Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Lewandowski - najlepszy ambasador Polski

Autor: Bartosz Adamski
2020-08-26 21:00:32

Już nie Lech Wałęsa, nie Jan Paweł II. Pierwsze skojarzenie z Polską całego świata, zapewne nie tylko tego piłkarskiego, to Robert Lewandowski. Możemy być dumni, że możemy go podziwiać, oglądać na własne oczy, cieszyć się kolejnymi rekordami i triumfami. Możemy skakać ze szczęścia, że żyjemy w jego epoce. Na drugiego takiego zawodnika możemy dłuuuugo poczekać.

Ostatnio przypomniałem sobie, że Roberta Lewandowskiego pierwszy raz na żywo zobaczyłem 22 marca 2008 roku. Wtedy to ja i jakieś 4500 innych osób przy Oporowskiej we Wrocławiu oglądało, jak Andrzej Olszewski kompromituje się w bramce Śląska Lewandowski zalicza swój drugi seniorski dublet, jeszcze w barwach Znicza Pruszków.

Wtedy gola strzelił też Łukasz Grzeszczyk. "Lewemu" w zespole partnerowali ponadto m.in. Paweł Kaczmarek, Tomasz Feliksiak, Paweł Zawistowski, a z ławki wchodzili Adrian Paluchowski czy Bartosz Osoliński.

Kilkanaście miesięcy przed tym meczem Lewandowski zastanawiał się, czy nie rzucić piłki. Zamartwiał się tym, że niektórzy w jego wieku grają już na wysokim poziomie, a on siedzi na ławce na trzecim szczeblu. Dawał sobie rok na przełamanie. W przeciwnym razie miał pogodzić się, że w futbolu nic nie osiągnie i postawić na studia.

Przełamał się, strzelił 21 goli w II lidze, ściągnął go do siebie Lech Poznań. Piłki nie rzucił.

 

 

Dwanaście lat później ten sam Lewandowski wygrywa Ligę Mistrzów z Bayernem Monachium. Już bez Kaczmarka, Feliksiaka, Zawistowskiego, Paluchowskiego i Osolińskiego u boku czy Adriana Bieńka w bramce. Za to z Manuelem Neuerem między słupkami, Thomasem Mullerem za swoimi plecami oraz Sergem Gnabrym czy Joshuą Kimmichem dogrywającym mu piłki. Do siatki trafił już nie Grzeszczyk, a Kingsley Coman.

Każdy kiedyś gdzieś zaczyna, ale nie każdy wypływa na szersze wody w Pruszkowie. Ta droga, którą przeszedł "Lewy" jest niesamowita. Możemy być dumni, że przyszło nam ją obserwować. Taki fenomen zdarza się raz na kilkadziesiąt lat, a nam akurat przyszło śledzić jego karierę niemal od samych początków. Gdy kiedyś wnuki nas zapytają, czy pamiętamy takiego piłkarza, będziemy mogli z radością powiedzieć, że na własne oczy widzieliśmy, jak się rozwija z roku na rok.

Szczęście oczywiście mu w sportowej karierze sprzyja, ale sądzę, że pozostawia niewiele miejsca na sam fart. Wykonuje pracę 24 godziny na dobę, dba o detale. Tylko całkowicie zorganizowana jednostka potrafiłaby tak postąpić. Cały swój plan dnia podporządkowuje piłce, nawet śpi na lewym boku, żeby odciążyć prawą nogę. To wybitny perfekcjonista. Pep Guardiola przyznawał, że nie pracował z tak profesjonalnie usposobionym zawodnikiem.

Lewandowski mówił, iż musiał walczyć z samym sobą, wykrzesać jeszcze więcej, szukać swojego maksimum. Wielokrotnie musiał udowadniać sobie, ale i rodakom, że Polak też może. Że może robić karierę na Zachodzie, że może strzelić cztery gole Realowi Madryt, że może zarabiać najwięcej w Bundeslidze. Udowodnił w końcu, że skromny chłopak z Polski może zostać absolutnie kluczowym graczem zwycięzcy Ligi Mistrzów i królem strzelców całej edycji. Że może być najlepszym napastnikiem na świecie i jednym z najlepszych piłkarzy w swojej epoce.

"Lewy" to ikona i symbol obecnych czasów. Nie takich jak za Andrzeja Niedzielana, dla którego oglądaliśmy spotkania NEC Nijmegen. Nie takich też jak za Macieja Żurawskiego, dzięki któremu liga szkocka zyskała w Polsce wielu obserwatorów. Teraz dzięki Lewandowskiemu zyskaliśmy kolejny bodziec emocjonalny do zachwycania się piłką na najwyższym poziomie, a nie gloryfikowania tej co najwyżej średniej klasy. Możemy czuć dumę, że Polak tyle osiągnął, w dodatku w naszej dobie. Trwają spory, kto był najwybitniejszym piłkarzem w historii polskiej piłki, ale chyba wszyscy zgodnie odpowiemy, że dla nas najlepszy jest Lewandowski.

Nie ma w tej chwili lepszego ambasadora Polski. Lewandowski to postać znana i szanowana na całym świecie. Trudno znaleźć kogoś, kto za nim nie przepada. Jest reprezentantem wszystkich tych idealistycznych cech, które są nam wpajane od najmłodszych lat. To bowiem człowiek, dla którego odpowiednie odżywanie się, praca, upór, determinacja i wiara są najważniejsze. A do tego odnosi sukcesy w sporcie, dba o swój wizerunek. Wszystko jest spójne i jakby doskonałe.

Nie szuka za wszelką cenę docenienia indywidualnego. Gdzieś tam z tyłu głowy na pewno jednak marzy – tak jak każdy zawodnik – o Złotej Piłce. A nigdy żaden Polak nie był tak blisko triumfu, jak Lewandowski w tym roku. Spełnił w zasadzie wszystkie wymagane kryteria – wygrał Ligę Mistrzów, wygrał Bundesligę, został królem strzelców wszystkich rozgrywek, w jakich brał udział. Tegoroczne statystyki ma wręcz niewiarygodne: 55 goli w 47 meczach. Od lat świecił triumfy z Bayernem, ale brakowało mu tego najważniejszego klubowego trofeum. Teraz, gdy w końcu ono nadeszło, nie zostanie doceniony indywidualnie, chociaż w zasadzie był najpoważniejszym kandydatem. Le Cabaret.

Chyba jednak kompletnie nikt nie już wątpliwości, że to wielki piłkarz. Piłkarz, którym należy się zachwycać, zanim kiedyś skończy karierę. Trudno bowiem o lepszy wzorzec do naśladowania. Trudno o lepszy dowód, że sam talent to nie wszystko i trzeba go poprzeć tytaniczną pracą. Z dbałością o szczegóły, ale i z głową na karku. Z planowaniem, co będzie po karierze.

Ale jestem przekonany, że w piłce jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Wręcz przeciwnie – dzięki doskonałemu prowadzeniu się ma przed sobą jeszcze kilka dobrych lat grania na najwyższym poziomie. W jego wieku Zbigniew Boniek powoli kończył już karierę. Lewandowski zdaje się ją rozpoczynać na nowo.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się