Autor zdjęcia: PAWEL ANDRACHIEWICZ / PRESSFOCUS
Walka o Ligę Mistrzów i polski Ajax. Czy ktoś odważy się zatrudnić Wojciecha Stawowego?
Wojciech Stawowy z trenera topowego stał się trenerem podwyższonego ryzyka. Już od prawie pięciu lat nie znalazł się klub, który takie ryzyko chciałby podjąć.
Jesienią miał być bliski przejęcia Arki Gdynia, a kilka tygodni temu łączono go ze Stalą Rzeszów. Z kolei zanim ŁKS objął Kazimierz Moskal, Tomasz Salski i Krzysztof Przytuła negocjowali właśnie z nim. W spekulacjach nazwisko Wojciecha Stawowego przewija się dość regularnie, ale nic z tego nie wynika. Tak oto poza trenerską karuzelą pozostaje już od prawie pięciu lat.
Było ściernisko i... zostało ściernisko
Kariera Stawowego to materiał na niezłą książkę. Z jednej strony wielu kibiców Cracovii ma do niego ogromny sentyment, a on sam do dziś może chwalić się chyba najdłuższym kontraktem historii polskiej piłki – od Janusza Filipiaka dostał umowę na 10 lat. Miał być ogromny dowód zaufania, a wyszedł żart, bo z tych 10 lat Stawowy przepracował ledwie miesiąc. Poza tym 54-latek kojarzy się dziś głównie ze snuciem nierealnych czy wręcz absurdalnych wizji. Przypomnijmy sobie te najbardziej znane.
Maj 2007. Stawowy trenuje Arkę Gdynia, zdegradowaną właśnie za korupcję na zaplecze Ekstraklasy. Portal sport.trojmiasto.pl pisze: Opracowano trzyletni plan. W pierwszym sezonie szkoleniowiec zobowiązał się przywrócić żółto-niebieskim miejsce w ekstraklasie, w następnym umocnić zespół w elicie, a w kolejnym zaatakować europejskie puchary, wspominano nawet o grze w Lidze Mistrzów. Na stadionie zaczęło śpiewać refren z przeboju Golców "Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco".
Styczeń 2013. Stawowy prowadzi Cracovię, w rozmowie z Dziennikiem Polskim mówi tak: - Powiedziałem kiedyś chłopakom w szatni, że czuję, że pierwszą polską drużyną, która po przerwie zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów, będzie Cracovia. Gdzie będzie zatem Cracovia za trzy lata? Być może w Lidze Mistrzów.
Grudzień 2014. Stawowy rozpoczyna pracę w Widzewie Łódź, na łamach widzewtomy.net stwierdza: - Jeśli utrzymamy się w I lidze, to celem w następnym sezonie będzie walka o Ekstraklasę. Jeśli do niej wrócimy, to daję sobie trzy lata na to, by zagrać o eliminacje Ligi Mistrzów.
Cudotwórca na własne życzenie
Napisać, że żaden z tych planów nie wszedł w życie, to za mało. Nie wszedł przecież nawet na wstępny etap realizacji. Podobnie było zresztą w GKS-ie Katowice i Miedzi Legnica, z którymi Stawowy miał awansować do Ekstraklasy, a szybko mu dziękowano. Schemat zawsze był podobny. Drużyna starała się wymieniać multum podań, ale im bliżej bramki rywali, tym było coraz gorzej. Sztuka dla sztuki.
Mimo to Stawowy nigdy nie wyglądał na człowieka, który zaczynałby szukanie winnych od siebie. W wywiadach mówi przede wszystkim o braku cierpliwości prezesów. I tak na przykład 2016 roku żalił się na łamach Interii: - Potem (po rozstaniu z Arką – dop. red.) trafiałem już tylko do zespołów, gdzie traktowano mnie jak cudotwórcę.
Tylko czy aby sam na tego cudotwórcę się nie kreował? Pół biedy jeszcze te wizje kreślone w Arce i Cracovii, bo pieniądze były, ale już Widzew tonął w długach. Nawet jego kibice, którzy bardzo chcieliby wierzyć w opowieści o Lidze Mistrzów, na takie słowa musieli reagować zażenowaniem.
Przez te bujne wypowiedzi Stawowy stał się trenerem, którego… nie wiadomo jak traktować. Co jest prawdą, a co bajką? Weźmy jeszcze jeden fragment z tego wywiadu dla Interii: - Menedżerowie z Holandii, którzy przyjeżdżali na mecze Cracovii, porównywali nas do Ajaksu Amsterdam. Ja nawet miałem wtedy zapytanie o pracę w lidze holenderskiej, co dla mnie też było ogromnym wyróżnieniem.
Nie wiemy, czy znajdzie się odważny, żeby zatrudnić Stawowego, ale chętnie byśmy to zobaczyli. Czy po tylu niepowodzeniach się zmienił? Czy nadal twierdziłby, że tiki-taką mogą grać nawet toporni piłkarze I ligi?