Autor zdjęcia: Tomasz Folta / PressFocus
Awans rzutem na taśmę mimo kulawej defensywy. ŁKS – Śląsk 2:2 (4:3 k.)
Jan Sobociński przypieczętował awans ŁKS-u. Brzmi jak science fiction? Otóż nie tym razem! Po zaciętym boju zakończonym serią jedenastek to łodzianie meldują się w II rundzie Pucharu Polski, a Śląsk może tylko pluć sobie w brodę, że pozwolił rywalom w 120. minucie wyrównać stan meczu. Ale defensywa po obu stronach nie była dzisiaj mocną stroną.
Tak jak w składzie ŁKS-u nie widzieliśmy dzisiaj żadnych nowych nazwisk w porównaniu z poprzednim sezonem, tak Śląsk wypuścił od pierwszej minuty dwóch zawodników, o których się chyba najwięcej mówiło w kontekście transferów wrocławian – Waldemara Sobotę i Fabiana Piaseckiego. Na papierze ofensywa obiecująca, zwłaszcza, jeśli przyjmiemy, że to ten słabiutki ŁKS z Ekstraklasy, który frajerzył się w obronie co drugim meczu. Ale – o ironio – to łodzianie wyszli na prowadzenie już w 9. minucie. I bardzo duża w tym zasługa Lubambo Musondy, który prawym obrońcą nigdy nie był, nie będzie, ale akurat w Śląsku ciągle nim jest. I na szczęście dla rywali, bo na początku meczu już sprokurował karnego w niegroźnej sytuacji i przez całą pierwszą połowę dawał ŁKS-owi pole do manewru na lewej stronie boiska.
- Ale że jak to, twój obrońca jest gorszy niż mój? – pomyślał Wojciech Stawowy zaskoczony faktem, że jego obrońcy jeszcze nic brzemiennego w skutki nie odpierdzielili. Choć trzeba im przyznać, że mocno się starali, ale Samiec-Talar czy Fabian Piasecki nie okrasili tego bramkami i to jedyny powód dla którego mogliśmy jeszcze przymknąć na to oko. Ale no ludzie drodzy… jeśli doświadczony, 33-letni obrońca, będący pierwszym przed bramkarzem, skacze do piłki i się z nią mija, to nie możemy dalej udawać, że defensywny problem ŁKS-u magicznie rozpłynął się w powietrzu. Maciej Dąbrowski sprezentował gola Robertowi Pichowi i podarował asystę Fabianowi Piaseckiemu, jasno trzeba to powiedzieć. Cieszyć się może chyba tylko Jan Sobociński, który wreszcie nie był na pierwszej linii ognia.
Gdyby jednak skupić się tylko na aspektach ofensywnych, to łodzian należy pochwalić. Groźne strzały Wróbla, Srnicia i Ratajczyka spokojnie mogłyby zatrzepotać w siatce i nie byłaby to jakaś wielka kompromitacja Putnocky’ego, ale wszystkie te i kilka innych wybronił. Co nie zmienia faktu, że Pirulo był dziś bardzo aktywny, a wspomniani Wróbel i Ratajczyk zasługują na słowa uznania – nie raz po kontrach gospodarzy robiło się Śląskowi ciepło.
Druga połowa to już inna historia. Może nie tak nudnawa, jak opisy przyrody w „Nad Niemnem”, ale tempo w porównaniu z pierwszą połową spadło, a wraz z nim liczba klarownych sytuacji. Niezmienne były tylko przewaga ŁKS-u w rozgrywaniu, kilka prostopadłych piłek do Wróbla, które nawet nie kończyły się strzałem i imponujący Pirulo w środku boiska. Łodzian w takim wydaniu w Ekstraklasie byśmy na straty nie spisywali, choć niezmiennie zarząd musiałby grubo doinwestować w defensywę, bo żaden klub w takiej sytuacji na dłuższą metę nie utrzymałby się na powierzchni.
No właśnie, bo za każdym razem, gdy mamy zamiar podopiecznych Stawowego za cokolwiek pochwalić, zaraz dostajemy w łeb patelnią o nazwie „obrona”. Celeban zostawiony bez krycia przy stałym fragmencie? No kto mógłby przypuszczać, jak to się może skończyć? Na pewno nie Adrian Klimczak, który był łaskawy się odwrócić w stronę piłki dopiero w momencie oddawania strzału przez piłkarza Śląska. Bardzo ładnego i precyzyjnego – trzeba przyznać. Malarz nie miał żadnych szans.
20 minut później Kelechukwu, nowy nabytek ŁKS-u, również uderzył główką, również bardzo precyzyjnie, ale Matus Putnocky po raz kolejny świetnie interweniował. Jednak był to tylko chwilowy sukces, bo postawienie wszystkiego na jedną kartę i odważniejsza gra gospodarzy w drugiej połowie dogrywki dała im w 120. minucie bramkę na 2:2 i ostatecznie awans do II rundy Pucharu Polski po rzutach karnych. Mateusz Praszelik i Wojciech Golla nie wytrzymali presji, a awans przypieczętował ten najbardziej krytykowany przez ostatnie miesiące, czyli Jan Sobociński. Wymowne. I nikt nie może powiedzieć, że w perspektywie 120 minut, zwycięstwo ŁKS-u było niezasłużone.
ŁKS 2:2 Śląsk Wrocław (1:1) (4:1 p. k.)
1:0 – 9’ (k.) Dominguez (faulowany Wróbel)
1:1 – 42’ Pich (asysta Piasecki)
1:2 – 94’ Celeban (asysta Praszelik)
2:2 – 120’ Gryszkiewicz (asysta Dąbrowski)
ŁKS: Malarz – Klimczak, Sobociński, Dąbrowski, Wolski – Rozwandowicz (46’ Tosik) – Ratajczyk (82’ Kelechukwu), Srnić (81’ Sajdak), Dominguez (105’ Gryszkiewicz), Pirulo – Wróbel (91’ Corral).
Śląsk: Putnocky – Musonda, Celeban, Golla, Stiglec (50’ Janasik) – Łabojko, Sobota, Samiec-Talar (80’ Boruń), Łyszczarz (62’ Praszelik), Pich (106’ Makowski) – Piasecki (79’ Bergier).
Sędzia: Łukasz Szczech
Żółte kartki: Dąbrowski, Pirulo, Tosik, Sobociński, Putnocky.
Skrót meczu obejrzysz TUTAJ.