Autor zdjęcia: Własne
Czemu szkodzi wprowadzenie pięciu zmian?
Blisko trzy tygodnie temu włoski portal Tuttomercatoweb zapytał Zbigniewa Bońka, co sądzi o pięciu zmianach w meczu, które tymczasowo zaleca Międzynarodowa Rada Piłkarska, czyli IFAB. - Nie wprowadzimy tego w Polsce. To decyzja bez podstaw, przyjęta tylko dla populizmu przez tych, którzy nie wiedzą, jak wygląda mecz, jedynie po to, aby zadowolić zewnętrzne naciski – powiedział wówczas zdecydowanie. Nie zmienił zdania też kilka dni temu w wywiadzie dla "Sportu".
I swojej decyzji już zapewne nie cofnie. Ja tymczasem nie widzę racjonalnych argumentów po stronie Bońka.
Jak pokazują bowiem mecze Bundesligi, tam przepis ten działa sprawnie i nie wpływa na płynność gry. Natężenie spotkań jest spore, sytuacja wyjątkowa, więc generalnie pomysł został przyjęty z aprobatą. A że cała piłkarska Europa patrzy, jak z futbolem w czasie epidemii radzą sobie w lidze niemieckiej, nic dziwnego, że wiele osób chciałoby skopiować ich niektóre rozwiązania.
I ta rezolucja o pięciu zmianach przypadła mi do gustu. Widząc, jak ona wygląda wprowadzona w życie w Niemczech, jestem zdania, że w naszej Ekstraklasie też powinna zostać zaimplementowana. Zbigniew Boniek jednak na starcie ją stanowczo potępił, a znając jego upartość, zdania pewnie nie zmieni.
A taka decyzja Bońka nie podoba mi się z kilku powodów.
Powód pierwszy jest taki, że nikt z PZPN-u nie zapytał o zdanie trenerów, czyli w zasadzie najbardziej zainteresowanych. A w większości z ich ust wygłaszana jest opinia, że to projekt, który co najmniej powinien zostać rozważony. Trener Lecha, Dariusz Żuraw, mówi wprost, że chciałby pięciu zmian. Zwolennikiem tego rozwiązania jest także szkoleniowiec Legii, Aleksandar Vuković. W rozmowie z Weszło wtórował im również Artur Skowronek z Wisły Kraków. - Rozumiem sedno sprawy i uważam, że przy takim obciążeniu i grze o taką stawkę, to nie jest głupi pomysł. Szanuje zdanie prezesa Bońka, ale jako szkoleniowiec uważam, że to sytuacja wyjątkowa.
Słychać kolejne głosy, że gdyby była możliwość dodatkowych roszad, to inni trenerzy też chętnie by z tego korzystali. Nie są one przecież obowiązkowe, to jedynie możliwość dla szkoleniowca. A w trakcie takiego natężenia spotkań i braku czasu na pełnowymiarowe treningi mogą one okazać się zbawienne, aby piłkarze utrzymali właściwy rytm gry. Co za tym idzie, moglibyśmy po prostu obserwować lepsze widowiska.
***
Powód drugi: traktujemy piłkarzy jak cyborgów. Wiele mówi się, że motoryka odgrywa ogromną rolę w piłce, ale wymaga się od zawodników aż za dużo. Tomasz Ćwiąkała cytował niedawno Juliana Nagelsmanna, który stwierdził, że piłkarze dobrnęli do granicy pod względem przygotowania fizycznego i stali się piłowanymi do granic atletami.
Nie wiadomo, jak na tak długą przerwę od dużego wysiłku będą reagowały organizmy zawodników. W Bundeslidze już pojawiło się więcej niż zazwyczaj urazów mięśniowych. W Polsce też zatem z pewnością tego nie unikniemy. Oczywiście, nie ma co twierdzić, że te kontuzje, które wyniknęły po wznowieniu treningów (Miłosz Szczepański, Igor Łasicki) nie wydarzyłyby się, gdyby można było dokonać pięciu zmian w meczu. Zerwane więzadła krzyżowe piłkarzom będą przydarzały się zawsze, to typowa dla nich kontuzja. Ale na pewno dodatkowe roszady podczas spotkania zmniejszyłyby liczbę poważniejszych urazów mięśni.
***
Powód trzeci: więcej zmian to okazja do wprowadzania większej liczby zawodników. Co za tym idzie, można pokusić się o tezę, że szansę gry otrzymałoby więcej młodzieżowców. A teraz w dobie postpandemicznych realiów finansowych, dla wielu klubów pieniądze ze sprzedaży zawodników mogą okazać się zbawienne. Chyba nie trzeba kolejny raz tłumaczyć, na kim zarabiają najwięcej polskie kluby.
Zwłaszcza po podziale tabeli pojawią się takie różnice punktowe, że pewnie co najmniej jedna czwarta zespołów nie będzie miała już presji wyniku, bo w praktyce zapewni sobie utrzymanie. A wtedy będzie można znacznie śmielej wprowadzać młodych, utalentowanych graczy i szykować ich pod transfer albo sprawdzać pod kątem nowego sezonu.
***
Powód czwarty to absurdalna argumentacja Bońka. Tłumaczenie, że skoro w 1982 roku reprezentacja Polski na mundialu zagrała siedem meczów w ciągu miesiąca, więc tym bardziej teraz piłkarze powinni wytrzymać meczowe obciążenia, brzmi po prostu groteskowo. Nawet kompletny laik zauważyłby różnicę w intensywności gry przed blisko czterdziestoma laty a teraz. Piłka nożna zmieniła się diametralnie.
Mam wrażenie, że obecny prezes PZPN jest z reguły przeciwny ideom, które nie zostały zainicjowane przez niego. Uparł się na tę konkretną decyzję i jej nie zmieni, co potwierdził w rozmowie ze "Sportem" kilka dni temu. - Będziemy tradycyjnie stosować trzy zmiany. W Niemczech pięć zmian robili głównie ci, którzy przegrywali. Ja uważam, że w ogóle zmiana regulaminu to bardzo poważna ingerencja w rozgrywki, które zostały tylko zawieszone.
***
Powód piąty, który wiąże się z czwartym: nikt nie wypowiedział racjonalnego argumentu przeciw pięciu zmianom. Przynajmniej ja takiego nie słyszałem. A już na pewno nie zrobił tego Boniek. Nie potrafię zrozumieć, w jaki sposób miałyby one zaszkodzić. Nie wpływają na płynność gry, nie przedłużają przerw w meczach. Tradycja? Gdyby świat miał być cały czas tradycyjny, to zamiast samochodem z 150 końmi pod maską jeździlibyśmy powozem ciągniętym przez jednego konia.
***
Ta decyzja pewnie nie zostanie już zmieniona, bo Ekstraklasa wraca za zaledwie dwa dni. A szkoda, wielka szkoda. I oby takie niezwykle konserwatywne podejście Zbigniewa Bońka nie odbiło się nam czkawką.