Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Potestowali, posprawdzali, ale poważna weryfikacja to na pewno nie była. Legia 2:0 Drita
Było całkiem spore grono osób, które martwiło się o termin zmiany trenera Legii. Kilka dni przed bardzo ważnym meczem w eliminacjach Ligi Europy? Mało czasu, aby poukładać drużynę, poznać zespół, wypracować cokolwiek… Ale może to i dobrze, że tak się stało? Zwłaszcza, iż rywal, Drita, nie był z najwyższej półki.
Podczas oglądania tego spotkania czuliśmy się raczej jak podczas sparingu. I nie chodzi wcale o pustkę na trybunach, lecz warunki postawione przez ekipę gości. A raczej jej brak. Jak najbardziej obrazowo określić jej grę? Hmm, Ikarusy to autobusy węgierskie, Volvo szwedzkie, a kosowski powinni nosić nazwę „Drita”.
Musieliśmy czekać ponad 45 minut, aby wreszcie obejrzeć strzał Drity – celny, lecz niezbyt groźny. Drugą akcję zrobili po kolejnym kwadransie. Trzecią jeszcze po następnym, przy czym Boruc zbyt wiele roboty nie miał. Raz wyszedł kawałek do przodu i skasował atak, innym razem tylko oprowadził piłkę wzrokiem, bo nie trzeba było nic więcej robić. Dopiero w 90. minucie oponenci Legii obudzili się, a Król Artur musiał popisać się refleksem w sytuacji sam na sam i wyszedł z tego pojedynku zwycięsko.
Na szczęście z drugiej strony wyglądało to znacznie lepiej. I bardziej żwawo niż w wielu ostatnich meczach za kadencji Aleksandara Vukovicia. Możemy wyciągnąć parę wniosków, a propos tego, w którą stronę będzie zmierzała ta drużyna za kadencji Czesława Michniewicza. W kilku aspektach widoczna była pewna powtarzalność. Przede wszystkim podobał nam się Slisz w dwóch kontekstach. Jak napisał Michał Zachodny, robił dziś za odkurzacz, doskonale asekurując wyżej ustawionych kolegów, zgarniając mnóstwo drugich piłek. A z drugiej strony jego przerzuty – palce lizać, parę razy dzięki temu warszawianie rozpoczęli groźniejszą akcję.
Do tego wymienność pozycji. Jeśli masz do dyspozycji takich gości jak Luquinhas, Valencia, Wszołek, Gwilia, a do tego stwierdzasz, że u ciebie Karbownik będzie grał w środku pola, to musisz umieć nimi odpowiednio zamieszać. I momentami całkiem fajnie to wyglądało, gdy nagle dwóch pierwszych próbowało coś szybko wyklepać bliżej lewego skrzydła, a Karbownik podchodził pod pole karne w roli dziesiątki. Trzecia rzecz poniekąd łączy się z tym wszystkim – mianowicie arytmia gry. Momentami Legia przynudzała, ale później wystarczył szybki zryw i wyjście na pozycję po podaniu, aby przedostać się przez zasieki. W ten sposób choćby Wojskowi rozegrali akcję, po której Valencia dogrywał do Wszołka na drugą stronę pola karnego, lecz strzał Polaka spektakularnie obronił bramkarz Drity.
Legia szuka elastyczności taktycznej. Najpierw środek Slisz-Karbownik, teraz pod koniec Karbo na lewym skrzydle, Slisz wycofany, a w środku pracują Kapustka i Gwilia jak dwie ósemki. Tych zmian ról i systemów pewnie będzie sporo u Michniewicza.
— Dominik Piechota (@dominikpiechota) September 24, 2020
Oby tylko Michniewicz nie przekombinował z tym wszystkim. Czasem co prawda warto zamieszać, ale uważać również wypada, bo inaczej zamiast pysznego dania, od tego mieszania może wyjść bigos.
Jak na ironię, bramki dla gospodarzy padły jednak po zastosowaniu znacznie prostszych środków. Pierwsza bramka to efekt zagrania, o którym pisaliśmy wcześniej – Slisz wykonał cross na lewo do Mladenovicia, a ten zacentrował idealnie na głowę Wszołka. Niedługo potem zaś Serb jeszcze raz popisał się doskonałą centrą – tym razem z rożnego, wprost do Pekharta. Jak się okazało Czech ustalił wynik spotkania i prawdę powiedziawszy nieco żałujemy, że na tym skończyło się strzelanie. Później najbliżej był jeszcze Kante, również uderzający głową, lecz chybił minimalnie.
Ale, żeby nie było tak różowo, dalecy jesteśmy od piania peanów pod adresem Legii Michniewicza. Po pierwsze Drita to jednak marna próba siły. Kosowską drużynę trzeba było pozamiatać i tyle, bo nawet ekstraklasowi outsiderzy potrafią postawić się bardziej, niż dzisiejsi goście. Poza tym parę rzeczy jednak wciąż irytowało. Przede wszystkim cholernie asekurancki Juranović, mocno niedokładny Wszołek, mnóstwo dośrodkowań posyłanych w pole karne na zasadzie „a może trafi Pekharta w dynię” czy też znikający Karbownik.
Ma więc nad czym pracować Michniewicz, zwłaszcza że następnym rywalem warszawian w walce o fazę grupową Ligi Europy będzie Karabach, a to już nie są żadne popierdółki…
Legia 2:0 Drita (2:0)
1:0 Wszołek 24’
2:0 Pekhart 43’
Legia: Boruc – Juranović, Wieteska, Jędrzejczyk, Mladenović – Wszołek, Slisz, Karbownik, Valencia (63’ Gwilia) – Luquinhas (67’ Kapustka) – Pekhart (72’ Kante)
Drita: Maloku – Brdarovski (66’ Vucaj), Gerbeshii, Cuculi, Blakcori – Shabani, Namani – Shabani, Fazliu, Ajzeraj (74’ Alidemaj) – Rexha (56’ Haxhimusa)
Żółte kartki: Wieteska, Wszołek – Namani