właściciel Heart of Midlothian, ale lista zobowiązań do natychmiastowego uregulowania skutecznie go zniechęciła. W grudniu władze Premier Ligi otrzymały pismo, w którym przedstawiciele Saturna poinformowali o rezygnacji z występów w elicie.

Kosmiczne długi były efektem hulaszczej polityki kadrowo-finansowej. Apogeum nastąpiło w 2007 roku, gdy z nadania gubernatora Gromowa, dyrektorem generalnym klubu został Boris Żyganow, który obiecał, że wprowadzi Saturn do Ligi Mistrzów. Gromow najwyraźniej uwierzył w jego zapewnienia i zgodził się wesprzeć starania klubu o kredyt w wysokości 20 milionów euro, tych samych, których trzy lata później nie było z komu spłacać. Niemal cała kwota poszła na wynagrodzenia dla piłkarzy i absurdalnie wysokie prowizje menadżerskie, które następnie sprawiedliwie dzielono. Jakichkolwiek wpływów nie odnotowano.

Kiedy Saturn tkwił po uszy w długach, dawni przyjaciele nie byli chętni do pomocy. Boris Gromow, najwyraźniej wstrząśnięty swoimi wcześniejszymi decyzjami, kategorycznie odmawiał kolejnej pożyczki. Oleg Szyszkanow… no cóż, w jego przypadku nie wiadomo, czy w ogóle był w kraju, gdy klub upadał. Prawdopodobnie ukrywał się za granicą, chcąc uniknąć oręża wrogów. W 2009 roku pojawił się na pogrzebie wora w zakonie Wiaczesława Iwankowa, pseudonim „Japończyk”, ale najwyraźniej nie był skory do płacenia wielomilionowych zobowiązań.

Skazany na samotność Saturn w sezonie 11/12 jakimś cudem zdołał zgłosić się do trzeciej ligi. Paliwa starczyło jednak tylko na kilka miesięcy - po zakończeniu rozgrywek ogłosił bankructwo i stracił profesjonalny status. W 2014 roku udało się na jeden sezon reaktywować klub, ale finalnie misja skończyła się kolejnym upadkiem. Na dobre Saturn wrócił dopiero dwa lata później. Znów do trzeciej ligi, w której kisi się do dziś.

Zmierzch „Szyszkana”

Powrót do świata żywych odbył się już bez udziału „Szyszkana”. Ramienski gangster w ostatnich latach zdecydowanie odbił od piłki. Koncentrował się na interesach i umacnianiu własnej pozycji, a wybór na głównego wora w zakonie był wręcz wymarzonym zwieńczeniem podejmowanych starań. Na przestępczy tron nie może się wspiąć byle kto, więc Szyszkanow, chociaż panował krótko, już zawsze będzie zaliczany do mafijnej elity.

Z drugiej strony - dla byłego właściciela Saturna Ramienskoje to raczej i tak marne pocieszenie. Prokuratura, która od kilku miesięcy bada jego sprawę, stara się, by akt oskarżenia zawierał dużo poważniejsze zarzuty niż zajmowanie wysokiej pozycji w mafijnej hierarchii. Szyszkanow od lat jest podejrzewany o zlecenie zabójstwa Tatiany Sidorowej oraz jej męża, syna i siostry. Sprawa ciągnie się od 2012 roku i długo tkwiła w martwym punkcie. Aresztowanie gangstera w lipcu ubiegłego roku, a przede wszystkim odnalezienie szczątków czterech ciał trzy miesiące później, prawdopodobnie pozwoli pchnąć ją do przodu.

Sidorowa blisko współpracowała z „Szyszkanem” od połowy lat 90. Była jego zaufanym człowiekiem, wspólnie prowadzili różne, rentowne interesy. Największym była spółka „Pliemzawod Ramienskoje”, w której udziały miał też Walerij Gazzajew, były trener CSKA Moskwa i reprezentacji Rosji. Gazzajew od lat przyjaźni się z Szyszkanowem, dobrze znał także Sidorową, w jej gabinecie wisiał nawet portret trenera. Idealnie nadawał się na biznesowego partnera w spółce, poprzez którą przejmowano za bezcen atrakcyjne grunty i defraudowano olbrzymie sumy pieniędzy pochodzące z kredytów bankowych. Gdy w 2010 roku „Pliemzawod Ramienskoje” znalazł się na granicy upadku, Sidorowa finalizowała zakup ekskluzywnej rezydencji na Cyprze. Odpowiedź na pytanie, skąd wzięła na to środki, w zasadzie nasuwa się sama.

(źródło: Twitter)

Idylliczna współpraca zaczęła się psuć, gdy do drzwi gabinetu Sidorowej, zaczęli pukać wierzyciele domagający się spłaty zaciągniętych pożyczek. Kasa spółki świeciła jednak pustkami, inwestycji zrealizowanych za pożyczone pieniądze też nie było widać, więc dyrektor generalna znalazła się w trudnej sytuacji. Chcąc uniknąć odpowiedzialności karnej, popełniła błąd, który kosztował ją życie - zaczęła szantażować „Szyszkana”, domagając się, by wykorzystał swoje wpływy i wyciszył sprawę. Świadek, który naprowadził prokuraturę na trop gangstera, zeznał, że w odpowiedzi na te żądania, Szyszkanow wysłał do dawnej wspólniczki niejakiego Jegora Jerochina, pseudonim „Pan Ataman”, zlecając mu zabójstwo kobiety.

Tuż po aresztowaniu „Szyszkana” i podaniu do publicznej informacji podejrzeń dotyczących zlecenia poczwórnego zabójstwa, moskiewska prokuratura otrzymała list będący formą grupowego poręczenia. O dawnym patronie pamiętali ludzie estrady i piłki, którzy wcześniej mogli liczyć na wsparcie finansowe z jego strony. Pod listem podpisali się między innymi Wiktor Onopko, Walerij Gazzajew, trener Lokomotiwu Moswka Jurij Siomin oraz honorowy prezes rosyjskiego związku piłki nożnej (RFS) Nikita Simonjan. Prokuratura nie uwierzyła jednak w ich zapewnienia o kryształowym sercu groźnego gangstera.

Jaka przyszłość czeka „Olega Ramienskiego”? Najpewniej z aresztu trafi prosto do kolonii karnej, rolą prokuratury jest, by za kratami spędził jak najwięcej czasu. Bardzo możliwe, że w totalnej izolacji spędzi resztę swojego bandyckiego życia. A przecież wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Bez skandali, przestępstw i krwawych ofiar. Wystarczyło tylko trochę inaczej ulokować uczucia i ponad mafię postawić futbol.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się