Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Twitter

„Lady Spartak” przeciwko mafii. Dlaczego zamordowano Larisę Nieczajewą?

Autor: Karol Bochenek
2020-04-23 14:15:27

Miejscem krwawej rzezi była nieduża dacza pod Pietuszkami. Rodzaj obrażeń jasno wskazywał na brutalne zabójstwo - obie kobiety zginęły od strzału w głowę. Była też trzecia ofiara. Mężczyzna z dwoma ranami szyi, którego sprawcy najwyraźniej błędnie uznali za zmarłego i nie dobili. To on, podczołgawszy się ostatkiem sił do telefonu, wezwał na daczę policję.

Wycie syren postawiło na nogi całą okolicę. Wśród gapiów przebijali się ludzie z gabinetów Spartaka Moskwa, również spędzający weekend pod Pietuszkami. Czerwcowe słońce, którym zapewne rozkoszowaliby się w normalnych okolicznościach, świeciło im w pełne bolesnego niedowierzania twarze. Stali bowiem pod domkiem swojej szefowej, Larisy Nieczajewej, którą zastrzelono kilka godzin wcześniej. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, nikt nie wiedział, że dyrektor generalna czerwono-białych życiem zapłaciła za swoje zaangażowanie w klub, a jej śmierć stała się jasnym dowodem na obecność mafii w rosyjskiej piłce. 

Dziewczyna od Romancewa

Oleg Romancew swoimi dokonaniami na boisku i ławce trenerskiej w pełni zasłużył na miano legendy Spartaka Moskwa. Jako zawodnik był mistrzem ZSRR, jako trener po tytuł mistrza kraju sięgnął 9 razy, trzykrotnie triumfował w Pucharze Rosji, grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, półfinałach Pucharu UEFA oraz Pucharu Zdobywców Pucharów, eliminował Real Madryt, Liverpool, Ajax i Napoli z Maradoną w składzie. W moskiewskim klubie spędził łącznie ponad 20 lat i w tym czasie wyrobił sobie arcymocną pozycję. Kiedy w 1995 roku odszedł, żeby skoncentrować się na pracy z reprezentacją Rosji, to i tak kierował wszystkim z tylnego siedzenia, nieustannie sprawując funkcję prezesa klubu. W latach 90. nazwisko Romancew stało się niesłownikowym synonimem słowa Spartak.

Trenerem czerwono-białych Oleg Romancew był od 1989 roku. Prezesem został cztery lata później, zastępując na tym stanowisku Jurija Szliapina, brązowego medalistę olimpijskiego z 1956 roku w piłce wodnej. Szliapin, który jako czynny sportowiec był zawodnikiem Dynama Moskwa, w Spartaku pojawił się z inicjatywy założyciela klubu, Nikołaja Starostina w okresie pieriestrojki. To właśnie za jego prezesury, Spartak - z Romancewem w roli trenera - zapoczątkował najbardziej owocną w sukcesy erę w dziejach klubu. W lidze czerwono-biali praktycznie nie mieli sobie równych. W pucharach potrafili pokazać się z bardzo dobrej strony, a cała Europa znała efektowny „spartakowski” futbol. 

Sukcesy, a przede towarzyszące im zainteresowanie zawodnikami wielokrotnych mistrzów Rosji ze strony zachodnich klubów, stosunkowo szybko zaczęły Szliapina przerastać. Piłkarze wiedzieli, że zagraniczny transfer to szansa, na zdecydowanie wyższe zarobki, której nie można zmarnować. Gwiazdy domagały się podwyżek, a kiedy tych nie było, ich oczekiwania finansowe przeobrażały się w żądanie transferu. Nad trendem, który zapanował w szatni Spartaka, prezes, nie miał żadnej kontroli i w konsekwencji przyszło mu za to zapłacić. - Zawodnicy mieli rację. Proszę zrozumieć, ja całe życie byłem sportowcem, a nie biznesmenem, dlatego jako prezes Spartaka nie mogłem zapewnić im złotych gór […] A apetyty piłkarzy rosły, zwłaszcza po dobrych występach w Europie. Doskonale wiedzieli ile płacą na zachodzie i myślę, że postąpili prawidłowo, stawiając sprawę w następujący sposób: skoro nie możecie zapewnić nam odpowiednich zarobków, to lepiej będzie się rozstać. Po złożeniu tej deklaracji podałem się do dymisji - opowiadał na kartach książki Igora Rabiniera „Jak zabijano Spartak”. 

Nikołaj Starostin i ludzie z jego najbliższego otoczenia uznali, że następcą Szliapina powinien zostać ktoś zasłużony dla klubu, cieszący się szacunkiem ogromnej społeczności, która przez lata zebrała się wokół Spartaka. W kuluarach pojawiło się kilka dużych nazwisk, głównie byłych piłkarzy, ale przy Romancewie wszyscy wypadali blado. Trener znający zawodników na wylot, w oczach Starostina był idealnym kandydatem na wybawcę, który zapanowuje nad kontraktowo-transferowym chaosem. Jego rozpoznawalność, znajomości i zaufanie, jakie budził, miały z kolei pomóc w pozyskiwaniu sponsorów przed debiutem Spartaka w Lidze Mistrzów. 

Oczywiście zarządzanie klubem i trenowanie zespołu jednocześnie było nie do pogodzenia. Romancew słusznie uznał, że dla siebie zostawi tylko część sportową, a administracyjną powierzy w ręce specjalistów. Larisa Nieczajewa była jedną z pierwszych osób, które zatrudnił. Młoda i pełna energii kobieta pierwszy raz z Romancewem pracowała we wrześniu 1993 roku. Jej firma poligraficzna przygotowywała plakaty i programy meczowe przed pierwszym meczem Spartaka w Lidze Mistrzów. Prezes od początku był zachwycony podejściem i efektami pracy Nieczajewej i kilka miesięcy później zaproponował jej pracę na stanowisku dyrektora marketingu. Do Spartaka nowa pani dyrektor trafiła jako nikomu nieznana „dziewczyna od Romancewa”. Bez żadnego doświadczenia w piłce, co jednak nie przeszkodziło jej kompletnie odmienić oblicze moskiewskiego klubu. 

Lady Spartak

W nowym miejscu pracy Nieczajewa, używając piłkarskiego żargonu, nie potrzebowała czasu na aklimatyzację. Miała ciekawe pomysły i umiała je realizować, a to przekładało się na wymierne korzyści. Bezkompromisowością i zdecydowaniem potrafiła dużo ugrać na różnych frontach, dzięki czemu jej pozycja w strukturach klubu szybko rosła. W 1995 roku została przesunięta na stanowiska dyrektora generalnego, wyżej był tylko Romancew. W kręgach piłkarskich mówiono na nią „Lady Spartak”. 

Największą zaletą Nieczajewej był bezbłędny zmysł biznesowy. To ona jako pierwsza zrozumiała, że na tle innych rosyjskich klubów, Spartak ma wyjątkowy potencjał marketingowy, którego jednak kompletnie nie wykorzystuje. W pewnym stopniu wynikało to z nieprzystosowania do nowych realiów. Upadek ZSRR równał się z rewolucją w zakresie finansowania klubu, który nagle został odcięty od dawnych źródeł pieniędzy. O dodatkowe wpływy mógł zadbać we własnym zakresie, pozyskując sponsorów, ale przez kilka ładnych lat nikt z administracji Spartaka nie wiedział, jak się do tego zabrać. Dopiero działania Nieczajewej, która wynegocjowała świetne z perspektywy klubu umowy z Adidasem i firmą Akai, japońskim producentem sprzętu elektronicznego, sprawiły, że gotówka zaczęła płynąć strumieniami.

Fot. Romancew i Putin (źródło: commons.wikimedia.org)

Dzięki dodatkowym wpływom Spartak na dobre odskoczył reszcie stawki. Kiedy inne kluby musiały zadowolić się drobnymi, które skapywały z pustawej ligowej sakwy, czerwono-biali czekali na zaksięgowanie kolejnych przelewów na siedmiocyfrowe kwoty. W międzyczasie Nieczajewa kombinowała, skąd jeszcze można wyrwać więcej, powołując się na wartość marki, którą reprezentowała. Głośno mówiła chociażby o wpływach ze sprzedaży praw telewizyjnych, którymi chciała handlować we własnym zakresie. - Firma IMG kupiła od ligi prawa telewizyjnie. Następnie sprzedała je firmie Stimorol, za co dostała 9 milionów dolarów, które podzielono na wszystkie kluby. Mistrzowi, czyli nam, przypadło 350 tys. dolarów za sezon. Zupełnie nie rozumiem, po co nam IMG i Stimorol, skoro na nazwie Spartak możemy zarobić zdecydowanie więcej - irytowała się w wywiadzie dla dziennika „Kommiersant”. Efekt był taki, że firma IMG, już z pominięciem Stimorolu, podpisała ze Spartakiem osobna umowę na zdecydowanie lepszych warunkach. 

100 tysięcy za życie

Nieczajewa nie rozumiała też innych rzeczy bardzo istotnych z finansowego punktu widzenia. Dlaczego z klubu wciąż znikają pieniądze? Co dzieje z wpływami z transferów? Kto partycypuje w zyskach z takich przedsięwzięć, jak wódka Spartak, biuro nieruchomości Spartak czy Spartak-Cola, która wkrótce miała pojawić się na rynku? Im więcej miała do powiedzenia w klubie, tym więcej pytań zadawała. A kiedy nie było odpowiedzi, brała się za ograniczenie wpływów tych pracowników, którzy byli zamieszani w różnej maści machinacje. 

Ten model postępowania przysporzył dyrektor generalnej wielu wrogów w strukturach Spartaka. Klubowi niezadowolonych przewodniczyli Grigorij Jesulienko i Jurij Zawarzin, najbliżsi współpracownicy Olega Romancewa. Obaj byli związani z mafią łazańską, zorganizowaną grupą przestępczą, na której czele stało dwóch Czeczenów - Choż-Achmed Nuchajew, pseudonim „Choża”, i Mowladi Atłangierijew, pseudonim „Rusłan”. 

W latach 90. łazańscy mieli bardzo mocną pozycję w Moskwie, przez jakiś czas kontrolowali nawet centrum miasta. Jesaulienko i Zawarzin z grupą byli związani poprzez „Rusłana”, wspólnie z którym prowadzili restaurację w stolicy. Kiedy więc Nieczajewa odcięła ich od pieniędzy Spartaka, rozmówili się z szefem łazańskich, a ten oddał im do dyspozycji dwóch zaufanych ludzi od czarnej roboty. 

14 czerwca 1997 roku Nieczajewa w towarzystwie swojego brata, Giennadija Sorokina, który był jej kierowcą, najlepszej przyjaciółki Zoi Rudzate i partnera życiowego Walentina Poliakowa, świętowała na daczy ligowe zwycięstwo Spartaka z Lokomotiwem Niżny Nowogród. Następnego dnia kobiety pojechały na zakupy do pobliskiego sklepu. Kupiły coś do jedzenia i trochę wina, żeby w miłej atmosferze zakończyć udany weekend. Gdy wracały, drogę zajechał im czerwony Moskwicz z dwoma mężczyznami w środku. Jeden z nich wyszedł z auta i machnął w stronę Nieczajewej, która wyszła, aby się z nim rozmówić. Po chwili oba samochody odjechały w tym samym kierunku. 

Dojechawszy na daczę, nieproszeni goście złożyli Nieczajewej ofertę z gatunku tych nie do odrzucenia. Wyjaśnili, że dostali na nią zlecenie, ale jeśli zapłaci im 100 tysięcy dolarów, to zostawią ją w spokoju. Nieczajewa poprosiła o czas do poniedziałku - na wsi nie miała takich pieniędzy. Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenie i zgodzili się poczekać kilkanaście godzin, ale stojąc w drzwiach wejściowych, zmienili zdanie i otworzyli ogień.

Zoja Rudzate zginęła od strzału w głowę. Michaił Sorokin dostał dwa razy w szyję. Przeżył, bo mordercy uznali go za zmarłego. Najpewniej dlatego, że ich głównym celem była Larisa Nieczajewa, którą dobili strzałem z bliska. Najwięcej szczęścia miał Poliakow, który chwilę przed krwawą wizytą udał się do sauny i tam zasnął. Kiedy wyszedł, czerwonego Moskwicza nie było już przed domkiem. 

Sprawcy poza zasięgiem

Przesłuchanie świadków, a przede wszystkim Giennadija Sorokina, który zapamiętał twarze sprawców, pozwoliło śledczym błyskawicznie wytypować głównych podejrzanych - Aleksieja Zdora i Władimira Tienaszwilego. Obaj byli dobrze znani policji, w aktach figurowali jako dilerzy narkotyków związani z mafią lazańską, Tienaszwili siedział nawet z Mowladim Atłangierijewem. Z zatrzymania, które wydawało się kwestią czasu, nic jednak nie wyszło. Najpewniej dlatego, że nad podejrzanymi ktoś bardzo wpływowy roztoczył parasol ochronny. 

Policjanci prowadzący śledztwo tylko z pozoru dążyli do aresztowania podejrzanych. Nic nie zrobili z informacją, zgodnie z którą Tienaszwili kilka dni po zabójstwie wykupił bilety dla siebie i swojej dziewczyny na lot do Soczi. Kompletnie zignorowali też donosy o tym, że wcześniej rozbijał się po okolicy ekskluzywnym Mercedesem. Niby przesłuchali ludzi, którzy mu towarzyszyli, ale nie poszły za tym żadne konkretne działania. Wkrótce Zdor i Tienaszwili wyparowali jak kamfora. 

Z czasem na ich temat pojawiało się coraz więcej pogłosek. Spekulowano, że ukrywali się w Kraju Krasnodarskim, później w Dagestanie, skąd mieli przedostać się do Czeczenii. Szansa na ich schwytanie nieoczekiwanie pojawiła się półtora roku po śmierci Nieczajewej, ale rodzina zamordowanej kobiety nie zdecydowała się skorzystać z dość osobliwej propozycji. - Pod koniec 1998 roku dostałem telefon z prokuratury. Zaproponowano mi, żebym zapłacił za akcję schwytania sprawców. Podobno wpadali w ręce Czeczenów, którzy chcieli wydać ich za odpowiednią kwotę. Nasza rodzina nie miała jednak takich pieniędzy. Odmówiliśmy i później „dobroczyńcy” już się nie pojawili. Ktoś oczywiście może nas skrytykować, ale my po prostu nie chcemy tego ruszać - tak całą sprawę w wywiadzie dla tygodnia „Nasza Wersja” przedstawił Andriej Łukin, syn Larisy Nieczajewej.  

Wersję o przetrzymywaniu Zdora i Tienaszwilego uwiarygadniają informację o ich zaangażowaniu w organizację nieudanego zamachu na Asłana Maschadowa, prezydenta Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, w lipcu 1998 roku. Czeczeńskie służby zadziałały wówczas dużo sprawniej niż rosyjska policja i zatrzymały zamachowców, których szybko skojarzono z zabójstwem Nieczajewej. Nie można więc wykluczyć, że Czeczeni faktycznie zaproponowali stronie rosyjskiej wykupienie obu delikwentów. Kiedy spotkali się z odmową, wymierzyli sprawiedliwość zgodnie z własnym kodeksem honorowym, skazując ich na śmierć. 

Oleg Makarow, prokurator, który prowadził sprawę zabójstwa Nieczajewej, na łamach „Naszej Wersji” uznał taki scenariusz za bardzo prawdopodobny. Na nieszczęście, bo właśnie przez wykonawców jest najłatwiej dotrzeć do zleceniodawców. A ci - zdaniem Makarowa - prawie na pewno pochodzą z najbliższego otoczenia zawodowego byłej dyrektor generalnej Spartaka Moskwa. 

Łapówka dla Fergusona

Larisa Nieczajewa znała się na biznesie. Dla Spartaka zarobiła tyle, że w klubie, który wcześniej dzielił się Łużnikami z innymi moskiewskimi drużynami, na poważnie zaczęto rozpatrywać budowę własnego stadionu. Pieniędzy w budżecie nie brakowało, gdyby nie przeciągające się negocjacje dotyczące warunków zakupu gruntów, Nieczajewa najpewniej doprowadziłaby ten projekt do końca. Po jej śmierci temat przepadł na wiele lat. Miliony dolarów, które dotychczas wpływały na klubowe konto, nagle zaczęły z niego znikać. 

Zmiana polityki finansowej była efektem działań nowego dyrektora generalnego, Grigorija Jesaulenki. Tak, tego samego, któremu niezwykle wadziła zasadnicza Nieczajewa i który kilka lat wcześniej próbował skorumpować… sir Aleksa Fergusona. 

W 1994 roku Jesaulienko reprezentował interesy Andrieja Kanczelskisa i w jego imieniu negocjował nowy kontrakt z Manchesterem United. Rozmowy miały dziwaczny przebieg, bo przedstawiciel zawodnika konsekwentnie odrzucał każdą złożoną przez klub ofertę i jak mantrę powtarzał, że najlepszą opcją będzie transfer. Wszystko za sprawą zapisu w umowie między United a Szachtarem Donieck, który zapewniał stronie ukraińskiej atrakcyjny procent od kolejnej sprzedaży Kanczelskisa. Część tej kwoty miał dostać Jesaulienko. 

Ferguson nie zamierzał jednak oddawać swojego czołowego zawodnika. Jesaulienko, widziąc, że sytuacja wymyka się spod kontroli, poprosił Szkota o spotkanie na lotnisku w Manchesterze, gdzie wręczył mu gustownie zapakowaną paczkę. W środku Ferguson znalazł 40 tysięcy funtów. Menedżer United nie chciał mieć z łapówką nic wspólnego, dlatego całą sumę zdeponował w klubowym sejfie. Podczas kolejnej wizyty na Old Trafford, Jesaulience oddano pieniądze. Wtedy nieuczciwy agent  zdał sobie sprawę, że w ten sposób nic nie załatwi i – powołując się na związki z mafią - zaczął groźbą domagać się transferu Kanczelskisa. Władze klubu dla świętego spokoju sprzedały pomocnika do Evertonu. 

W Spartaku na nowym stanowisku Jesulienko dostał wolną rękę w zakresie zarządzania finansami i cóż - najsumienniej dbał o to, aby wszystko zgadzało się na jego prywatnym koncie, klubowe nie miało aż takiego znaczenia. Nikt go nie kontrolował, więc mógł prowadzić kreatywną księgowość i przy każdej okazji przelewać sobie pokaźne sumy. Tajemnicą poliszynela było, że w część machinacji wtajemniczył Olega Romancewa, który otrzymywał swoją dolę z transferów i kontraktów sponsorskich. 

Śledczy po raz pierwszy powiązali Jesaulienkę ze śmiercią Nieczajewej w lipcu 1997 roku. Pomógł im list, w którym anonimowy autor przedstawił motywy kierujące działaczem. Z treści jasno wynikało, że gdy Nieczajewa poznała strukturę operacji finansowych, od razu zrozumiała, że coś jest nie tak. Pół roku namawiała Romancewa do zwolnienia nieuczciwego pracownika, ale ten ociągał się z podjęciem decyzji. Wtedy Jesualienko miał zgłosić się ze zleceniem zabójstwa do znajomych z mafii łazańskiej, którzy obiecali zająć się sprawą. Anonimowy list był jednak zbyt słabym dowodem, aby oskarżanemu o najgorsze czyny Jesaulience postawić jakiekolwiek zarzuty. 

Nikt nie jest winny

Larisa Nieczajewa tuż przed śmiercią czuła, że atmosfera wokół niej gęstnieje. Na własną rękę wynajęła ochronę, żeby minimalizować zagrożenie. Z obstawą miała poruszać się od 16 czerwca. Ten, kto chciał się jej pozbyć, prawdopodobnie zdążył w ostatnim momencie. 

Wynajęcie ochrony prokuratura uznała, że wystarczająco mocną przesłankę, aby w toku śledztwa odrzucić inne wersje wydarzeń z 15 czerwca 1997 roku niż ta zakładająca zabójstwo na zlecenie, którego motywem stała się zawodowa działalność Nieczajewej. Poza kwestiami dotyczącymi Spartaka Moskwa badano też wątek jej naftowych biznesów. W Rosji ropa bardzo często ma zapach krwi, ale na tym polu Nieczajewa stawiała dopiero pierwsze kroki. Mało prawdopodobne, że w krótkim czasie narobiła sobie tam śmiertelnych wrogów. 

Co innego futbol i Spartak. W klubie, który w latach 90. był przesiąknięty mafią, w którym cała wierchuszka była powiązana z gangsterami, nie brakowało osób, które zamordowanej kobiecie życzył jak najgorzej. Z części swoich grzechów przed sądem tłumaczyć musiał się tylko Grigorij Jesaulienko. W 2003 roku został oskarżony o oszustwa podatkowe, których dopuszczał się przy okazji transferów do i ze Spartaka. Było to już po tym, jak do spółki z Romancewem doprowadzili klub na skraj bankructwa. 

Akta sprawy zabójstwa Larisy Nieczajewej i Zoi Rudadze od lat leżą nietknięte. Trochę tak, jakby prokuratura czekała, aż będzie mogła ogłosić przedawnienie i definitywnie zamknąć temat. Za dwa lata będzie już po wszystkim. Próżno liczyć na to, że do tego czasu ktoś zostanie oskarżony, skoro na domniemanego zleceniodawcę brakuje dowodów, sprawcy najpewniej nie żyją, mafia łazańska została rozbita kilkanaście lat temu, a los jej liderów do dziś jest nieznany. W tej sprawie po prostu nie ma winnych.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się