
Autor zdjęcia: Foto Sipa / PressFocus
Oto największy przegrany letniego okienka transferowego. Arek, w co ty grasz?
Stało się – upłynęła godzina zero, a Arkadiuszowi Milikowi nie udało się znaleźć nowego pracodawcy. Przez minimum trzy najbliższe miesiące przyjdzie mu bliżej zaznajomić się z trybunami stadionu Św. Pawła. My zadajemy sobie pytanie, jak interpretować zakończoną telenowelę ze zmianą klubu przez napastnika reprezentacji Polski.
26-latek w miniony weekend co prawda odprawił z kwitkiem Fiorentinę, ale niewykluczone, że jego decyzja spowodowana była innymi planami, o których wie on sam i jego agent. Zamieszanie wokół Arka składa się z tylu wątków, że nie możemy odrzucić takiej hipotezy. Co nie zmienia faktu, że jego rozstanie (bo prędzej czy później do niego dojdzie) z Neapolem z perspektywy kanapowca może wyglądać jak gra o to, kto komu dyktuje warunki. Rozgrywana nie tylko między Polakiem i klubem, ale też potencjalnymi zainteresowanymi.
Kasa, czy nie kasa?
Największym – naszym zdaniem – spłyceniem tej sytuacji jest sugerowanie, że w przedstawianym zamieszaniu najważniejsze były pieniądze. Bo Milik przez naprawdę długi czas miał sposobność by podnieść wartość zarobków. Jeśli zaufać mediom z Italii, przy pierwszej ofercie Roma oferowała napastnikowi pensję na poziomie ok. 5 mln euro, Fiorentina zaś kilka dni temu była skłonna przelewać na jego konto 4 mln rocznie. W obu przypadkach Milik miał być najlepiej zarabiającym piłkarzem, albo przynajmniej zrównany wynagrodzeniem z najlepiej opłacanym w klubie (vide Franck Ribéry w La Violi).
JAK PORADZI SOBIE NAPOLI W STARCIU Z ATALANTĄ? ZAREJESTRUJ SIĘ W BETSSON, SPRAWDŹ KURSY I OBSTAW!
Gdy cofniemy się w czasie jeszcze bardziej, okazuje się, że Polak nawet w Napoli mógłby postawić na swoje. Aurelio De Laurentiis naciskał Milika na przedłużenie umowy z zespołem już jesienią 2019 roku – wówczas żurnaliści rozpisywali się, ze jego płaca ma być podwyższona z 2,5 mln do 3,5 mln euro. Takiej gaży nie otrzymują niektóre gwiazdy calcio, z Ciro Immobile (2,5 mln) i Papu Gómezem (1,8 mln) na czele. Zatem uznać należy, że oferta De Laurentiisa była atrakcyjna jak na warunki panujące pod Wezuwiuszem. Ale wtedy 26-latek najwyraźniej nie myślał o kasie, a o tym, co zawsze z nią współgra.
I tu przechodzimy do sedna sporu. Milik mógł zarabiać więcej i – mało tego – gdyby dał choć jeden pozytywny znak prezydentowi, ten w ramach negocjacji mógłby sięgnąć nawet głębiej do kieszeni. Napastnik jednak od początku nie odpowiadał na propozycje włodarzy, bo prawdopodobnie nastawiał się na sportowy awans, jakim miał być transfer do Juventusu Maurizio Sarriego. Taka postawa z góry skazana była na konflikt z klubem, który miał już złe doświadczenia z mariażem Gonzalo Higuaina ze Starą Damą, a na dodatek zdawał sobie sprawę, że po upływie kilku miesięcy Milik może być do wyciągnięcia za niewielką sumę. W pewnym sensie podgrzewanie konfliktu… mogło być na rękę Napoli. W ten sposób, że pod wpływem presji zawodnik jednak skusi się na parafowanie nowej umowy, albo przynajmniej nie odejdzie do odwiecznego rywala.
Ząb za ząb?
De Laurentiis słynie z tego, że jego zdanie zawsze musi być na wierzchu. Jak powie, tak ma być i kropka. Polakowi właściciel Azzurrich postawił ultimatum dwa razy – jedno wyraźne, drugie między wierszami. Pierwsze na przełomie maja i czerwca, gdy w klubie wyraźnie zaznaczono Milikowi, że ma 20 dni na ostateczną decyzję co do swojej przyszłości. Drugie, już w sierpniu, De Laurentiis wypowiedział dla Sky Sports Italia: „Milik trafi do tego klubu, który zaoferuje za niego najwięcej, bo dla nikogo nie będzie zniżek. W przeciwnym razie ryzykuje pozostanie w Neapolu bez zainteresowania jego osobą przez trenera”. Tyle że – co pokazały ostatnie miesiące – znany producent filmowy zastosował niejako podwójny standard naliczania ceny Polaka: dla Juventusu 50 mln euro, dla pozostałych – do ustalenia.
Nie ma wątpliwości, że było to działanie złośliwe. Typowa wojna na wyniszczenie: przegra ten, kto pierwszy wymięknie. De Laurentiis dyktował warunki w kwestii przyszłości Milika – był gotów utrzymywać go, byle mu możliwie najbardziej utrudnić przeprowadzę do Turynu. Z kolei zmiany trenerskie na Allianz Stadium i zapowiedzi odchudzania kadry Juve też zapewne wywołały u niego złośliwy uśmiech, bo wiedział, że opcja Juventus niesfornemu piłkarzowi skomplikowała się do maksimum.
Jeżeli dobrze interpretujemy powyższy ciąg wydarzeń, wówczas do zachowania Milika w ostatnich tygodniach możemy dopisać własną teorię, w myśl której Polak mógł celowo mówić pas podczas zaawansowanych rozmów z Romą i Fiorentiną, żeby też wyprowadzić z równowagi De Laurentiisa. Bo suma summarum obustronne wbijanie sobie szpili też trochę zraniło Włocha. Nowy atakujący Napoli, Victor Osimhen, z bonusami może go kosztować nawet ponad 80 mln euro, a do tego będzie mu wypłacać pensje na poziomie ok. 5 mln euro rocznie. Dodajmy do tego 2,5 mln bezproduktywnego Polaka i fakt, że nic się na nim nie zarobi, a Neapolitańczycy nie są futbolowym eldorado.
W interesie De Laurentiisa – nawet jeśli publicznie deklarował coś innego – była sprzedaż polskiego napastnika. Zresztą, w minionych dniach pojawiły się nawet spekulacje, jakoby Napoli miało wejść z Milikiem na drogę sądową, rzekomo za rujnowanie wizerunku klubowego poprzez brak decyzji na transfer do Rzymu lub Florencji. A przecież nie tak dawno prezydent przekonywał, że straty finansowe związane z Polakiem są wkalkulowane.
Przegrany? Chyba jednak Milik
Oczywiście, w międzyczasie pojawiły się też teorie, że agent zawodnika rozmawiał czy to z Valencią, czy z Tottenhamem, czego nie możemy ani potwierdzić, ani zaprzeczyć. Możliwe też, że bierność Milika podczas letniego mercato wynikła z tego, że on sam już wcześniej dogadał się na boku z jakimś klubem. Wówczas w styczniu popisałby z nim kontrakt i na zasadzie wolnego transferu od czerwca zmieniłby otoczenie. W tej chwili, to ostatnie wydaje się najlogiczniejsze w całej układance. Choć to akurat rozwiązanie ryzykowne – napastnik bowiem musi liczyć się z tym, że gra karierą może kosztować go wyjazd na Euro, albo że nowy pracodawca wycofa się z dżentelmeńskiego porozumienia, bo tak wypadnie, że w stycznie będzie szukać innych opcji na rynku. Doprawdy, prognoz możemy namnożyć wiele.
M. Borek mówił w Kanale Sportowym, że przeszkodą było to, że Tottenham i Fiorentina chciały, żeby Milik najpierw przedłużył umowę z Napoli i udał się do nich na wypożyczenie a w przypadku Romy - chcieli sobie zastrzec, że w przypadku kontuzji nie będą musieli wypłacać 100% pensji
— KB (@6_quijote) October 6, 2020
Faktem jest jednak, że Milik szachuje swoją karierą, a De Laurentiis i Napoli w najgorszym scenariuszu stracą tylko i aż pieniądze, nic oprócz tego. Co więcej, w grę wciągnięci zostali potencjalni kontrahenci. Roma i Fiorentina, które w momencie negocjacji naprawdę potrzebowały napastnika już wiedzą… gdzie go nie szukać. Bo nawet jeśli za pół roku będą mieć wychowanka Rozwoju Katowice zupełnie za free, to pracownikom odpowiedzialnym za transferowy research może zapalić się kontrolka ostrzegawcza po tym, jak zawodnik już raz odszedł od stołu. Zresztą, styczeń to czas, w którym niejeden taki Milik będzie mógł za darmo związać się z nowym klubem. Czy zatem zamieszanie wokół jego przyszłości wpłynie na jego wizerunek?
Napoli przez konflikt z Milikiem oberwało po kieszeni, ale prędzej czy później wynagrodzi sobie straty w excelu. A „Arkadiuszo” – patrząc ze sportowego punktu widzenia – w teoretycznie najlepszych latach kariery kilka lub kilkanaście miesięcy straci na indywidualne treningi. Czy aby nie można było znaleźć jakiegoś złotego środka?