Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Frankowski na celowniku Reading. Dziekanowski: W Legii panuje amatorwizja. Nie będzie wzmocnień w Piaście

Autor: zebrał Maciej Golec
2020-10-03 09:30:46

Sobotnia prasa obszernie pisze o ligach zagranicznych. W "Przeglądzie Sportowym" znajdziemy między innymi ciekawą historię Ansu Fatiego i zapowiedź dzisiejszego meczu Manchesteru City z Leeds. Nie milkną również echa IV rundy eliminacji do Ligi Europy. Słowa krytyki wciąż spływają na Dariusza Mioduskiego, Czesława Michniewicza i całą Legię.

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

„Bez wiary też są cuda”

Choćby strzelec pierwszego gola dla Kolejorza w rywalizacji z Charleroi (2:1) – Dani Ramirez. Niewiele brakowało, by Hiszpan zamiast biegać po murawach w ekstraklasie i europejskich pucharach, stał w ojczyźnie przy taśmie produkcyjnej z częściami do ciągników. Albo z urządzeniami elektrycznymi. Zmiana przestałaby mu się kojarzyć z tablicą świetlną przy linii bocznej, a zaczęła z ośmiogodzinnym dniem pracy. Etat w jednej z wymienionych wyżej fabryk należących do wujków pomocnika czekał na niego. – Byłem o krok od decyzji o zakończeniu kariery i rozpoczęciu nowego etapu – wspominał pierwszą połowę 2017 roku Ramirez. Wychowanek Realu Madryt zmienił zdanie dzięki ofercie gry w I-ligowym Stomilu Olsztyn. Postanowił dać sobie jeszcze jedną, ostatnią szansę. I całe szczęście dla Lecha, bo w dużej mierze dzięki 28-latkowi zespół z Poznania przebrnął przez wszystkie rundy eliminacyjne. Ramirez zdobył bramkę i miał trzy asysty.

Więcej TUTAJ

„Legia psuje się od głowy”

Zdaniem byłego legionisty, felietonisty „Przeglądu Sportowego” Dariusza Dziekanowskiego, zrzucanie winy na dyrektora sportowego czy członków sztabu to zbyt duże spłycanie sprawy, standardowe szukanie kozłów ofiarnych. – Jeśli prezes współpracuje z tym dyrektorem od tylu lat i słyszymy, że jest zadowolony, to nie można winić dyrektora za to, co jest na boisku – uważa Dziekanowski. – Problem leży głębiej. Historia się powtarza. W Legii brakuje wizji, planu, rozeznania co do trenerów, co do rynku transferowego. Trudno od pana Mioduskiego wymagać, by znał się na piłce, ale powinien mieć w klubie zatrudnione osoby, które mają w niej dobre rozeznanie. Przede wszystkim powinien zatrudnić prezesa, bo na razie podejmuje na tym stanowisku same błędne decyzje – uważa były reprezentant Polski i obrazowo przedstawia sytuację przy Łazienkowskiej. 

– Jeśli zdecydowałbym się zainwestować w lotnictwo, nie znając się na tym biznesie, to kiedy zobaczyłbym, że samolot po raz kolejny spada, zrozumiałbym, że nawigacja z wieży chyba nie jest za dobra. Że trzeba zmienić człowieka, który za nią odpowiada. Jednak od pana Mioduskiego wciąż słyszeliśmy, że ona funkcjonuje prawidłowo. Nie można więc winić kontrolera, bo on stara się, jak może. A że nie potrafi , to już inna kwestia – mówi i podaje przykłady, które jego zdaniem uderzają przede wszystkim we właściciela klubu. – Sprowadza się do klubu Valencię i po dwóch tygodniach zastanawiamy się, po co to zrobiono? W lutym przedłuża się kontrakt z Andre Martinsem o dwa lata i latem odstawia się go na boczny tor. W lipcu klub podpisuje z Vukoviciem kontrakt do 2022 roku i zwalnia go kilka tygodni później. To nie jest wizja. To amatorwizja – podsumowuje 63-krotny reprezentant Polski.

Więcej TUTAJ

„Frankowski na celowniku Reading”

Sprawa nie jest prosta, bo czas nagli, zamknięcie okna transferowego tuż, tuż, a negocjacje nie należą do łatwych. Faktem jest, że Reading (po trzech kolejkach był liderem angielskiej Championship) zamierza sprowadzić Przemysława Frankowskiego, skrzydłowego Chicago Fire i reprezentacji Polski. I wcale nie chodzi o pieniądze. Tych amerykański klub MLS ma pod dostatkiem, a i angielskie do biednych nie należą.

Dobre źródła przekonują nas, że Reading, a przede wszystkim trener Paunović nie odpuści. Rzecz jasna jeśli wciąż będzie szkoleniowcem klubu z południowej Anglii. W tej chwili swoją robotę wykonuje znakomicie. W trzech spotkaniach sezonu jego zespół zgarnął komplet punktów. Z pewnością nie zabraknie emocji związanych z próbą wyciągnięcia Frankowskiego z Fire. Szkoleniowiec Reading jest uparty.

„Mistrz i jego wybitny uczeń”

Do spotkania, które odmieniło życie Guardioli, nie mogło dojść od razu. W tamtym czasie Bielsa prowadził bowiem reprezentację Argentyny, co pochłaniało go bez reszty. Czas znaleźli trzy lata później. W 2006 roku obecny menedżer Leeds był na bezrobociu, a Guardiola grał w meksykańskim Dorados, swoim ostatnim klubie w karierze. A właściwie nie grał, tylko był. Miejsca w pierwszym składzie dla niego brakowało, co specjalnie jednak nie martwiło Katalończyka. On znalazł się tam z innych powodów. Trenerem zespołu był Juanma Lillo, najlepszy – według Guardioli – szkoleniowiec, który go kiedykolwiek prowadził. Piłkarz poleciał do Meksyku na naukę, codziennie chłonął wiedzę teoretyczną, imponowało mu, że w swojej bibliotece Lillo ma ponad 10 tysięcy książek, gazet i magazynów poświęconych tylko piłce nożnej. Ale wkrótce miał się przekonać, że podobne zasoby posiada także Bielsa.

Więcej TUTAJ

***

„Teatr jednego aktora”

Fernandes wszystkie pochwały przyjmował z pokorą, grzecznie dziękował i dalej robił swoje, pokazując się z coraz lepszej strony. Jedyne, co może się fanom Manchesteru United źle kojarzyć z nowym bohaterem, to jego wzór do naśladowania – Andres Iniesta. – Był połączeniem zawodnika grającego na pozycji numer 8 i 10. Nie wiem, jak to się stało, że nie dostał Złotej Piłki. W szczytowej formie, był niesamowity. Uwielbiałem go oglądać – zdradził pomocnik Czerwonych Diabłów. Pewnie jednym ze spotkań, w których gra Iniesty podobała mu się najbardziej, był fi nał Ligi Mistrzów w 2009 roku. Barcelona mierzyła się w Rzymie z Manchesterem United, a Hiszpan grał mimo kontuzji mięśniowej. – Nie możesz strzelać i wykonywać długich podań – usłyszał pomocnik Barcy przed meczem od klubowych lekarzy. Mimo wielkiego ryzyka, zagrał w fi nale i był jednym z najlepszych graczy, stając się przy okazji koszmarem kibiców klubu z Old Traff ord. Dziś fani Czerwonych Diabłów mogą bać się mniej, bo to w szeregach ich zespołu występuje piłkarz, który rozgrywa piłkę z taką precyzją, że to rywale muszą się bać.

„Niepełnoletni fenomen”

– Ansu ma wielki talent, ale musimy zachowywać spokój – podkreślają Koeman, Sergio Busquets i właściwie wszyscy przedstawiciele Barcelony pytani o niesamowitego nastolatka. Każdy ma w pamięci „Ansu Fatich” z przeszłości. Tylko w La Masii łatkę „nowego Messiego” przyklejano Gaiowi Assulinowi, Bojanowi Krkiciowi czy Gerardowi Deulofeu. Wszyscy mieli ogromny potencjał, ale też słabą głowę. Okazywali się tylko kometami – znikali z horyzontu tak szybko, jak się na nim pojawili. Choć nikt nie jest w stanie przewidzieć przyszłości piłkarza urodzonego w Gwinei Bissau, to powtórka z rozrywki wydaje się mało prawdopodobna. To bowiem dzieciak, który twardo stąpa po ziemi. Wychowywał się w skromnej rodzinie. W wieku sześciu lat przybył z Afryki do Hiszpanii, gdzie jego ojciec pracował jako kierowca śmieciarki, ogrodnik czy osobisty szofer burmistrza Marinaledy, miasta znanego z próby wprowadzenia komunistycznego ustroju. Ansu spędził rok w szkółce Sevilli, chciał go Real, zakontraktowała Barcelona. Miał na tyle duży talent, że nie zatrzymało go nawet złamanie kości strzałkowej i piszczelowej. Trenerzy z La Masii chwalili go za samokrytykę czy dążenie do perfekcji, które pozostało mu do dziś.

Więcej TUTAJ

„Bawarskie dylematy”

Bayern stał się trochę ofiarą własnych sukcesów. Klub, który w tym roku wygrał wszystko, co było do wygrania, ma teraz wielkie problemy, żeby znaleźć chętnych na zatrudnienie. Kiedy dyrektor sportowy Hasan Salihamidžić rozpoczyna z kimś negocjacje, to słyszy absurdalne wręcz ceny za większość piłkarzy. Europejskie kluby doskonale zdają sobie sprawę, że w obecnych czasach Bayern jest w najlepszej sytuacji finansowej. Nie dość, że od lat umiejętnie oszczędzał, to jeszcze na triumfie w Champions League zarobił najwięcej. W Monachium nie chcą natomiast ulegać presji i co chwila pojawiają się kolejne meldunki, że piłkarz, który był na liście życzeń, jednak na Allianz Arena nie trafi.

Więcej TUTAJ

„Północ kontra południe”

Pirlo kontra Gattuso. Rywalizacja byłych pomocników wielkiego Milanu (dwukrotnie wygrywali Champions League) dodaje pikanterii niedzielnemu starciu. Na boisku panowała jasna hierarchia. Pirlo był geniuszem, z nieprzeciętną techniką i wizją, pseudonim „Maestro” oddaje dobrze jego kunszt. Gattuso był wojownikiem. Miał harować, walczyć, przeszkadzać. Sam powiedział, że kiedy patrzył na przyjaciela z piłką przy nodze (a grali razem od reprezentacji Włoch U-15), zaczynał zastanawiać się, czy w ogóle może nazywać siebie prawdziwym piłkarzem. Gdy zapytano Gattuso, czy jego obecność na murawie nie sprawiała, że Pirlo jest lepszy, odparł: – Proszę nie mylić Nutelli z gównem.

Ale bycie trenerem to coś zupełnie innego. Tu „Rino” zdaje się mieć przewagę, swoje zdążył przeżyć, dostać po głowie kilka razy. A „Maestro” dopiero zaczyna, praca w Juve to jego pierwsza posada szkoleniowca w karierze. – Ma przerąbane. Na tym polega ta robota – powiedział trener Napoli po zatrudnieniu przyjaciela w Bianconerich.

Więcej TUTAJ

***

„Słodko-gorzki tydzień polskiej piłki”

Tak zapracowanego i zaangażowanego Artura Boruca, jak w pierwszych 30 minutach dawno nie widzieliśmy. Jeden wypad Joela Valencii w pierwszej połowie to za mało, jak na zespół mistrza Polski, który po raz pierwszy od wielu lat się nie osłabił, a nawet wzmocnił. Latem nie było wyprzedaży przy Łazienkowskiej i mieliśmy nadzieję przynajmniej na awans do fazy grupowej Ligi Europy. Legia odpadła w bardzo kiepskim stylu, i jest to w tym wszystkim najgorsze. Mecz piłkarski to starcie dwóch zespołów, w którym zawsze jeden musi przegrać. Dlaczego, od dłuższego czasu, jest to zawsze Legia? Można przegrać po spotkaniu wyrównanym, ale w czwartek nie było żadnej dramaturgii. To jest największy problem, który muszą rozwiązać w Warszawie. Nie wypada, żeby Legia, która ma być wizytówką polskiej piłki, grała w taki sposób.

Więcej TUTAJ

„SPORT”

„Puzzle do poukładania”

Fatalny początek w ekstraklasie sprawił, że kibice Piasta od dłuższego czasu debatują w mediach społecznościowych na temat potrzeby dokonania wzmocnień jeszcze w tym oknie transferowym. Otwarte ono będzie do najbliższego poniedziałku, więc teoretycznie jeszcze jest czas na transfery. Na pytanie czy będą odpowiadamy: raczej nie. Raczej, bo na razie nic tego nie zapowiada, ale wiemy też, że w klubie w ostatnim czasie trwają głębokie analizy oraz dyskusje, bo gra zespołu i jego sytuacja w tabeli jest bardzo zła. Wszyscy są rozczarowani tym, co się dzieje z brązowymi medalistami ostatniego sezonu. Gdy piszemy ten tekst przeważa jednak opcja, że przynajmniej do zimy skład nie będzie już modyfikowany, a zespół po prostu trzeba odpowiednio poukładać i zgrać, by gliwiczanie znów przypominali dobrze naoliwioną maszynę. Powrót trenera Fornalika do klubu to największe wzmocnienie, bo co prawda szkoleniowiec pracował z domu, ale nigdy nie zastąpi to codziennego przebywania z zespołem i bezpośredniej burzy mózgów, jakie miały miejsce w pokoju trenerów oraz w szatni przy Okrzei. Na dziś gliwickie klocki wydają się kompletnie rozsypane.

***

„Teraz już trzeba” 

Niemoc zespołu z Bielska-Białej ciągnie się jeszcze od I ligi. Przypomnijmy, że dwa ostatnie spotkania w poprzednim sezonie „górale” przegrali. A następnie było pięć meczów bez zwycięstwa już w elicie. - Były w dotychczasowych spotkaniach momenty, kiedy byliśmy skuteczni. Zarówno w ataku, jak i w obronie - powiedział trener Krzysztof Brede. - Pojawiają się jednak proste błędy. Jest ich dużo, stąd też duża ilość straconych bramek. Czasami decyduje zbieg okoliczności. Jeżeli to wszystko do siebie dodamy, to mamy... 16 straconych bramek. Wiemy, że tak dalej być nie może. Stąd też poszukiwanie sposobu na to, aby Podbeskidzie tylu bramek nie traciło...

„Mecz na szczycie”

Jeśli idzie o strzelanie goli, to Zagłębie ma problemy, bo po odejściu Białka i Damjana Bohara jego siła ofensywna nie jest już tak duża, ale z drugiej strony lubinianie stracili zaledwie 4 bramki, tyle samo co Pogoń i Warta. Pod tym względem lepszy jest tylko... Górnik - 3 gole. Nic dziwnego, że przed sobotnim starciem w obozie Zagłębia panuje pełna mobilizacja, a jego sztab szkoleniowy i zawodnicy szczególnie obawiają się Jesusa Jimeneza, który trafił już 5 razy.

***

Tomasz Midzierski: Nie zlekceważymy Jastrzębia!

Na swój użytek przykleiłem wam etykietkę „czarnego konia” początku sezonu. Podoba się panu? 

- Bardzo odważna teza. My nie mierzyliśmy tak wysoko, bo do takiej etykietki chyba upoważnione są zespoły z miejsc 1-2. Tak przynajmniej do tego podchodzimy. Co będzie dalej, czas pokaże. O tym, czy będziemy „czarnym koniem” porozmawiamy z perspektywy całego sezonu, czyli po zakończeniu rozgrywek. 

Co jest źródłem waszych sukcesów? Wysoka forma strzelecka Bartosza Śpiączki, który w dotychczasowych spotkaniach strzelił pięć bramek i dorzucił do tego dwie asysty?

- Trafił pan w punkt. Bartek już w tamtej rundzie pokazał, że jest mocny. Dobrym ruchem naszych działaczy było ściągnięcie go zimą do drużyny, mimo że przez pół roku nigdzie nie grał (po odejściu z GKS-u Katowice w rundzie jesiennej nie miał klubu - przyp. BN). Bartek bardzo dobrze współpracuje w ataku z Pawłem Wojciechowskim, bo gramy w systemie 4-4-2. Paweł też ma niezłe statystyki - dwa gole i dwie asysty. Teraz przychodzą owoce wspólnej pracy z trenerem Kieresiem, o czym wspomniałem już wcześniej. Wspaniałą robotę wykonuje nasz dyrektor sportowy Veljko Nikitović, który ściąga do drużyny wartościowych zawodników. Wszystko odbywa się bez wariacji, nie ma wielkiego rotowania składem. Poza tym ważnym elementem naszych sukcesów jest bardzo dobra gra obronna całego zespołu, co wyraźnie podkreślam. U nas pierwszymi obrońcami są napastnicy.

***

„Kontuzja nauczyła go pokory”

Jesienią poprzedniego sezonu Rosa był podstawowym golkiperem Odry. Dość szybko wygrał rywalizację z Arturem Krysiakiem. W listopadzie wyhamowała go kontuzja. - To zdarzyło się na treningu, po kontakcie z kolegą z drużyny. Mniejsza już o nazwisko... Niefortunna interwencja, pechowe zderzenie i stało się, uraz lewego kolana. Wstępne diagnozy były przerażające, ale na szczęście wyszło z tego tylko lekkie złamanie. Dość szybko, bezboleśnie i bezzabiegowo wyzdrowiałem. Z treningów wypadłem na trzy miesiące. Potem była pandemia, czyli nic przyjemnego, ale w moim przypadku zadziałała na korzyść, bo miałem dłuższy czas, by się przygotować, wzmocnić niektóre partie mięśni, które tego potrzebowały – opowiada Kacper Rosa.

I dodaje: - Kontuzja nauczyła mnie pokory, szacunku do zdrowia, do pracy, Wpłynęła na to, że jestem teraz silniejszym zawodnikiem, ale i człowiekiem. Psychicznie, fizycznie... Sądzę, że wcześniej tej pokory też mi nie brakowało, ale z wiekiem każdy jej nabiera. Gdy pod nogami pojawia się jakaś kłoda, to bardziej zaczynasz szanować to, co masz.

„Pojedynek polskich strzelb”

W złym humorze W tygodniu zaczęły pojawiać się plotki, że Hertha chce się Piątka... pozbyć. Podobno jeśli ktoś będzie w stanie zapłacić za niego 25 mln euro, berlińczycy nie będą stawać na drodze do transferu. Telewizja Sky podała informację, jakoby po Polaka zgłosiła się włoska Fiorentina, oferując jednak kwotę niezadowalającą „Starej damy”. Z tego też powodu Niemcy postanowili odrzucić ofertę, bo - przypomnijmy - w styczniu zapłacili za napastnika 24 mln euro i chcieliby te pieniądze w jak największym stopniu odzyskać.

***

„Koguci maraton”

Tottenham rywalizację w Premier League rozpoczął 13 września od przegranego 0:1 starcia z Evertonem. Cztery dni później piłkarze Jose Mourinho byli już w Płowdiw, gdzie dopiero w końcówce udało im się uniknąć kompromitacji i awansowali do III rundy kwalifikacji LE. To był czwartek, a w niedzielę „Koguty” pokonały w lidze Southampton 5:2. Dwa dni później miały grać mecz w III rundzie Pucharu Ligi Angielskiej z Leyton Orient, ale ze względu na serię zakażań w drużynie rywali, „Spurs” awansowali bez gry. Dwa dni po planowanym meczu Tottenham zameldował się w Skopje, gdzie z Ligi Europy wyeliminował Szkendiję Tetowo. Czas na odpoczynek? W żadnym wypadku! Trzy dni później drużynę czekał mecz ligowy z Newcastle, a w kolejny wtorek starcie w EFL Cup z Chelsea. Tym razem „Koguty” nie musiały nigdzie jechać, bo dwa dni po wyeliminowaniu „The Blues”... awansowały do fazy grupowej LE, gromiąc u siebie Maccabi Hajfa 7:2.

„Trójkąt bermudzki Milika”

Wyniki Napoli i dobre wejście do zespołu następcy Milika, Victora Osimhena, potwierdzają że klub Polaka nie potrzebuje. Jeśli tak, to trudno inaczej tłumaczyć stawianie mu przeszkód w odejściu, jak tylko jak złą wolą prezesa. Juventus podpadł Aurelio De Laurentiisowi już wcześniej z powodu odejścia Gonzalo Huguaina, a następnie Maurizio Sarriego. Teraz płaci za to Milik i jeszcze do tego agent piłkarza tak działa, że kolejne kluby odpadają z listy. Milik nie chciał opuszczać Włoch, więc poważnie można było traktować tylko oferty z Juventusu i Romy. Tymczasem te dwa kluby, do spółki z Napoli, utworzyły transferowy „trójkąt bermudzki” w którym przepadł Milik. Razem z nim w tej układance był Edin Dżeko, który miał z Romy przejść do Juventusu i już nawet pożegnał się z kolegami. Zamiast grać w Juventusie, w poprzedniej kolejce rywalizował z nim na Olimpico, mierząc się na boisku także z Alvaro Moratą, którego turyński klub sprowadził zamiast Bośniaka. Dżeko jest w o tyle lepszej sytuacji, że mógł pozostać w Romie i jest potrzebny, a Milik spalił za sobą mosty w Napoli. Z Anglii nadchodzą wieści, że Tottenham też go nie zatrudni. W poniedziałek 5 października okienko transferowe zostanie w Italii zamknięte.

„SUPER EXPRESS”

„Legia pokazała dziadostwo”

Nowy trener Czesław Michniewicz zaskoczył zestawieniem wyjściowej jedenastki. – Rozumiem, że próbował czegoś nowego, ale po prostu przekombinował – uważa Śliwowski. – Nie można odstawić nagle trzech kluczowych zawodników, jakimi są Luquinhas, Karbownik i Wszołek. W tak krótkim czasie żaden trener nie jest wstanie przygotować zespołu. Legia grała o wszystko. W takim momencie nie można tak rotować składem, bo drużyna tego nie przyjmie. Legia zderzyła się zbrutalną rzeczywistością. Mówiłem wcześniej, że zmiana trenera nie musi przynieść korzyści. Wiedziałem, że zespół jest źle przygotowany. Trenerzy przygotowania fizycznego muszą się uderzyć w klatę – punktuje.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się