Autor zdjęcia: Własne
Czy „Niekochanych” da się pokochać?
Będzie z półtora tygodnia odkąd pojawił się pierwszy odcinek „Niekochanych” – dokumentu o kadrze Jerzego Brzęczka. Trudno o lepszy moment na taką publikację, bo skoro piłka na całym świecie zamarła, przyciągnie ona większą uwagę, niż w normalnych warunkach. Moją też przyciągnęła, więc postanowiłem podzielić się z wami paroma przemyśleniami na jej temat.
Nie ukrywam, że do seansu postanowiłem zasiąść w momencie, gdy mój redakcyjny kolega na czat grupowy wrzucił screen, na którym widać jeden z artykułów, gdzie mocno krytykowaliśmy selekcjonera. „Oho, no to idziemy w odbijanie piłeczki na grubo. My paletką do pingponga, oni skrzydłem samolotu” – pomyślałem. Spodziewałem się jednego wielkiego syndromu oblężonej twierdzy – biedni piłkarze, jeszcze biedniejszy trener, wrażliwi że od razu chciałoby się przytulić. A z drugiej strony my, krwiożerczy dziennikarze, którzy tylko czekają na potknięcie, aby wampirzymi kłami krytyki wbić się w ich szyje. Wiadomo, ich krew, to nasz atrament, tacy jesteśmy źli.
Naturalnie przejaskrawiam celowo, ale w pewnym sensie dostałem to, czego się spodziewałem, zwłaszcza w drugim odcinku. Szczerze powiedziawszy nie rozumiem tego zdziwienia, z jakim odnosili się zawodnicy do krytyki, która ich spotkała. Tak, owszem, była ostra. Tak, rozumiem, iż niektórych z was dotknęło to mniej (Szczęsny), niektórych bardziej (Reca). Macie prawo się nie zgadzać – jasne.
Z perspektywy czasu jednak i po obejrzeniu dwóch odcinków nie zmieniam zdania. Nie żałuję żadnego tekstu, który puściliśmy, bo uważam, że wszystko co się w nich znalazło było na dany moment zasłużone. Polska reprezentacja grała słabo, zatem nie szczędziliśmy gorzkich słów. Kiedy kilka lat wcześniej zachwycaliście boiskową pewnością, a mecze wygrywaliście efektownie – wówczas chwaliliśmy. Byłoby coś nie halo, gdyby zdarzyło się odwrotnie, ale tak? Sorry, nie mam sobie ani moim kolegom nic do zarzucenia.
To samo zresztą tyczy się stylu. – Zagraliśmy jeden naprawdę ładny mecz podczas eliminacji do Euro. Problem w tym, że przegraliśmy go 1:3 we Frankfurcie. To ja dziękuję, za taką ładną grę – powiedział Szczęsny, a kilku kolegów mu wtórowało. O dziwo nie Grzegorz Krychowiak, który jako defensywny pomocnik mógłby zadowolić się rąbanką. – Naturalnie nie chcemy tylko wygrywać. Wolelibyśmy wygrywać efektownie – odniósł się do tematu. No właśnie, bo i co w tym jest złego, że wymagamy od naszych reprezentantów bardziej atrakcyjnego stylu?
Oczywiście, w podstawowym rozrachunku jest mniej ważny niż wyniki. Kiedy na początku nie potrafiliśmy wygrać żadnego meczu, wymagaliśmy wreszcie przełamania. Udało się? Okej, oczekiwaliśmy zatem podtrzymania passy. To też nam wyszło, pojawiły się dobre wyniki. Co jest następnym krokiem na ścieżce rozwoju? A no wygrywanie w sposób przyjemny dla oka. Czego tu można nie rozumieć, drodzy piłkarze? Ba, przecież te wysokie wymagania nie biorą się z kosmosu, tylko ze świadomości dziennikarzy oraz kibiców, na ile was stać. Może to dość pokręcony, ale jednak komplement. Taki trochę paradoksalny.
Na szczęście taka obronno-szczekliwa postawa nie stała się osią całej serii. No, a przynajmniej nie tą główną, bo choć padają w „Niekochanych” formułki typu „psy szczekają, karawana jedzie dalej” (wolę koty – jak coś), są to raczej wstawki do głównej opowieści.
Okej, poświęciłem temu tematowi dużo więcej miejsca niż początkowo planowałem, ale już trudno. Przejdźmy do sedna sprawy.
Najbardziej intrygowało mnie to, w jaki sposób w serialu zostanie ukazany Jerzy Brzęczek. Oczekiwałem, że poznam go bliżej. Zobaczę jak pracuje, jak reaguje, generalnie kim jest i tutaj muszę przyznać – nie zawiodłem się. Nie ma mowy o żadnej reżyserce, co najwyżej dobór użytych fragmentów dałoby się podważać. Ale też postawmy sprawę jasno – za produkcję odpowiadają ludzie z kanału „Łączy nas piłka”, więc to jasne, iż celem było ocieplenie wizerunku selekcjonera. I nie, to nie jest zarzut.
Myślę nawet, że w dużej mierze i w szerszej perspektywie autorom serii może się to udać, ponieważ jest sporo takich elementów w pracy Brzęczka, które mi się podobają, a przeciętnemu Kowalskiemu powinny wręcz zaimponować. Według mnie jedna z lepszych scen „Niekochanych” to ta, kiedy widzimy Błaszczykowskiego oraz Recę na audiencji u selekcjonera. Tylko ci dwaj, członkowie sztabu oraz trener. I tłumaczymy. Ustawienie ciała w kryciu. Odległość od kolegi. Pilnowanie stref. Skanowanie przestrzeni. Detale. Absolutne. A do tego sam Kuba dzielący się własnymi przemyśleniami jako gość, który zjadł zęby na futbolu z najwyższego poziomu. – Po każdym meczu selekcjoner robił ze mną analizy, dawał porady. Czasami wydawało mi się, że wierzył we mnie bardziej niż ja sam – opowiadał Reca w kolejnym ujęciu.
Budzi to pytanie, czy jednocześnie Arek nie jest zbyt skromny, grzeczny i niepewny siebie jak na wielki futbol, zachowując właściwe proporcje.
Ale nie to jest najważniejsze. Ogólnie mam natomiast nadzieje, że takich historii podczas zgrupowań dzieje się więcej, mimo bardzo ograniczonego czasu na prace pozaboiskową. Naturalnie nie każdego trzeba pompować w ten sposób, lecz przynajmniej na podstawie tego fragmentu da się stwierdzić, że Brzeczęk nie odstawia fuszery na kadrze.
Takich momentów jest zresztą więcej. Moją uwagę zwróciła na przykład klisza dotycząca meczu z Izraelem. Szkoleniowiec najpierw mówi co przeciwnikom oferuje Natcho, a co nam może dać odcięcie go. Za chwilę zaś oglądamy akcję, w której pokrycie pomocnika skutkuje zmuszeniem rywali do innego rozegrania, na jakie się nie przygotowali. Widzimy zagranie, stratę Izraelczyków, a za moment oglądamy akcję, po której Piątek ładuje gola.
A jeszcze później widzimy, jak na podobnej zasadzie porady Bednarkowi udziela… Lewandowski. I znów oglądamy owoce – Bednarek wykonuje takie podanie, jakiego oczekiwał kapitan. Grosicki wychodzi na wolne pole, próbuje dograć, ale przeciwnik blokuje ręką. Za chwilę zdobywamy bramkę z karnego. Oczywiście bezpośredniego przełożenia na trafienie do siatki tu nie ma, lecz w pewnym sensie sugestia przynosi oczekiwany efekt.
Inna sprawa, że wskazówki Brzęczka nie są najbardziej… Precyzyjne to chyba złe słowo. Po prostu w paru momentach miałem wrażenie, iż selekcjoner nie do końca potrafi sformułować swoje myśli i przekazać posiadaną wiedzę. No ale może to wyłącznie moja percepcja, niemająca nic wspólnego z odbiorem piłkarzy. To oni powinni łapać w lot co chce im przekazać selekcjoner, a zdawało się, że tak właśnie jest. Identycznie ze sztabem. Jego największym potencjałem wydają się być dyskusje, na co zwracał uwagę Radosław Gilewicz. Kilkakrotnie w „Niekochanych” widzimy jak sam selekcjoner stawia przed sobą pytania, jak pyta współpracowników o opinię, jak wspólnie omawiają problem z różnych perspektyw.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym się czegoś nie uczepił, a mianowicie chodzi mi o przemówienia selekcjonera. Dużo bardziej kupuję tego Brzęczka, który w szatni podniesie głos, kogoś opieprzy i nawet rzuci mięsem, gdy zabraknie mu odpowiedniego określenia. Stadion to przecież nie uniwersytet, a zresztą pewien doktor nauk pokazał już, że tytuł aż tak nie zobowiązuje.
Te pojedyncze chwile niwelowane są jednak w chwili, gdy widzimy Brzęczka spokojnego.
- Na przykład przed starciem ze Słowenią mówi: „Jesteście już na takim poziomie, że nie trzeba was bardziej pompować.”
- Po słabym meczu z Irlandią (1:1) przekonuje, iż było ono bardzo ważne dla rozwoju drużyny, ponieważ zdobyliśmy ładną bramkę.
- Jeszcze innym razem na odprawie wybrzmiewa: „Nie przystoi nam schodzenie poniżej pewnego poziomu zaangażowania, motywacji, agresji… Tego od was dziś oczekujemy. Jesteście tu, bo was w wierzymy, bo wam ufamy”. W przerwie zaś Mateusz Borek rzuca na antenie: „Koszulka z orzełkiem na piersi zobowiązuje”. Wymowne, prawda?
- Albo też Brzęczek, na spokojnie zauważa: „Nie może być tak, że od razu zwątpicie w to, co robimy”.
- Po którymś ze starć rzuca zaś: „Wielkie rzeczy rodzą się w bólach”.
Niestety, czasem brzmi to niczym marny coaching. Tania, śmiesznie podniosła i momentami zwyczajnie niepotrzebna retoryka. Patrzyłem na miny zawodników w tych momentach i widziałem kamienie – ani wkurzenia, ani podniesionego ciśnienia, ani wypisanej motywacji na twarzy. Może przesadą byłoby napisanie, iż przekaz selekcjonera jednym uchem wpadał, a innym wypadał, ale sfera psychologiczna jest zdecydowanie tą, w której ma on największe rezerwy.
Wydaje mi się, że w pracy z reprezentacją, kiedy zespół spotyka się zaledwie parę razy do roku takie cechy są ważniejsze niż na pozór się wydaje. Niemniej po obejrzeniu dwóch odcinków stwierdzam, iż Jerzy Brzęczek to raczej dość marny mówca, co potwierdzałoby tezę o niezbyt imponującej charyzmie szkoleniowca. Porównajcie sobie choćby przemówienia po 0:1 z Włochami. Szkoleniowiec po prostu się zamotał, uciekał w wyklepane formułki. Na drugim biegunie stanął zaś Błaszczykowski, który uderzył w czułe struny, odwołał się do innych trudnych chwil, przez jakie ta ekipa już przeszła czy nawet czasów juniorskich. Trafił idealnie we wrażliwość kolegów.
No ale może się mylę co do Brzęczka w tej sferze i kolejne części mi to wyjaśnią? W sumie chciałbym, bo dzięki temu zmniejszyłoby się moje przekonanie, że formuła na tę reprezentację może się wyczerpać zbyt szybko.
***
Póki co wydaje mi się jednak, że selekcjoner na tej serii dużo więcej zyskuje niż traci. Z przyjemnością patrzy się także na to, jak swą rolę wypełnia Lewadnowski, który doskonale wie, kiedy opierdzielić kumpli, kiedy okazać wsparcie, a kiedy posłużyć poradą. Nawet jeśli tej porady udziela młodszemu koledze, siedzącemu na murku w oczekiwaniu na autokar. Podoba mi się też rola Kuby Błaszczykowskiego i mam nadzieję, że nawet jeśli zawiesi buty na kołku przed Euro lub nie będzie na odpowiednim sportowym poziomie, to i tak pozostanie częścią tej drużyny. Takim Atmosferoviciem, ale naprawdę pomagającym ekipie, a nie tylko głupawo śmieszkującym.
A póki co pozostaje mi czekać na kolejne odcinki. Może nie będę się podniecał, kiedy przyjdzie powiadomienie na maila o publikacji, nie rzucę wszystkiego w kąt, byleby tylko odpalić „Niekochanych”. Niemniej jednak jest to produkcja, z którą bez wątpienia warto się zapoznać. Pół żartem – zwłaszcza przed świętami, żeby przy niedzielnym obiedzie wielkanocnym móc zagiąć ojca czy wujka jakimś dodatkowym argumentem! Na Skypie naturalnie!