Autor zdjęcia: Własne
TURBOKOPACZ: Ekstraklasa w czasach pandemii, czyli płaczące panienki, ale też kilku fajnych gości
Dla wielu piłkarzy Ekstraklasy ostatnie tygodnie to okazja, by jeszcze bardziej płakać nad swoim losem. Na szczęście jest jednak kilka pozytywnych wyjątków.
W zeszłym tygodniu pisaliśmy, jak idiotycznie w czasach pandemii zachowuje się wielu piłkarzy Ekstraklasy. Zamiast po prostu robić swoje (i oczywiście kasować za to absurdalnie wysokie pieniądze), to płaczą po mediach. Że niebezpiecznie, że teraz czeka ich niby taka ogromna praca.
Problem w tym, że w skali tej pandemii panowie piłkarze są bezpieczni bardzo. Jak nie wierzą, to polecamy zatrudnić się na kilka tygodni w jakiejś przychodni albo chociaż w Biedronce. No i ten nieludzki wysiłek… Jeśli dobrze liczymy, liga rozegra 11 kolejek w 51 dni. Czyli kolejka średnio co 4,6 dnia. I to ma być ten dramat? Zwłaszcza że przecież nie mówimy o poważnej lidze z poważnym tempem. Mówimy o lidze, w której większość tego czasu ci wszyscy wirtuozi po prostu przestoją i przedrepczą. Taka prawda.
Na szczęście Ekstraklasa to nie tylko takie płaczące panienki. Znajdzie się też kilku fajnych, poważnych gości. I akurat dwóch z nich wypowiedziało się ostatnio na łamach „Piłki Nożnej”.
Najpierw Tomas Petrasek z Rakowa Częstochowa:
- Byłoby to absurdalne, gdybyśmy bali się wrócić na boisko. Są ludzie, którzy od początku stali w pierwszej linii walki z koronawirusem: personel szpitalny czy pracownicy supermarketów. Wiem od samych pielęgniarek, że musiały przyjmować chorych bez niezbędnej ochrony. Czego mieliby obawiać się piłkarze? Mamy ten komfort, że zostaliśmy przetestowani, wiele osób o nas dba, na każdym kroku możemy korzystać z płynu do dezynfekcji. Jeżeli bałbym się grać w piłkę, mógłbym podziękować i zacząć szukanie innego zajęcia. Podchodzę do tematu z wielkim respektem, ale nie ze strachem.
No i Gerard Badia z Piasta Gliwice:
- Potem wracałem do domu i myślałem: kurczę, dlaczego ja miałbym się nie zgodzić na redukcję? Moja mama jest fryzjerką, jej zakład jest zamknięty, od dwóch miesięcy nie zarobiła nawet euro. Nic, zero. Nie mogę być egoistą, muszę twardo stać na ziemi. Tu nie chodzi przecież o najbliższe trzy, cztery miesiące, bo pewnie każdy z piłkarzy przeżyje ten okres. Tu chodzi o to, co będzie w kolejnym sezonie. Klub musi mieć środki na pensje. Holandia zakończyła już granie. Czy zrobili dobrze? Nie wiem. Dlatego uważam, że naszym obowiązkiem było przyjąć propozycję redukcji zarobków. Przed przyjazdem do Polski zarabiałem w Hiszpanii 1500, 1800 euro miesięcznie, ale zdarzało się, że klub nie płacił przez cztery, pięć miesięcy, a nie miałem nic w banku odłożone. Musiałem liczyć na pomoc rodziny, podobnie jak wtedy, gdy opłacić musiałem operację. W porównaniu do tamtych czasów, dziś jest super.
Normalne, rozsądne podejście do tematu. Niby nic, a jednak w tej naszej dziadowskiej Ekstraklasie to jakiś ewenement. Tym wszystkim panienkom życzymy więc, by brały przykład.