Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Kolejny hit weekendu, kolejne rozczarowanie i koniec zwycięskiego marszu. Arka 0:0 ŁKS
W przerwie reprezentacyjnej przy braku Ekstraklasy, a tym bardziej topowych lig, ostrzyliśmy sobie ząbki na starcie Arki z ŁKS-em, dwóch najpoważniejszych kandydatów do awansu z I ligi. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę faktu, iż oba zespoły złapały ostatnio zadyszkę i tym samym całkiem mocno nas zawiodły.
Oczywiście dla łodzian to była dopiero pierwsza strata punktów w tym sezonie, ale prawdą jest, że już w poprzednim spotkaniu, przeciwko Resovii, prezentowali się przeciętnie i w zwycięstwie mocno pomógł im beznadziejny sędzia. Dzisiaj pan arbiter też momentami nie ogarniał – żółte kartki rozdawał chyba na bazie totolotkowego losowania – ale przynajmniej wyników nie wypaczył.
Chociaż akurat gdyńscy kibice pewnie będą mieli na ten temat nieco inne zdanie. Musimy przyznać, że my też całkiem mocno się zdziwiliśmy, gdy pan Sylwestrzak anulował bramkę zdobytą przez Letniowskiego. Chwilę potrwało, zanim ogarnęliśmy co jest grane, ale chyba faktycznie miał rację. Sytuacja wyglądała tak, że po strzale Młyńskiego w słupek, zanim futbolówka trafiła do Juliusza, odbiła się jeszcze od będącego na spalonym Marcusa. Dopiero po paru powtórkach dało się zauważyć ten rykoszet od da Silvy – niemniej za VAR do takich historii w I lidze byśmy się nie obrazili.
Mieli zatem Rycerze Wiosny trochę szczęścia w dzisiejszym remisie, to trzeba fortunie oddać. Natomiast też warto pochylić się nad Arkadiuszem Malarzem, który po jednomeczowej pauzie wrócił między słupki i prawdopodobnie wybronił drużynie gości oczko. Bo jak inaczej nazwać to, że odbił dwa najgroźniejsze strzały tego dnia? Chodzi nam oczywiście o próbę Marciniaka główką po rogu w 10. minucie oraz uderzenie Młyńskiego, również głową, tuż przed przerwą.
ŁKS na te zaczepki w zasadzie nie odpowiadał, ponieważ w całym spotkaniu rozegrał zaledwie jedną godną uwagi akcję – kontrę w 81. minucie. W pewnym momencie podopieczni Stawowego nacierali w proporcjach 4 na 1, aczkolwiek nawet to nie pomogło. Pirulo nie chciał bowiem podawać. Zamiast tego zwiódł dwa razy Dancha, by następnie rąbnąć z prawej, gorszej nogi, prosto w Kajzera. W ogóle Hiszpan dzisiaj raczej irytował niż cieszył oko. Co z tego, że parę jego kółeczek z rywalami na plecach wyglądało ładnie, skoro jednocześnie miał mnóstwo strat i niecelnych podań? Ostatnio chwaliliśmy go w jednym z tekstów, to jak na ironię zagrał równie słabo, co przeważnie w Ekstraklasie.
Ale żeby nie było, że wieszamy psy tylko na jednym zawodniku – cała reszta ofensywnych ełkaesiaków nie wypadła lepiej. Przede wszystkim brakowało jakiegoś większego błysku ze strony Trąbki, Domingueza czy Gryszkiewicza, bo o ile do 20. metra operowali piłką całkiem nieźle, o tyle bliżej szesnastki lub w niej tracili wszystkie swe magiczne moce. Automatycznie więc i Sekulski nie miał praktycznie żadnych klarownych sytuacji.
Ich vis-a-vis wyglądali na tym polu korzystniej, ale tylko trochę, bo akurat dobrą robotę w obronie wykonywali Sobociński, Dąbrowski oraz Rozwandowicz. Zawsze pojawił się któryś w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, gdy akurat ktoś z tria Letniowski-Młyński-Jankowski (później także Marcus), przebił się przez pierwszą linię zasieków.
Obaj szkoleniowcy po tym meczu powinni jednak wyciągnąć podobny wniosek – ich drużynom przydałby się jakiś plan B, gdy ten podstawowy zawodzi. Konsekwencja konsekwencją, ale niestety z biegiem czasu ani trochę nie zmienili obrazu swoich zespołów, mimo że w wielu momentach mecz ten wyglądał niczym pinball, zwłaszcza gdy do akcji wkraczali defensywni pomocnicy. No chyba, że jako taką zmianę policzymy wpuszczenie na boisko (w samej końcówce na szczęście) Tosika oraz Nawotkę, by bronić bezbramkowego remisu. Koniec końców Źle się to oglądało, zwłaszcza ze świadomością na ile więcej stać takiego Drewniaka, Młyńskiego, Letniowskiego, Pirulo, Trąbkę czy Pirulo.
Arka Gdynia 0:0 ŁKS Łódź
Arka: Kajzer – Kasperkiewicz, Marcjanik, Danch, Marciniak – Kwiecień (59’ Deja), Młyński, Drewniak, Letniowski, Mazek (59’ Marcus) – Jankowski (78’ Wolsztyński)
ŁKS: Malarz – Wolski, Dąbrowski, Sobociński, Klimczak – Rozwandowicz, Dominguez, Gryszkiewicz (75’ Romanowicz), Trąbka (86’ Trąbka), Pirulo (86’ Nawotka) – Sekulski (65’ Corral)
Sędzia: Daniel Sylwestrzak
Żółte kartki: Kwiecień, Danch, Młyński, Marcus – Dąbrowski, Trąbka