Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
Puchar utracony na starcie – najbardziej spektakularne porażki zdobywców PP
W minionej dekadzie, zdobywca Pucharu Polski aż pięciokrotnie ponownie dochodził do finału. Bywało jednak i tak, że triumfator rozgrywek o puchar „tysiąca drużyn” odpadał na długo przed decydującym starciem. I to nie rzadko, w kompromitujących okolicznościach.
Arka Gdynia – WISŁA KRAKÓW 2:0, 1/16 finału, sezon 2003/04
Starcie z gdynianami wypadło Białej Gwieździe między meczami w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z Omonią Nikozją. Coś co miało stanowić cenny sprawdzian przed rewanżem z mistrzami Cypru, stało się dla krakowian ogromną męczarnią. A najlepsze jest to, że w zwycięstwie żółto-niebieskich nie było ani grama przypadku.
Gospodarze od pierwszych minut ruszyli do zdecydowanych ataków, wykorzystując niewytłumaczalny niczym letarg faworyta. Już w 7. minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Rafała Murawskiego i błędzie Adama Piekutowskiego, do siatki Wisły trafił Grzegorz Podstawek. Jeszcze przed przerwą, na 2:0 podwyższył Murawski. Goście z Krakowa byli kompletnie bezradni. Nawet gdy w drugiej połowie przejęli inicjatywę, nie byli w stanie stworzyć groźniejszych sytuacji. Na boisku trup ścielił się gęsto. Sędzia Jacek Granat pokazał aż 10 żółtych kartek, zaś spotkanie z mniej lub bardziej poważniejszymi urazami zakończyli Mariusz Jop, Grzegorz Pater i Mirosław Szymkowiak.
Triumf nad mistrzem Polski był szczególnie cenny dla szkoleniowca Arki, Marka Kusto, który jako piłkarz, przy ulicy Reymonta spędził 10 lat. - Czasami wydawałoby się rzeczy niemożliwe, stają się faktem – nie krył radości po zakończeniu spotkania.
DYSKOBOLIA GRODZISK WIELKOPOLSKI – Korona Kielce 2:2 i 1:2, 1/8 finału, sezon 2005/06
Po historycznym awansie do Ekstraklasy, Korona Kielce w najwyższej klasie rozgrywkowej radziła sobie bez żadnych kompleksów. Faworytem dwumeczu w 1/8 finału w PP był jednak obrońca trofeum i wicemistrz Polski, nawet mimo faktu, że w listopadzie 2005 roku zajmował w tabeli dopiero 11. miejsce. Scyzory pokazały jednak, że w hierarchii polskiego futbolu nie uznają żadnych świętości.
Już pierwsze spotkanie w Grodzisku Wielkopolskim mogło zakończyć się sensacją. Goście już po kwadransie prowadzili 2:0 (gole Radosława Bilskiego i Grzegorza Piechny). Nie udało im się jednak utrzymać prowadzenia do końca. Najpierw kontaktowe trafienie zanotował Adrian Sikora, zaś w ostatniej minucie „swojak” przytrafił się Pawłowi Golańskiemu. Rewanż w Kielcach to już zupełnie inna historia.
Tym razem podopieczni Ryszarda Wieczorka wytrzymali presję. Znów jako pierwsi wyszli na prowadzenie (kolejny gol Piechny), a gdy Dyskobolia wyrównała (Piotr Rocki w 73. minucie), byli jeszcze w stanie skutecznie odpowiedzieć (trafienie Jakuba Grzegorzewskiego na osiem minut przed końcem spotkania). A przecież remis 1:1, także dawał awans do 1/4 finału złocisto-krwistym. O tym, że w triumfie Korony nie było przypadku, świadczył fakt, że kilka dni później, w spotkaniu ligowym, piłkarze ze stolicy województwa świętokrzyskiego, także byli lepsi, zwyciężając aż 3:0.
Stal Stalowa Wola – LECH POZNAŃ 0:0, k. 4-1, 1/16 finału, sezon 2009/10
Kolejorz słabo zaczął rozgrywki 2009/10, już po ośmiu kolejkach mając do Wisły Kraków dziewięć punktów straty. Niemniej, wydawało się, że wyeliminowanie Stali Stalowa Wola, która w końcówce września zamykała tabelę I ligi, nie powinno stanowić większego problemu. A jednak...
Przez 120 minut, piłkarze żadnej z drużyn nie byli w stanie zdobyć bramki. Poznaniacy od początku spotkania ruszyli do zdecydowanych ataków, korzystając z olbrzymiej tremy gospodarzy. Znakomite szanse mieli Sławomir Peszko, Semir Stilić, Marcin Kikut i Robert Lewandowski, ale żaden z nich nie potrafił pokonać Tomasza Wietechy. W drugiej połowie nadspodziewanie dobrze radziła sobie Stal, by w dogrywce znów oddać inicjatywę Kolejorzowi. Zespół Jacka Zielińskiego ogromnie irytował jednak nieskutecznością. Wykazał się za to czym innym, mianowicie brutalnością. Trzecia ekipa sezonu 2008/09 przystępowała bowiem do serii rzutów karnych w dziewiątkę, gdyż w dogrywce czerwone kartki otrzymali Seweryn Gancarczyk i Sławomir Peszko.
W konkursie jedenastek, gospodarze zachowali więcej zimnej krwi. Każdy z podopiecznych Janusza Białka pokonał Buricia. Z kolei w zespole Lecha, swoich szans nie wykorzystali Ivan Djurdjević i Dimitrije Injac. - Powiem krótko, po takim meczu trudno zebrać myśli. Mogę przeprosić tylko naszych kibiców, którzy przejechali 600 km, żeby zobaczyć taki blamaż. I to jest tragedia – stwierdził na konferencji prasowej, ogromnie rozczarowany Jacek Zieliński.
Górnik Zabrze – LEGIA WARSZAWA 3:1, 1/8 finału, sezon 2013/14
Niby przegrana z Górnikiem Zabrze, który po 21. kolejkach sezonu 2013/2014 był wiceliderem tabeli T-Mobile Ekstraklasy i do Legii tracił tylko pięć punktów, ujmy Legionistom nie powinna przynosić. Umieszczamy jednak ten mecz w tym zestawieniu ze względu na konsekwencje tej porażki. Bo właśnie ona była jedną z przyczyn zwolnienia Jana Urbana.
Faktem też jest, że Wojskowi w tym spotkaniu, jak podkreślał w relacji „Przegląd Sportowy”, zagrali skandalicznie słabo. Porażka 1:3 to w zasadzie najniższy wymiar kary, bo przy lepszej skuteczności gracze Ryszarda Wieczorka mogli strzelić kolejne trzy gole. Niepewny Duszan Kuciak, słabo dysponowana defensywa, środek pola dziurawy jak szwajcarski ser i kompletnie zagubiony Wladimer Dwaliszwili na desancie. Zabrzanie w zasadzie nie musieli konstruować żadnych akcji, wystarczyło tylko, że wykorzystywali błędy stołecznej ekipy. W tym spotkaniu, trenerskim nosem błysnął Wieczorek. Dwie z trzech bramek zdobyli wprowadzeni przez niego z ławki piłkarze (Wojciech Łuczak, Przemysław Oziębała), trzecią dołożył będący jesienią 2013 w życiowej formie Mateusz Zachara.
Zaraz po klęsce w Zabrzu, Urban pożegnał się z posadą. „PS” tę decyzję nazwał jedną z najbardziej brawurowych w historii Ekstraklasy, ale jeśli pod uwagę weźmie się brak awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów, kompromitację w fazie grupowej Ligi Europy (aż pięć porażek), sześć przegranych w rundzie jesiennej w lidze (więcej niż w całym sezonie 2012/13), a także odpadnięcie w słabym stylu z rozgrywek PP, można jednak zrozumieć włodarzy Legii.
Górnik Zabrze – LEGIA WARSZAWA 3:2, 1/16 finału, sezon 2016/17
Lato 2016 to był dla Legii przedziwny czas. Z jednej strony, warszawski zespół pewnie kroczył do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Z drugiej z kolei w Ekstraklasie dostawał baty z kim popadnie. Nic dziwnego więc, że stołeczni kibice trochę obawiali się starcia z Górnikiem, który właśnie przyzwyczajał się do I-ligowych realiów.
Zabrzanie absolutnie nie przestraszyli się Wojskowych i mimo niesprzyjających okoliczności, potrafili awansować do kolejnej rundy. „Chociaż nastrój jest ponury, rozwiewamy czarne chmury” - taki transparent wywiesili fani Górnika, a ich pupile zagrali według tej maksymy. Początek mieli bowiem faktycznie, wybitnie nieudany. Do przerwy przewaga Legii, udokumentowana trafieniami Kaspera Hamalainena i Nemanji Nikolicia, nie podlegała dyskusji. Czarne chmury w drugiej połowie przegnali jednak Dawid Kopacz i Rafał Kurzawa, doprowadzając do dogrywki. W niej znów błysnął Kopacz, którego gol w 105. minucie, przesądził o triumfie Górnika. - Jest mi wstyd, że przegraliśmy w taki sposób – załamywał ręce Besnik Hasi.
Co ciekawe, w Legii debiutował wówczas Vadis Odidja-Ofoe, zaś w Górniku Igor Angulo. Obaj przy ulicy Roosevelta nic wielkiego jeszcze nie pokazali, ale przyszłość miała już należeć do nich.