Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Kara za bylejakość i strach – bach, bach bach! Legia 0:3 Karabach
– Liczymy na pragmatyzm trenera Michniewicza – powiedział Robert Podoliński, komentujący mecz, na jego początku. – Skupiliśmy się na tym, żeby być zdyscyplinowani taktycznie. Dzisiaj ważny jest wynik, nie styl – dowodził w przerwie Kapustka. Nam się wydaje, że zamiast praktycznego podejścia i mierzenia sił na zamiary zobaczyliśmy co najwyżej bylejakość i strach.
Jak inaczej nazwać fakt, że Legia przez cały mecz oddała jeden naprawdę groźny strzał? Wtedy, gdy gospodarze na krótko rozegrali rzut rożny, a Kapustka obrócił się z rywalem i zacentrował do Valencii. Aż się podnieśliśmy z siedzeń i… Nic. Joel był niepilnowany, miał mnóstwo miejsca, a i tak uderzył prosto w bramkarza. Co z tego, że lewą nogą. Chłop ma taką technikę, że powinien był przymierzyć lepiej.
Ale właśnie o to chodzi – ile Legia powinna była dzisiaj zrobić i ile nie zrobiła. Tak naprawdę moglibyśmy napisać, że drużyna Czesława Michniewicza przeszła obok tego meczu, była zupełnie bezradna. W każdej formacji. Dwóch napastników nie ugrało sztycha, pomocnicy głównie ganiali za piłką, stoperzy ścigali się z rywalami i zazwyczaj przegrywali, boczni obrońcy… Ach, szkoda gadać.
pierwsze pół godziny Rafy Lopesa w jednym obrazku #LEGQAR pic.twitter.com/5V0eLHSHe2
— Andrzej Cała (@andrzejcala) October 1, 2020
Jedynym legionistą, który trzymał poziom i tym samym warszawian przy życiu był Boruc. To samo przez się wiele mówi. Zresztą, sam Artur to oczywiście za mało, nie ma o czym gadać. I tak długo wytrzymał, bo aż do 50. minuty. Bombardowanie jego bramki trwało zaś od samego początku – Karabach oddał aż 13 celnych uderzeń i przynajmniej połowa mogłaby skończyć się golami, gdyby nie golkiper. Powyliczajmy zatem:
10. minuta – nerwowo w polu karnym Legii. Zoubir z lewej strony uderzał z ostrego kąta, Boruc wybił piłkę przed siebie. Szczęście, że było tam gęsto od zawodników gospodarzy, w końcu udało się wybić.
14. minuta – Owusu oddał groźny strzał nabiegając z lewej strony, Król Artur broni ponownie. Cała akcja zaczęła się od niecelnego podania Lewczuka.
23. minuta – Zoubir próbuje pokonać bramkarza Legii płaskim strzałem, tym razem to on wychodzi górą z pojedynku.
37. minuta – Owusu i Andrade próbowali skarcić Legię dwukrotnie w odstępie paru sekund. Zwłaszcza strzał tego pierwszego był groźny. A wszystko po stracie Slisza tuż pod polem karnym, co było efektem pressingu gości. Bartek może nie ma doświadczenia jak Pirlo, ale to był klops godny juniora-amatora, a nie tak utalentowanego pomocnika.
46. minuta – Owusu wychodzi sam na sam, lecz strzela prosto w Artura. Uff, było gorąco.
Zanim przejdziemy do prawdziwego „mięsa”, pozwolimy sobie zaznaczyć, że wymieniliśmy tylko najgroźniejsze akcje. Licząc te mniej niebezpieczne, było ich przynajmniej ze dwa razy tyle.
No i w końcu nadeszła 50. minuta – Znów Owusu ograł z dziecinną łatwością Jędrzejczyka, a później wystawił patelnię do Andrade. Tego już nie dało się nie trafić, zwłaszcza że Mladenović był na grzybach. Swoją drogą Serb dzisiaj irytował niemożliwie, jakby myślami znajdował się gdzieś daleeeeeko poza Łazienkowską.
Dalej to już się posypało, w 20 minut Azerowi zamknęli mecz. Przede wszystkim akcja na 2:0 – obiektywnie mówiąc, bo oczywiście nie cieszymy się – mogła się podobać. Zrobił Juranovicia jak dziecko, krótkimi zwodami z piłką przy nodze, aż się były gracz Rijeki prawie przewrócił. Chwilę później Legia zaczynała od środka po tym jak jej bramkarz dostał sztukę między nogami. – Gdy w Lidze Mistrzów graliśmy z Arsenalem, to tak potrafił zakręcić Lichsteinerem, że ten długo się musiał odkręcać – opowiadał o Zoubirze Jakub Rzeźniczak w dzisiejszym wydaniu Super Expressu. Warszawianie chyba nie czytali...
Z kolei na 3:0 trafił Ozobić. Typ stał między czterema zawodnikami Legii, a i tak był niepilnowany. Niepojęte, podobnie co łatwość, z jaką Andrade wcześniej minął Valencię. W porządku, Ekwadorczyk nigdy nie był tytanem w defensywie, aczkolwiek tu został zrobiony, podobnie jak wcześniej Juranović, niczym pachołek.
Obrona Legii dzisiaj 👇😣 #LEGQAR pic.twitter.com/c6xe8iev73
— Mariusz Bielski (@B_Maniek) October 1, 2020
Szczerze powiedziawszy równie dobrze Wojskowi mogli w ogóle nie wychodzić na ten mecz i nie byłoby wielkiej różnicy. Jednakowoż nie jesteśmy też wielce zdziwieni ostatecznym rezultatem. Taktyka warszawian stała dziś na głowie, nie było w niej zbyt wiele logiki. A jeśli to efekt improwizacji samych piłkarzy, nie zaś efekt planu, to tym gorzej. O co chodzi? Wielokrotnie widzieliśmy jak Pekhart startował do prostopadłych piłek, Lopes próbował grać podwieszonego napastnika, a Valencia musiał próbować swoich sił w pojedynkach powietrznych, ponieważ gospodarze często grali lagę do przodu. No i jeszcze to 4-4-2. Legia w tym sezonie nie zagrała pół dobrego meczu (nawet mimo triumfu z Wisłą Płock) i dzisiaj znów się w to pchała, ustawieniem i personaliami ograniczając swój potencjał w ofensywie i pod kątem kontroli boiskowych wydarzeń. Bez sensu.
Cóż, teraz przynajmniej Czesław Michniewicz i jego podopieczni będą mogli skupić się na lidze, a w czwartki co najwyżej pooglądać Lecha. Miłych seansów!
Legia Warszawa 0:3 Karabach Agdam (0:0)
0:1 Andrade 50’
0:2 Zoubir 62’
0:3 Ozobić 70’
Legia: Boruc – Juranović, Lewczuk, Jędrzejczyk, Mladenović – Kapustka (66’ Karbownik), Antolić (64’ Luquinhas), Slisz, Valencia – Lopes (56’ Wszołek), Pekhart
Karabach: Makhammadaliev – Medvedev, Huseynov, Medina, Huseynov – Qarayev, Matić, Andrade – Ozobić (75’ Romero), Owusu (84’ Jafarguliyev), Zoubir (63’ Emreli)
Żółte kartki: Slisz, Lewczuk – Zoubir