Autor zdjęcia: Własne
Najlepszy trener sezonu? Aleksandar Vuković
Już w październiku mogło wydawać się, że Aleksandar Vuković zostanie trenerem sezonu. Konkretnie jednego, podobnie jak Besnik Hasi, Jacek Magiera, Romeo Jozak, Dean Klafurić, Ricardo Sa Pinto, bo w kolejnym już im nie przyszło poprowadzić Legii Warszawa. Tymczasem po roku pracy "Vuko" okazało się, że nie tylko zostanie przy Łazienkowskiej na dłużej, ale można będzie okrzyknąć go nawet NAJLEPSZYM trenerem tego sezonu w Ekstraklasie.
Jeśli Aleksandarowi Vukoviciowi miało powieść się lepiej niż wspomnianej wyżej piątce, to warunkiem było, aby poważnie uwzględniać go w kontekście wyróżnienia na najlepszego szkoleniowca w sezonie. Oznaczało to bowiem, że zdobył mistrzostwo Polski. Każdy inny wynik Legii Warszawa rozpatrywany byłby jako porażka – i klubu, i samego szkoleniowca.
Moim zdaniem nawet Vuković jest najlepszym trenerem w tym sezonie. Nie Waldemar Fornalik, który wyciąga maksimum z Piasta Gliwice, nie Vitezslav Lavicka, który zanotował ze Śląskiem Wrocław wynik ponad stan, nie Dariusz Żuraw, którego Lech Poznań gra najładniejszy futbol w lidze. Biorąc pod uwagę, z jakiego pułapu startował "Vuko" i jak bardzo utrudnił sobie tę pracę, to on zasłużył na największe słowa uznania.
Jeszcze kilkanaście miesięcy temu Vuković był zewsząd krytykowany. Ja też nie byłem do niego przekonany, bo proces budowania nowej Legii był bardzo mozolny. Początkowo ta Legia była jak fasolka po bretońsku – ciężkostrawna. Przegrała mistrzostwo Polski, nie zachwycała w europejskich pucharach, a sam "Vuko" w tzw. międzyczasie podejmował szereg tyleż odważnych, co kontrowersyjnych decyzji.
Ale się obronił, bo rozumiał potrzeby klubu. Rozumiał, że musi zrobić rewolucję, aby Legia odzyskała blask, a przy okazji zarobiła trochę pieniędzy. Obroniło się większość jego postanowień. Podziękowanie Michałowi Kucharczykowi i Arkadiuszowi Malarzowi, wysłanie na emeryturę Miroslava Radovicia, spakowanie w samolot Carlitosa i odesłanie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Nawet stawianie na Sandro Kulenovicia koniec końców przyniosło zastrzyk niezłej gotówki dla klubu. Vuković dostał od Dariusza Mioduskiego całkowicie wolną rękę i skrzętnie z tego korzystał. Ryzykował wiele, nawet bardzo wiele. Ale miał swoją wizję, wierzył w nią i w ostatecznym rozrachunku może triumfować.
Czy była to w tym sezonie Legia, o jakiej marzą kibice? Jeszcze nie do końca. Ale widać było przede wszystkim powrót legijnego DNA, o którym przy okazji zatrudnienia Vukovicia opowiadał Mioduski. Chciano, by przy Łazienkowskiej ponownie był zespół. Serbsko-polski trener miał stworzyć grupę ludzi, która będzie się ze sobą dobrze rozumiała, będzie sobie pomagała i nawzajem się wspierała. A jak trzeba będzie, to nawet wskoczy za sobą w ogień. I to mu się udało. Pokazywały to obrazki z szatni, jak choćby wypowiedź Igora Lewczuka, która zapadła mi w pamięć.
Legia Vukovicia nie zawsze grała efektownie, ale znów potrafiła dominować, stłamsić przeciwnika, nawet dobić bez litości. Kilka wyników kibicom na pewno zapadnie na dłużej w pamięć. Przede wszystkim 7:0 z Wisłą Kraków, ale też 5:1 z Górnikiem Zabrze i Arką Gdynia czy 4:0 z Jagiellonią Białystok i Koroną Kielce. Na swoim terenie legioniści ponownie byli niezwykle groźni. To już nie jest ta Łazienkowska, na którą przyjeżdża Wisła Płock i wbija Legii czwórkę. Gdy gra "Wojskowych" zaskoczyła, zagrozić im na ich stadionie było cholernie trudno. Dość powiedzieć, że przez cały 2020 rok rywale oddali na Ł3 tylko trzynaście celnych strzałów. Aż pięciu drużynom z ośmiu udało się co najwyżej tylko raz posłać piłkę w światło bramki.
+1 Piast, +1 Cracovia.
— Kuba Majewski (@QbasLL) July 11, 2020
Łącznie 13 celnych strzałów rywali na Łazienkowskiej w 2020 r.#LEGCRA #Legia https://t.co/afYVGWokxa
Nie było wiele w tym sezonie ligowych spotkań, które warszawscy kibice chcieliby wymazać z pamięci. Najdotkliwsza była z pewnością porażka w Pucharze Polski i brak dubletu pewnie będzie siedział w głowach fanów. W Ekstraklasie pod względem przegranych nieprzystępna była zwłaszcza pierwsza połowa sezonu, w sumie na przestrzeni całej edycji nagromadziło się ich aż dziewięć. To dużo, pod tym względem jeszcze daleko do optimum, jednak stołeczni poczynili pierwszy krok, by z powrotem dominować w lidze. Kropkę nad i postawili trzy kolejki przed końcem rozgrywek. Ten okres supremacji przerwał w zeszłym roku Piast Gliwice, ale gdy spojrzymy na historię, to szóste zwycięstwo w lidze Legii w ostatnich ośmiu sezonach. Jak podał portal EkstraStats, ostatni raz taka sztuka udała się Górnikowi Zabrze w latach 60.
Dotychczas Vuković te triumfy obserwował głównie z boku, przypatrywał się i wyciągał wnioski, przygotowując się do roli pierwszego szkoleniowca, a gdy już trafił na ławkę trenerską jako ten najważniejszy, to i on dopisał pierwsze trofeum do swojego CV i zarazem czternaste mistrzostwo Polski w historii Legii, sprawiając, że stała się najbardziej utytułowanym klubem w naszym kraju. Nie przypisuję mu całej zasługi, ale to też niezwykle ważna umiejętność, że odpowiednio dobrał sobie sztab, z którym dobrze się uzupełniał.
Ani razu w tym sezonie nie został trenerem miesiąca, ale moim zdaniem na wyróżnienie w plebiscycie na najlepszego szkoleniowca bieżącej edycji zasługuje. Nie chodzi nawet o sam końcowy wynik uzyskany w bardzo przyzwoitym stylu, ale o to, że miał odwagę. O to, że sam sobie zwiększył poziom trudności swoimi niepopularnymi decyzjami, poustawiał drużynę po swojemu, pod względem piłkarskim i charakterologicznym. Na przestrzeni tego roku przeszedł dużą przemianę – od gościa, w którego mało kto wierzył, który w pewnym momencie stracił zaufanie kibiców i który traktowany był jako szkoleniowiec tymczasowy, do trenera, który pozwala jaśniej patrzeć w przyszłość. Pojawiały się wątpliwości co do jego umiejętności szkoleniowych, a tymczasem stworzył najlepszy skład w lidze, ale paradoksalnie bez żadnych gwiazd. Nie ma indywidualności, jest monolit. To właśnie za te wybory przez minione dwanaście miesięcy należy "Vuko" docenić.
Przywrócenie Legii na tron było jednak chyba najłatwiejszym zadaniem, które przed nim stoją. Teraz musi sprawić, że mistrz Polski znów będzie poważany w Europie. Że nie będzie odpadał z Dudelange czy Spartakiem Trnawa, ale będzie bił się jak równy z równym przynajmniej z Celtikiem Glasgow albo Sportingiem Lizbona. Vuković udowodnił, że trudnych wyzwań się nie boi, presja go nie przytłacza, zatem sądzę, że i na ten proces odbudowy renomy klubu na arenie międzynarodowej zapatruje się z ogromnym zapałem. Są podstawy, by wierzyć w fazę grupową Ligi Europy, ale to, co funkcjonowało w Ekstraklasie, musi jeszcze lepiej zadziałać w eliminacjach do pucharów. Oby Vuković i tutaj wyciągnął wnioski z błędów swoich poprzedników.