Autor zdjęcia: Adam Starszyński / PressFocus
Budżet sklejany na wariackich papierach. Czy Dariusz Mioduski potrafi inaczej?
Dariusz Mioduski zagrał va banque, przegrał. Nie dość, że nie zarobi na fazie grupowej Ligi Europy wliczonych w budżet pieniędzy, to jeszcze ma dwóch trenerów na utrzymaniu do 2022 roku, z tyłu głowy zobowiązania długoterminowe i chyba jedyne co pozornie pozytywne – 7 milionów złotych zysku w ostatnim roku rozliczeniowym (01.07.2019 – 30.06.2020).
Taką informację podał wczoraj Tomasz Włodarczyk z portalu meczyki.pl. Na pierwszy rzut oka wygląda bardzo ładnie. Siedem baniek do przodu, kiedy trzeba zmagać się ze skutkami pandemii? Każdy klub, a zwłaszcza te, dla których dochód z dnia meczowego to duży zastrzyk finansowy, dałyby się pokroić za taką sumę. Tylko że w przypadku Legii te straty pieniężne zostały odrobione dzięki pandemicznej rekompensacie, oszczędnościom, ale przede wszystkim skutecznym transferom wychodzącym. Sam Radosław Majecki przyniósł mistrzom Polski dochód w granicach 30 milionów złotych, a do tego dochodzą jeszcze:
• Sandro Kulenović – 1,6 mln euro
• Cartlitos – 1,8 mln euro
• Jarosław Niezgoda – 3,6 mln euro
• Cafu – 400 tys. euro
• Tomasz Jodłowiec – 80 tys. euro
W sumie, nie licząc transferu Sebastiana Szymańskiego i odejmując koszty zakupów innych piłkarzy (via. Transfermarkt), wychodzi 11 milionów euro na plusie, czyli około 45 milionów złotych. Prawie dwa razy więcej niż zarobki, których Legia mogła oczekiwać w fazie grupowej Ligi Europy, gdyby w czwartek pokonała Karabach.
Nie trudno się domyśleć, że budżet, który Legia budowała na ten rok, konstruowany był z myślą o grze w europejskich pucharach. Czyli już w tym segmencie straty trzeba liczyć w dziesiątkach milionów złotych. Siedmiomilionowy zysk też jest ładny tylko PR-owo, a przy dwóch poprzednich latach, podczas których dziura budżetowa mistrzów Polski wyniosła w sumie niespełna 71 milionów złotych (2017-2018 – 41,1 mln zł, 2018-2019 – 29,8 mln zł), nie znaczy kompletnie nic. Aż strach pomyśleć jak te liczby wyglądać będą za rok.
Karbo został w Legii, bo doszło w niej do zmiany trenera (źródło: Stan Futbolu).
— Wincenty Enigma (@WincEnigma) October 3, 2020
Nowy trener z łapanki poległ w Europie.
Karbo odchodzi. Za mniej.
Drużyna musi nadrobić zaległości podczas przerwy na kadrę.
(L) opłaca 2 trenerów, ale podczas przerwy nie będzie miała żadnego. pic.twitter.com/KIM8KriJZE
Transfery rzecz jasna również są przewidziane w prognozach klubu na dany rok. Nie wiemy, jakie sumy zostały wpisane, ale przy takiej stracie z pewnością trzeba jak najszybciej wykonać jakieś ruchy na rynku, by spiąć budżet. Tylko no właśnie – czy „jakieś” transfery to będzie akt desperacji zważywszy na to, że okienko zamyka się już w poniedziałek? Sprzedaż Michała Karbownika za 5,5 miliona euro do Parmy, o której pisze Tomasz Włodarczyk i włoscy dziennikarze, brzmi jak promocja. Zwłaszcza mając w pamięci zapewnienia sprzed kilku miesięcy, że 19-latek pobije rekord transferowy Ekstraklasy.
Przeglądając skład Legii widzimy jeszcze kilku ewentualnych kandydatów do odejścia – są nimi Luquinhas, może Wieteska, Antolić, czy już typowo na oczyszczenie Stolarski bądź Rocha. Ale czy jakikolwiek klub zapłaci za któregoś z nich więcej niż 2-3 miliony? Wątpimy. W przypadku transferów last minute trzeba liczyć się z tym, że cena nie będzie wystrzelona w powietrze.
Mówimy tu na razie tylko o budżecie na ten rok, a trzeba pamiętać, że skądś brakujące pieniądze Legia musiała wziąć zarówno rok temu, jak i dwa lata temu. Co znaczy, że kiedyś będzie musiała je oddać. Z tekstu na portalu Legionisci.com wynika, że latem ubiegłego roku wszystkie zobowiązania, które zaciągnęła Legia sięgają ok. 160 milionów złotych, w tym 15-letni kredyt na Legia Training Center o wartości 57,5 mln zł, 40 mln zł zobowiązań wobec właściciela (połowa miała zostać spłacona do końca lipca tego roku) i inne środki, pozyskane od podmiotów zewnętrznych.
Krótko mówiąc – Mioduski musi patrzeć nie tylko sezon do przodu i skupiać się na corocznym cyklu pt. „awans do pucharów albo śmierć”, ale właśnie poszerzyć perspektywę. Radosław Kucharski kilka miesięcy temu był wychwalany pod niebiosa, ale gdy okazało się, że w Warszawie pucharów nie będzie, ci wszyscy zawodnicy z potencjalnych kozaków i zbawców stali się momentalnie przedmiotem dyskusji na temat polityki transferowej dyrektora sportowego, która – podobnie jak myślenie Mioduskiego – wygląda na krótkowzroczną.
Boruc 40
— Łukasz C. (@9Lluc3) October 2, 2020
Cierzniak 37
Vesović 29
Lewczuk 36
Jędza 33
Remy 29
Astiz 37
Mladen 29
Martins 30
Antolić 30
Cholewiak 30
Wszołek 29
Lopes 29
Kante 30
Pekhart 31
Takie budowanie zespołu to tylko przepalanie budżetu, w ciągu 2 lat musimy zmienić 3/4 kadry. My mamy takich 15, Lech 2.
Tegoroczne transfery były inwestycją bezzwrotną z efektem pożądanym na już. Nikt nie kupi za poważne pieniądze 30-letniego obcokrajowca, który gra tylko w Ekstraklasie i Pucharze Polski. Co więcej, wypożyczony Joel Valencia za granicą się już odbił, tak samo Bartosz Kapustka, a skoro teraz Mioduski szykuje się na wyprzedaż, to rozum podpowiada, że opchnie tych, za których może dostać klarowną sumę pieniędzy. Najgorsze dla właściciela jest to, że poza Michałem Karbownikiem i ewentualnie Bartoszem Sliszem nie ma tak naprawdę żadnej perełki wystawowej tak, jak Lech Poznań, który tylko czeka, by spieniężyć swoją młodzież i zarobić na niej w sumie pewnie coś w granicach 30 mln euro. Przepaść.
Pytanie brzmi więc: Co z tą kadrą Legii będzie za kilka lat? Mioduski na większości zawodnikach nie zarobi, musi im płacić syte kontrakty, ale nie są to piłkarze, którzy będą się w Warszawie rozwijać przez kolejne lata. Jedyną opcją jest stawianie na wychowanków, dawanie szans Włodarczykowi, Mosórowi, Rosołkowi albo kupionemu niedawno Sliszowi w nadziei, że będą oni w przyszłości kimś takim, kim dla Lecha jest dziś Kamiński, Puchacz i Moder. Bo owoce, jakie wyda Legia Training Center, jeszcze przez jakiś czas nie będą widoczne. To jest projekt długofalowy, a warszawianie potrzebują efektów na już. Legia nie może sobie pozwolić – zwłaszcza teraz – na sezon przejściowy, a wiemy doskonale, że u Kolejorza ta mieszanka młodzieży ze starszyzną nie zatrybiła z dnia na dzień.
Przed dużym dylematem będzie stał Dariusz Mioduski w najbliższym czasie. Szczerze nie zazdrościmy, bo jeśli nie znajdzie żadnego inwestora ani sam nie dokapitalizuje spółki, to będzie zdany jedynie na pieniądze z transferów, które tak czy siak pewnie rozejdą się z prędkością światła. Minie pół roku i znowu wrócimy do narracji walki o puchary i wzmocnień na lato. Inna sprawa czy będzie za co je zrobić i co wymyśli wówczas Czesław Michniewicz. O ile wcześniej nie zostanie zwolniony.