Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Własne

Boniek: Lockdown to śmierć dla klubów. Płatek: Nie rozumiem decyzji Legii. Raków od wiosny w Częstochowie?

Autor: zebrał Maciej Golec
2020-10-17 09:30:13

Potężna dawka informacji w dzisiejszej prasie, przede wszystkim jeśli chodzi o tematy ligowe. W "Przeglądzie Sportowym" przeczytamy wywiady ze Zbigniewem Bońkiem, Tymoteuszem Puchaczem, czy Arturem Płatkiem, w "Sporcie" jest rozmowa z Markiem Papszunem, a to wszystko okraszone nadchodzącą kolejką i tematami okołowirusowymi. Zapraszamy!

„PRZEGLĄD SPORTOWY”

Boniek: „Lockdown to śmierć dla klubów”

Jak pan ocenia płynące także z niektórych klubów propozycje, żeby częściej testować piłkarzy, nawet dwa razy w tygodniu? Czy to ma sens? 

W związku z tym, że kierunek rozwoju pandemii dla wszystkich jest tajemnicą, każdy się budzi ze swoim pomysłem, czasem tworząc niepotrzebne zamieszanie. Wymazy można robić nawet co dzień, tylko kto za to zapłaci, przecież to są grube pieniądze. Poza tym zasadne jest pytanie, dlaczego piłkarze mają podlegać aż tak odmiennym zasadom niż inne grupy społeczne, które też starają się normalnie pracować w trudnych czasach. Musimy o siebie dbać, przestrzegać reguł sanitarnych. Piłkarz nie może dzisiaj mówić, że jest profesjonalistą, a wieczorem chodzić po dyskotekach czy restauracjach. To jest kwestia odpowiedzialności i dojrzałości. Respektujmy obecne reguły, a przejdziemy przez tę pandemię i dokończymy piłkarski sezon. Już w maju mówiłem, że koronawirus będzie się pojawiał w drużynach, bo naiwne i nielogiczne byłoby założenie, że akurat piłkarzy w cudowny sposób ominie. Jeśli są trzy, cztery przypadki zakażeń w klubie, nie histeryzujmy. Jeśli jednak sanepid zakazuje uczestniczenia w meczu, to oczywiście bez szemrania te zalecenia stosujmy. Zarazem walczmy o uniknięcie kolejnego lockdownu, bo to jest śmierć dla klubów i dla gospodarki. 

Ile szacunkowo straciliście w tym roku z powodu odwoływanych meczów i grze przy tylko częściowo otwartych trybunach?

Bardzo dużo, z pewnością kilkanaście milionów złotych. Przyjmujemy to z pokorą. Koronawirus uderzył we wszystkich, byłoby dziwne, gdyby ominął PZPN. Dzięki Bogu byliśmy na kryzysowy czas jakoś przygotowani, mieliśmy rezerwy. Funkcjonujemy i zarazem pomagamy innym. Rozdaliśmy 120 milionów złotych.

Więcej TUTAJ.

***

„Bale czeka na debiut”

Jeśli Bale gdziekolwiek miał jeszcze odbudować formę, to chyba właśnie w Tottenhamie, w którym siedem lat temu rozkwitł na gwiazdę, za którą płaci się rekordowe pieniądze (Real Madryt wyłożył za niego 100 mln euro). Już dwa lata temu prezes Kogutów Daniel Levy postawił sobie za punkt honoru sprowadzenie zawodnika z powrotem i wreszcie niedawno dopiął swego. Bale ma być wartością boiskową i marketingową. Co do tej drugiej nie ma wątpliwości, pytanie, W meczu z West Hamem walijska gwiazda być może ponownie zagra w koszulce Tottenhamu. Bale czeka na debiut kiedy piłkarz pokaże jakość w meczach.

 – Nie powiem, kiedy zagra. Być może będzie to w niedzielę, być może w czwartek w Lidze Europy. Mogę tylko powiedzieć, że ciężko pracuje na treningach – powiedział menedżer Tottenhamu Jose Mourinho, pytany o datę ponownego debiutu Bale’a w koszulce klubu z północnego Londynu.

Więcej TUTAJ.

***

„Trudne zadanie Arminii”

– Pamiętam ostatni przegrany mecz Bayernu na SchücoArenie (stadion Arminii). Wygraliśmy 2:1. Pokonałem Olivera Kahna, to była bramka wyrównująca, a zwycięską zdobył Jonas Kamper po rzucie wolnym. Nie byliśmy wówczas faworytem, podobnie jak nie będzie nim obecny zespół dzisiaj. Cuda się jednak w piłce zdarzają i należy wierzyć, że Arminia, która dobrze rozpoczęła sezon, będzie w stanie wygrać – mówi były napastnik. ichniarek w barwach Arminii i Herthy Berlin jedenaście razy stawał naprzeciwko Bayernu. Raz wygrał, raz zremisował i dziewięć razy przegrał.

W normalnych (przed pandemicznych) czasach „Król Bielefeldu”, jak nazywa się Wichniarka, wybrałby się na to spotkanie. – Niewątpliwie jest to święto w moim mieście i na moim stadionie. Zobaczymy jednak, czy ten mecz odbędzie się z udziałem publiczności. Nadal spekuluje się, czy ta kolejka nie powinna zostać rozegrana bez kibiców – tłumaczy 43-latek.

Więcej TUTAJ.

***

Puchacz: „Mówili, że jestem wariatem”

A podobno tych, którym nie przypadł pan do gustu, kilku by się znalazło.

Szanuję każdego, ale za to, jakim jest człowiekiem, a nie ile lat kopał gdzieś piłkę. A właśnie starsi piłkarze próbowali mnie ustawić według swojego uznania i mi się to nie podobało, dlatego mnie nie lubili. Pewnie bardzo.

W jaki sposób próbowali pana ustawić?

Na przykład wymyślali kary za jakieś bzdury. Choćby za nieumyte piłki. Przychodzili i mówili, że mam za to zapłacić 100 złotych.

I co pan na to?

Jak wspominałem, nie jestem z tych, co będą siedzieć cicho. Odpowiadałem, że wszystko mi jedno i jeśli chcą, mogą mi wlepić 200 złotych. Raczej pozytywnych wspomnień nie wywiózł pan z Sosnowca. Z czasu w Zagłębiu przede wszystkim pamiętam, że bardzo dużo trenowałem.

Co to znaczy „bardzo dużo”?

Najczęściej wstawałem wcześnie rano i biegałem, tak mniej więcej pół godziny. Następnie jechałem do klubu i godzinę przed zajęciami z zespołem szedłem do siłowni. Następnie trening z drużyną, po nim zostawałem jeszcze zrobić ćwiczenia, które rozpisał mi trener personalny z Poznania Piotr Kurek, zresztą wciąż współpracujemy. Potem do domu, coś zjeść i w pociąg do Rudy Śląskiej na zajęcia typowo piłkarskie u Michała Nawrata z „Personal Football Assistance”. Wreszcie powrót i w mieszkaniu jeszcze włączałem sobie muzykę i albo się  rozciągałem, albo żonglowałem piłką, próbując odtworzyć sztuczki obejrzane w internecie. Do tego kiedy nie grałem w meczu wyjazdowym, po powrocie do Sosnowca, powiedzmy o 1 w nocy, szedłem do klubowej siłowni i ćwiczyłem jakoś do 4 rano. Potem dom, zaraz po obudzeniu bieganie i następnie trening wyrównawczy. Byłem nastawiony na pracę. Tylko to się dla mnie liczyło.

Więcej TUTAJ.

***

„Na miejscu chwały…”

Michniewicz odchodził z Zagłębia skłócony ze „starszyzną” w drużynie. – Zwracałem mu uwagę, że nie można piętnastu zawodnikom obiecywać, że będą grali w podstawowej jedenastce, bo może być pewny, iż czterech będzie niezadowolonych, co przełoży się na atmosferę w szatni. W takiej sytuacji potrzebna jest asertywność. To był jeden z powodów późniejszych problemów trenera z zawodnikami – uważa Pietryszyn, dodając, że Michniewiczowi zabrakło pomysłu na restrukturyzację drużyny. Nie zaproponował go w rozmowach z radą nadzorczą. – Gdyby wtedy w wiarygodny sposób umiał przekazać, że w ekipie ma ośmiu piłkarzy, którzy mu rozwalają szatnię, byłbym gotów doprowadzić do rozstania z całą ósemką. Naprawdę mógłbym skasować zawodników, którzy rządzą trenerem, bo to trener musi rządzić. A później to już zabrakło komunikacji. Pijani mistrzostwem, pijani szczęściem nie załatwiliśmy porządnie tej sprawy i ona szybko zaczęła nam wszystkim szkodzić. W tym znaczeniu zabrakło nam doświadczenia w zarządzaniu także personalnymi kryzysami – samokrytycznie przyznaje były szef mistrzów Polski.

Legia jak państwo w państwie – Spotykaliśmy się później kilka razy, ale nigdy w takich okolicznościach, byśmy mogli spokojnie pogadać w cztery oczy. Nie usiedliśmy i jeden drugiego nie zapytał; „No dobra, to powiedz mi teraz, co ty naprawdę wtedy myślałeś?”. Mam nadzieję, że taka rozmowa ciągle przed nami, bo fajnie by było zamknąć tamten rozdział w naszym życiu już bez żadnych znaków zapytania – mówi Pietryszyn.

Więcej TUTAJ.

***

„Więcej niż walczak”

Młodzieżowemu reprezentantowi Polski zarzuca się, że jest typowym defensywnym pomocnikiem, który podaje do najbliższego kolegi i zabezpiecza tyły. Ludzie pracujący z nim w przeszłości twierdzą, że ma do zaoferowania znacznie więcej.

– W Polsce bardzo łatwo klasyfikuje się zawodników ze środka pola, zwłaszcza gdy ktoś nie strzela za wiele goli i nie ma asyst. Nie patrzy się na to, w jakich strefach gra dany piłkarz. Bartek dużo biega i ma sporo odbiorów i dlatego niektórzy widzą w nim tylko defensywnego pomocnika. On ma predyspozycje i zdrowie do biegania z dużą intensywnością. Może jednak być pożyteczny również w ofensywie. Wszystko zależy od zadań, jakie dostanie od trenera – mówi Michał Zachodny, analityk w kadrze U-19 Jacka Magiery.

– W Zagłębiu na początku długo był typową „szóstką” zabezpieczającą całą drugą linię. Później w zależności od tego, jakie miał obowiązki, mógł podłączać się do akcji ofensywnych – dodaje Zachodny. Podobne zdanie ma Paweł Karmelita, który jest i był asystentem kolejnych trenerów w Zagłębiu Lubin podczas gry w tym klubie Slisza.

Więcej TUTAJ.

***

Płatek: „Zimą określimy, o co gramy”

Dlaczego Kacper Kostorz nie trafił do Górnika?

Nie do mnie to pytanie.

Długo pan się o niego starał.

Bardzo długo. Mocno zabiegałem o niego, jeździłem oglądać. Myślę, że gdyby dziś Legia nie miała tych problemów, które ma i Górnik nie byłby w tabeli tam, gdzie jest, to skończyłoby się jego przenosinami do Zabrza. 

Dlaczego się nie skończyło?

Legia nie zgodziła się na jego odejście. Nie rozumiem tej decyzji, tak jak nie rozumiem, dlaczego nie puszczono Szymona Włodarczyka. On też był dla nas interesujący, choć Kostorz był priorytetem. Dziwią mnie te decyzje, ale nie ja za nie odpowiadam. Zastanawia mnie tylko, gdzie ci chłopcy mają grać. Bo żeby się rozwijać, muszą mieć wyzwania. Życzę im, żeby w Legii dostali tyle minut do grania, ile dostaliby w Górniku. 

Obu chcieliście wypożyczyć z opcją pierwokupu? 

Tak.

Może Legia po prostu nie chciała ich stracić? 

Być może przez to, że ich nie oddała, już straciła? Na decyzję Legii czekaliśmy do samego końca. Przez niedoszły transfer Kacpra nie sprowadziliśmy napastnika. Kostorz był dla nas numerem jeden.

A był numer dwa?

Mamadou Sylla. Myślę, że gdybyśmy przez Kostorza tak długo nie czekali, to udałoby się go pozyskać. Dziś jest w Gironie, w debiucie strzelił gola. Gdybyśmy docisnęli wcześniej, polecieli do niego i porozmawiali, gdy grał jeszcze w Gencie, to pewnie udałoby się zrobić ten transfer. Czekaliśmy na Kostorza, ale nie udało się. Tak to już jest w tej robocie.

Więcej TUTAJ.

***

„Na kogo wypadnie, na tego bęc”

Kluby ciągle kryją przed światem informacje o konkretnych zakażonych, choć w czasach, kiedy wszyscy dyskutują o dodatnim wyniku testów Cristiano Ronaldo, wygląda to na jeszcze jeden niespecjalnie przemyślany polski sposób na walkę ze skutkami pandemii. W tym kontekście zdroworozsądkowa była reakcja dyrektora sportowego Piasta Gliwice Bogdana Wilka, który swego czasu stanął przed kamerą i bez owijania w bawełnę oznajmił, że trener Waldemar Fornalik zachorował na COVID i przez jakiś czas musi przebywać w izolacji. A potem szkoleniowiec o przebytej chorobie potrafi ł opowiedzieć. O kolejnych konkretnych osobach zakażonych w Piaście głośno mówić już nie można, choć jeśli w sobotę przy okazji wyjazdowego meczu z Cracovią, wnikliwy kibic przeanalizuje listę obecności w kadrze meczowej i w sztabie szkoleniowym, będzie wiedział, kogo brakuje i nabierze uzasadnionych podejrzeń, z jakiego powodu.

Więcej TUTAJ.

***

„Smak liderowania w lidze”

Jego zespół cały poprzedni sezon i obecny mecze w roli gospodarza rozgrywa w Bełchatowie. Wszystko dlatego, że obiekt przy Limanowskiego w Częstochowie nie spełniał wymogów licencyjnych. Właśnie się to zmienia, bo trwa modernizacja i wiele wskazuje na to, że już wiosną przyszłego roku Raków wróci pod Jasną Górę. – Powrót do Częstochowy na wiosnę jest jak najbardziej realny. Liczymy na to. Pozostajemy w kontakcie z wykonawcą. Osobiście jestem optymistą, jeżeli chodzi o nasz powrót na Limanowskiego na przełomie lutego lub marca. To, że nie możemy grać u siebie, jest dla nas dużym problemem. To ogranicza możliwości rozwoju klubu, jako całości, bo nie jesteśmy do końca tak widoczni w naszym mieście, jak byśmy chcieli. Musimy sobie jednak z tym poradzić – mówił nam kilka dni temu właściciel Rakowa. Niedawny beniaminek czuje się w Bełchatowie już jak u siebie.

– Gieksa Arena jest dla nas bardzo gościnna. W zasadzie znamy tam już każdy kąt. Wypadkową tego, jak się prezentujemy, jest też nasze podejście w klubie do każdego meczu. Nie patrzymy dalej niż najbliższe spotkanie. Może to banał, ale tak naprawdę jest. Oczywiście na 100-lecie klubu, które przypada w 2021 roku, chcemy osiągnąć historyczny wynik, ale też spokojnie do wszystkiego podchodzimy – mówi prezes klubu Wojciech Cygan.

Więcej TUTAJ.

***

„Kraków najlepszą opcją”

To był jeden z najciekawszych transferów ostatniego okna w polskiej ekstraklasie – przejście Michala Frydrycha ze Slavii Praga do Wisły Kraków. Dlaczego 30-letni zawodnik zdecydował się zamienić największy i najbogatszy czeski klub na Białą Gwiazdę, dla której europejskie puchary obecnie są tylko wspomnieniem? – W Slavii spędziłem już pięć lat. Wygrałem z nią wszystko, co było możliwe w Czechach. Trzy razy mistrzostwo kraju, dwukrotnie sięgnęliśmy po puchar, występowaliśmy w Lidze Europy i Champions League. Jednak decydowało przede wszystkim to, że nie grałem tyle, ile bym chciał. Coraz rzadziej dostawałem szansę, a rola rezerwowego lub zawodnika, który tylko dba o atmosferę w szatni, mi nie odpowiadała – tłumaczy Frydrych.

– Umowę miałem jeszcze na rok, ale nie dostałem oferty jej przedłużenia. Pojawiały się pewne zapytania z Turcji, jednak bez konkretów. Zainteresowanie Wisły było za to wyraźne. Jej przedstawiciele często do mnie dzwonili , czułem, że im na mnie zależy . Po konsultacji z rodziną, a mam żonę i dwie córki, uznałem, że Kraków będzie najlepszym wyjściem. Podobał mi się też plan, który mi przedstawiono. W tym sezonie zespół ma zająć miejsce w pierwszej ósemce, potem postarać się walczyć o udział w pucharach. Generalnie Wisła znów ma odnosić sukcesy. Ale przywracanie świetności nie nastąpi od razu, to proces, który potrwa i jest robiony z głową – opowiada Frydrych.

Więcej TUTAJ.

***

„Sobolewski jest bezpieczny”

W płockim klubie mają zupełnie inne zdanie i szkoleniowiec Wisły może spokojnie pracować. – W tej chwili nie ma tematu odejścia z klubu trenera Radosława Sobolewskiego – zapewnia prezes Tomasz Marzec. 

– Jestem zwolennikiem długofalowej pracy. Uważam, że każdy szkoleniowiec musi mieć czas na wprowadzenie swojego pomysłu na grę, swojej filozofii i taktyki. Wolę, żeby przy ewentualnym kryzysie mógł z niego wyjść. Świetnym przykładem jest tutaj Waldemar Fornalik w Piaście Gliwice. W jednym z pierwszych swoich sezonów w tym klubie bronił się do ostatniej kolejki przed spadkiem, a później jego drużyna nie schodziła z podium. Przypomnę, że rozgrywki 2018/19 zakończyła jako mistrz Polski. Tego wszystkiego by nie było, gdyby ktoś wcześniej nie wytrzymał ciśnienia w Gliwicach. Szkoleniowca trzeba rozliczać po dłuższym okresie pracy. Trener Sobolewski nadal ma pełne poparcie władz klubu. Wierzymy w jego wizję i to, jak chce pracować – dodaje Marzec.

Więcej TUTAJ.

***

„Młodzieżowiec z klasą”

Arkadiusz Pyrka nie ma w zwyczaju tracić zimnej krwi. Pod koniec ubiegłego sezonu miał przynajmniej dwa powody, by poczuć presję. Po pierwsze jego Znicz Pruszków desperacko walczył o utrzymanie w II lidze. Po drugie, każdy jego krok bacznie obserwowali skauci Piasta Gliwice i kilku innych ekstraklasowych klubów. Jak na nastolatka rozgrywającego drugi sezon w seniorskiej piłce, to całkiem sporo.

Na wychowanku Broni Radom nie zrobiło to jednak większego wrażenia. Owszem, czasem widać było, że chciałby zakończyć mecz z golem lub asystą, ale brak udziału przy bramkach go nie podłamywał i próbował dalej. – I trafił w najważniejszym momencie – mówi Artur Węska, szkoleniowiec Znicza. Była 32. kolejka poprzedniego sezonu. Zawodnicy z Pruszkowa grali na wyjeździe z Górnikiem Polkowice. Wygrana znacznie przybliżała zespół Węski do utrzymania. – Arek najpierw zdobył piękną bramkę na 1:0, a później, kilka minut przed końcem, po świetnej akcji miał asystę przy golu na 2:1. Być może to był moment, który dał nam utrzymanie – wspomina trener II-ligowca.

Więcej TUTAJ.

***

„Raper spod Klimczoka”

Trzy lata temu wszystko mogło się potoczyć zupełnie inaczej. 16-letni Laskowski był o krok od transferu do Zagłębia Lubin. – Trafiłem na tygodniowe testy. Pod koniec jeden z trenerów powiedział: „Chciałbym, żebyś pojechał z drużyną rocznika 2001 na turniej do Budapesztu”. Na Węgrzech okazaliśmy się najlepsi. Z Zagłębia odzew był pozytywny. Usłyszałem, że będą negocjować mój transfer, ale do transakcji nie doszło. Do dziś nie wiem, co się wtedy stało – wspomina pomocnik.

W Zagłębiu, mającym czołową akademię w kraju, Laskowski mógł się rozwinąć. Może to właśnie w klubie z Lubina spełniłby marzenie o grze w ekstraklasie? Nieważne. W najwyższej lidze zadebiutował 23 sierpnia tego roku (porażka 2:4 w Zabrzu z Górnikiem), jako piłkarz Podbeskidzia. Jeszcze wcześniej, po awansie do elity, Laskowski udowodnił, że ma smykałkę nie tylko do piłki, ale i do muzyki. 

 „Miałem nie być nigdzie, a spójrz, gdzie dzisiaj jestem” – tak podpisał umieszczone w mediach społecznościowych zdjęcie z lipca ubiegłego roku, tuż po transferze do Podbeskidzia. To cytat ze znanej piosenki „Górą Ty”, wykonywanej przez zespół Golec Uorkiestra, w której gościnnie występuje Bedoes, ulubiony raper piłkarza. – Muzyka Bedoesa do mnie trafi a, bo jest pełna emocji i inspiruje, by spełniać marzenia. Ten człowiek nie miał nic, dorastał w Bartodziejach, nieciekawym miejscu w Bydgoszczy, a przebił się i dziś w Polsce jest na topie – opowiada Laskowski.

Więcej TUTAJ.

***

„Lechia dmucha na zimne”

Stokowiec: "Myślę, że logistyka to w tej chwili największe wyzwanie dla sztabów szkoleniowych. Po meczu w Lubinie wracamy do Gdańska. Chcemy spać we własnych łóżkach, jeść swoją sprawdzoną kuchnię i podróżować swoim autokarem. Staramy się jak najmniej czasu spędzać na obcym terenie, bo to też wiąże się z większym ryzykiem. Do meczu ze Śląskiem Wrocław (7.11.) mamy rozpisany dokładny plan działania, więc skupimy się tylko na jego realizacji. Dużo uwagi poświęcamy przestrzeganiu reżimu sanitarnego. Ustanowiliśmy restrykcje wewnętrzne. Piłkarze chodzą w klubie w maskach, przy wyjściu jest mierzona temperatura. Przez tydzień nie korzystaliśmy z szatni.

Po konsultacji ze sztabem medycznym wprowadziliśmy dodatkową procedurę dla zawodników wracających ze zgrupowań kadr narodowych. Po przyjeździe przejdą test i przez trzy kolejne dni będą trenować w małej grupie. Następnie przejdą kolejny test i dopiero po uzyskaniu wyniku negatywnego dołączą do drużyny. Staramy się zrobić wszystko, aby zachować możliwie największą liczbę zawodników w zdrowiu. Kadrowiczów nie będziemy mieli na zajęciach dwa tygodnie, ale trzeba było podjąć takie kroki, bo prawie w każdej reprezentacji były zakażenia". 

Więcej TUTAJ.

„SPORT”

„Sympatie rozłożone po połowie”

Kilka dni temu oficjalna strona Górnika przypomniała osoby, które odcisnęły piętno na klubach z Zabrza i Częstochowy. Długą listę otwiera Krzysztof Kołaczyk, jedna z wielkich nadziei polskiej piłki lat 80. Rodowity częstochowianin dwukrotnie sięgnął z „górnikami” po mistrzostwo kraju. Gdyby nie nadmierna eksploatacja młodego organizmu, tych sukcesów miałby z pewnością dużo więcej. Potem w trudnych chwilach ratował Raków jako prezes. Nie można też pominąć obecnego selekcjonera reprezentacji, Jerzego Brzęczka, lecz jednym z pierwszych, którzy występowali w Górniku i Rakowie, był Janusz Bodzioch. - Do ekstraklasy trafiłem późno, bo w wieku 28 lat. Jesienią 1993 roku rozegrałem 7 meczów w barwach Górnika. Mieliśmy wtedy skład na mistrza, bo w zespole było sześciu wicemistrzów olimpijskich, a do tego już niestety nieżyjący Heniek Bałuszyński, Piotrek Jegor i Rysiek Kraus. To była bardzo mocna ekipa, a sam byłem w życiowej formie. Niestety, kontuzja naderwania mięśnia dwugłowego w meczu z Wartą Poznań wszystko skomplikowała. Leczyłem się ponad pół roku, by po tym jak Raków wywalczył awans do ekstraklasy, grać w nim przez 3,5 roku. Pamiętali mnie, bo zanim trafiłem do Górnika, byłem zawodnikiem klubu z Częstochowy - opowiada 55-letni Bodzioch.

***

„Relację napisał… prezes!”

Historia gier drużyn z Zabrza i z Częstochowy nie ma długiej tradycji. To ledwie 11 spotkań w najwyższej klasie rozgrywkowej, z czego aż 3 przypadają na poprzedni sezon, gdzie i jedni i drudzy rywalizowali o 1. miejsce w grupie spadkowej. Ostatecznie z tej batalii zwycięsko wyszli „górnicy”. Warto jednak przypomnieć pierwsze starcie obu zespołów, do którego doszło jesienią 1994 roku, przy okazji 7. kolejki ekstraklasy. Prowadzony przez Edwarda Lorensa Górnik był wówczas czołowym zespołem, grał w europejskich pucharach. Po zajęciu 3. miejsca w sezonie 1993/94 zabrzanie walczyli w Pucharze UEFA, gdzie ich rywalem w 1/32 finału - po wcześniejszym wyeliminowaniu Shamrock Rovers - była Admira Wacker Wiedeń. Spotkanie to zostało rozegrane 4 dni przed starciem z Rakowem i nie zakończyło się dla „górników” dobrze, bo w stolicy Austrii przegrali 2:5. W rewanżu strat nie udało się odrobić (1:1). Kto by pomyślał, że dla wielkiego Górnika będzie to oznaczało 24-letni rozbrat z europejskimi pucharami... Wrócić na salony, a dokładnie przystąpić do eliminacji Ligi Europy, udało się dopiero niewiele ponad dwa lata temu, pod wodzą Marcina Brosza...

***

Papszun: „Nie róbmy z Wilusza brutala”

Najwyraźniej rywalizacja była dla nich zbyt duża. Tylko na jednej w Rakowie jej nie ma, czyli na pozycji pół-lewego środkowego obrońcy, ponieważ tam jest doświadczony Maciej Wilusz, jednak niektóre jego decyzje, jak w meczu z Legią czy z Podbeskidziem, były błędne. Nie ma pan wrażenia, że Wilusz na boisku zachowuje się zbyt brutalnie? 

- Widzę, że uległ pan presji ze strony kibiców i ich nagonki. Nie interpretuje pan tego dobrze, bo widział pan zdjęcie kostki i sam efekt zdarzenia (chodzi o spowodowanie urazu Maksymiliana Sitka z Podbeskidzia – dop. red.). Mógłbym pokazać zdjęcia innych urazów, odniesionych bez kontaktu z przeciwnikiem, które w skutkach były dramatyczne, a nikt zawodnika nie dotknął, po prostu źle stanął i skręcił staw skokowy. Jeżeli ktoś ma trochę więcej wiedzy o anatomii, to wie, że czasami wystarczy lekko skręcić staw, pęka torebka stawowa – to duży wylew, obrzęk - i wygląda bardzo źle, ale nie musi być wcześniej żadnego wejścia rywala. Zrobiono z tego nie wiadomo co, a to było po prostu starcie, w którym chłopakowi podwinęła się stopa, krawędziował, źle stanął i oczywiście nie najlepiej to w skutkach wyglądało. Trzeba jednak popatrzeć na całą tę sytuację. Maciek źle przyjął piłkę, następnie doszło do pojedynku. Oczywiście, był spóźniony i sfaulował chłopaka, ale to się na boisku zdarza, bo to sport kontaktowy. Jednak robienie z niego brutala po jednym, przypadkowym wejściu jest dla mnie chore i ta sytuacja jest dla mnie po prostu nienormalna. 

Z Legią dostaje dwie żółte kartki, nie robiąc Luquinhasowi krzywdy, wręcz przeciwnie. To były miękkie, taktyczne faule, za które otrzymuje dwie żółte kartki i gramy całą połowę w osłabieniu, jesteśmy mocno ukarani. Oczywiście abstrahuję od tego, czy to była słuszna decyzja, czy też nie. Był spóźniony, ale nic temu chłopakowi nie zrobił, więc te opinie i ta nagonka na Wilusza jest absurdalna i krzywdząca. Do takich zdarzeń dochodzi ciągle, a pokazywanie i wyłuszczanie takich zdjęć jest niesprawiedliwe w stosunku do Maćka. Gdyby go poznali i wiedzieli jakim jest chłopakiem, to możliwe, że inaczej by do tej sytuacji podeszli. U nas jednak najczęściej i najlepiej „sprzedają się” nagonki na ludzi i to jest tego przykład. Zrobiono z niego bandytę, który łamie nogi, i na którego trzeba uważać. To jest dla niego krzywdzące. Prędzej mógłbym mu zarzucić brak agresji, czyli całkowite przeciwieństwo opinii, jaką wykreowały media w stosunku do niego.

***

„Fajnych ma kolegów”

Nazwisko Butki, 32-krotnego reprezentanta Ukrainy, w opowieści tej pojawia się nieprzypadkowo. Otóż gracz ten doskonale zna nowego piłkarza Podbeskidzia, bo wystąpił z nim w... tym samym meczu reprezentacji narodowej. W listopadzie 2017 roku we Lwowie drużyna prowadzona przez Andrija Szewczenkę mierzyła się towarzysko ze Słowacją. W drugiej połowie na boisko wszedł właśnie Butko, a w 90 minucie Siergiej Miakuszko. To był epizod i jedyny występ nowego nabytku Podbeskidzia w seniorskiej reprezentacji Ukrainy. Sam jednak fakt, że otrzymał powołanie od wielkiego Szewczenki, to już duża sprawa, a wszystko działo się niespełna trzy lata temu. Miakuszko zmienił Jewgienija Konopljankę, którego szerzej przedstawiać nie trzeba. Piłkarz ten grał wówczas w Schalke 04 Gelsenkirchen, a w swoim dorobku miał już wygraną Ligę Europy z Sevillą. 

Strzelił zresztą w tym meczu gola, ustalając wynik spotkania na 2:1. Pokonał - uwaga - Martina Polaczka, obecnego golkipera bielskiego zespołu. Wcześniej do siatki Słowaków trafił kolejny świetnie nam znany zawodnik, czyli Andrij Jarmolenko; dziś gracz West Hamu United, a wtedy Borussii Dortmund. Z kim jeszcze grał w drużynie narodowej Miakuszko? Między innymi z legendą ukraińskiej piłki, Rusłanem Rotaniem. Kiedy najnowszy skrzydłowy Podbeskidzia wszedł na plac gry, nie było już na nim Rusłana Malinowskiego. Ale z tym zawodnikiem Miakuszko zna się jeszcze lepiej, bo są z tego samego rocznika i razem występowali w reprezentacji młodzieżowej. W niej piłkarz „górali” grał dużo więcej. Zaliczył 13 występów i strzelił nawet gola.

***

„Jeśli zagra, będzie ważny

Czerwona kartka w debiucie, 45 minut w drugim meczu, a następnie występ w pełnym wymiarze czasowym - oto początki Michała Helika na zapleczu angielskiej ekstraklasy. 25-letni chorzowianin nieco ponad miesiąc temu - za około 800 tysięcy euro - trafił z Cracovii do Barnsley. Oprócz trzech występów ligowych zaliczył również mecz w Pucharze Ligi Angielskiej, a jego zespół pokonał Middlesbrough 2:0. W kolejnym spotkaniu „The Tykes” mierzyli się z Chelsea, ale Helik nie mógł grać, bo pauzował za wspomnianą czerwoną kartkę.

Dziś Barnsley, które w tym sezonie jeszcze nie wygrało i zdobyło zaledwie punkt, czeka niezwykle trudne zadanie. Zespół z polskim obrońcą w składzie jest w kryzysie i bez stałego menedżera. W przerwie reprezentacyjnej z klubu odszedł Gerhard Struber, który zarzucił władzom klubu... brak ambicji. Na antenie BBC Radio Sheffield powiedział, że nie chce rok w rok walczyć o przetrwanie w lidze. W ubiegłym sezonie „The Tykes” zajęli 21., ostatnie bezpieczne, miejsce w tabeli. Austriak został trenerem New York Red Bulls, a w starciu z mającym komplet zwycięstw Bristol City zespół tymczasowo poprowadzi Adam Murray.

***

Skowronek wraca do Mielca

Wisła Kraków ostatni mecz w ekstraklasie zagrała 25 września z Górnikiem Zabrze. Potem zmagała się z koronawirusem. - Cieszymy się, że możemy ponownie wystartować w lidze – powiedział trener Artur Skowronek przed niedzielnym spotkaniem ze Stalą w Mielcu. Po występie w Zabrzu wiślacy mieli blisko dwutygodniową przerwę w treningach, przełożony został też ich mecz z Lechią Gdańsk. W sumie – według nieoficjalnych informacji – zakażonych było ośmiu piłkarzy. Wiślacy zajęcia grupowe wznowili dopiero 9 października. 

Trener Skowronek nie ujawnił ilu obecnie zawodników jest zakażonych i kto z tego powodu nie będzie gotowy do gry w Mielcu. - Klub już wydawał komunikaty w tej sprawie. Proszę kibiców o wyrozumiałość, ale nie będziemy podawać nazwisk piłkarzy, ani liczby zakażeń, bo po pierwsze chcemy ich chronić, a po drugie mamy takie wytyczne – wyjaśnił. Nieoficjalnie wiadomo, że pozytywny wynik testu miał kapitan zespołu Jakub Błaszczykowski i pomocnik Gieorgij Żukow. - Kuba, jak i pozostali piłkarze czują się dobrze, wszystko jest w porządku – wyjawił szkoleniowiec „Białej gwiazdy”.

***

***

„Elementy do poprawy”

Stałe fragmenty gry. To zawsze była silna broń drużyn trenera Waldemara Fornalika. Dzięki zabójczym stałym fragmentom gry jego drużyny - czyli Ruch Chorzów i Piast - zdobywały medale. Wykonawców nigdy nie brakowało, egzekutorów też nie. Pomysłów? Również. Ostatnio jednak w tym elemencie z gliwiczanami dzieje się coś niedobrego. Udany rzut wolny? Lipski w meczu I rundy eliminacji Ligi Europy z Dynamem Mińsk. Rzut rożny? Ostatnio było z tym bardzo słabo. To są jednak elementy, które można i należy poprawić podczas treningów. Dwutygodniowa przerwa z pewnością mogła pomóc.

***

„Czy w końcu przestaną się śmiać?”

Dokładnie 10 lat temu Everton FC po raz ostatni wygrał (2:0) z Liverpoolem. Gole dla „The Tofeess” strzelili Tom Cahill, który rok temu - w wieku 40 lat - odwiesił buty na kołek oraz Mikel Arteta, dziś szkoleniowiec Arsenalu. Od tego czasu, biorąc pod uwagę wszystkie fronty, rozegrano 22 spotkania, a połowę z nich wygrali „The Reds”. Czasami Everton był bardzo blisko, ale odwiecznego rywala pokonać mu się nie udało i kibice z Anfield Stadium mogli sobie używać, cytując na potęgę legendarnego Billy’ego Shankleya. Twórca wielkich sukcesów „The Reds” słynął z kapitalnych powiedzonek, a kilka z nich ułożył specjalnie pod Everton. Mawiał, że gdyby zespół ten grał u niego w ogródku, to zaciągnąłby zasłony. Albo, że w Liverpoolu są dwie dobre drużyny. Liverpool FC i... jego rezerwy. Samego siebie przeszedł jednak podczas pogrzebu legendy Evertonu, Dixiego Deana. Uroczystości odbywały się na Goodison Park, a Shankly stwierdził, że... „biedny Dixie musiał umrzeć, aby trybuny stadionu w końcu się zapełniły”.

***

„Oglądają póki mogą”

Jako że Niemcy są federacją, państwem złożonym, to wiele tamtejszych decyzji nie jest podejmowanych na szczeblu centralnym, ale na szczeblu regionalnym czy wręcz lokalnym. O tym, ilu widzów może oglądać spotkania na żywo, decydują władze poszczególnego landu czy wręcz miasta, a wszystko jest zależne od tego, ile na danym terenie występowało zakażeń w skali ostatniego tygodnia (w przeliczeniu na 100 tysięcy mieszkańców). Liczba fanów, co jest akurat decyzją odgórną, na trybunach nie może przekraczać jednak 20% pojemności stadionu, choć i tak niewiele klubów może pozwolić sobie na luksus dobicia do górnej granicy frekwencji.

***

„To dopiero pierwsza połowa”

W środę została opublikowana licząca siedem stron decyzja sędziego sportowego Gerarda Mastrandrei. Dwa artykuły 53 i 55 Wewnętrznego Regulaminu Organizacyjnego Federacji Piłki Nożnej sprawiły, że ukarano Napoli walkowerem i „z automatu” odjęto mu punkt. Klub z Neapolu nie stracił dotąd na boisku punktów i gola, a stało się tak po decyzji przy zielonym stoliku. Decyzja została ogłoszona, jednak nikt nie ma wątpliwości, że to dopiero „pierwsza połowa” sporu. Mecz trwa 90 minut, ale ten Juventusu z Napoli będzie trwał wiele tygodni. Teraz ruch należy do Napoli, które ma miesiąc na złożenie odwołania, a jeśli nie zostanie rozpatrzone pozytywnie, klub będzie walczył w dalszych instancjach aż do CAS (Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy do spraw Sportu). Prezes Aurelio De Laurentiis nie odpuszcza i będzie walczył do upadłego, bez względu na czas i koszty. Jest gotowy na długą batalię sądową.

***

„Taryfa ulgowa dla niepokonanych”

Real Madryt, Barcelona, Atletico i Sevilla to jedyne kluby LaLiga, które jeszcze nie przegrały. Po części przyczynia się do tego to, że później rozpoczęły rozgrywki i mają mniej rozegranych spotkań. Jeśli w komplecie grają w sobotę to sygnał, że w przyszłym tygodniu są mecze w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Najtrudniejszą inaugurację ma Atletico, które w Monachium spotka się z obrońcą tytułu Bayernem. Cztery lata temu przegrało tam dwukrotnie 0:1 i 1:2, dwie bramki strzelił Robert Lewandowski. Sevilla też ma niełatwy wyjazd do Chelsea, natomiast Barcelona zagra u siebie z Ferencvarosem, a Real Madryt z Szachtarem Donieck.

***

„Wyjście z czterech ścian”

- Najważniejsze w tym wszystkim było to, że dobrze się czułem, dlatego pozytywny wynik testu nie zrobił na mnie większego wrażenia. Było mi smutno, bo czułem, że jestem w dobrej formie, która cały czas rosła. Szkoda, że musiałem przesiedzieć te dwa tygodnie w czterech ścianach - opowiada „Mokry”, który nie przeszedł zakażenia całkowicie bezobjawowo. 

- Na kilka dni, jakieś dwie doby po teście, straciłem węch i smak. Poza tym czułem się bardzo normalnie i byłem w stanie trenować - zaznacza środkowy pomocnik, któremu kierownik drużyny Andrzej Urbańczyk dostarczył do mieszkania stacjonarny rowerek. - Pojeździłem na nim. Raz były to treningi tlenowe, raz interwały, bez pokonywania jakichś stałych odległości. Do tego ćwiczyłem też na gumach. To wszystko, co mogłem zrobić, ale... schudłem przez ten czas 1,5 kilograma. Trzymałem dietę, musiałem o siebie zadbać. Nie mogłem po tych dwóch tygodniach przyjść do klubu z brzuchem, bo wtedy długo dochodziłbym do siebie - przyznaje Michał Mokrzycki.

„SUPER EXPRESS”

Klich: „Im bliżej jestem Lewego, tym lepiej!

Podpiszesz się pod słowami, że w kadrze „pozycja dla Klicha to dycha”?

Podpiszę się pod każdą pozycją, bo chcę grać w kadrze, a gdzie trener mnie ustawi, to zależy od niego. W meczu z Bośnią wyglądało to lepiej, bo cała drużyna grała dobrze, a wiadomo, że wówczas gra się łatwiej.

Coraz lepiej rozumiesz się z Robertem Lewandowskim...

Im bliżej jestem „Lewego” na boisku, tym łatwiej podać mu piłkę. A jeśli mu się poda, to zazwyczaj strzeli gola, skoro zdobył ich już kilkaset w karierze. Nie muszę zresztą tłumaczyć, jak ważnym jest on ogniwem drużyny.

Więcej TUTAJ.

***

Jimenez: „Chcę być królem!”

Liderem obrony Rakowa jest czeski wieżowiec Tomas Petrasek. Jak wspominasz mecze przeciwko niemu?

Uważam, że wtedy sobie z nim poradziłem. Graliśmy przeciwko sobie w lidze trzy razy i strzeliłem dwa gole. Jedną w Zabrzu, drugą u rywali. Wolę jednak omijać go z daleka. Starcia z Czechem nie należą do łatwych. Uwierz mi, że naprawdę trudno z nim walczyć (śmiech).

Prowadzisz w klasyfikacji najlepszych strzelców ekstraklasy. Myślisz, że mógłbyś powalczyć o koronę?

W trakcie sezonu wszystko może się wydarzyć. Ale przyznaję, że bardzo chciałbym zostać królem strzelców. To jest jedno z moich marzeń. Tyle że dla mnie ważniejsza jest drużyna. Jak Górnik zrealizuje swoje cele, to będę bardzo szczęśliwy.

Więcej TUTAJ.

***

Papszun: „Będziemy na ciebie uważać”

Jaki cel wyznaczył pan sobie na ten sezon?

Osiągnięciem będzie wywalczenie historycznego miejsca w ekstraklasie. Byłoby to takie piękne podsumowaniem obchodów 100-lecia istnienia klubu. Ósma pozycja to do tej pory najlepszy wynik Rakowa w lidze.

Świetnie spisuje się w obronie Tomas Petrasek, który trafił już do reprezentacji Czech. To lider pana zespołu?

Dużo nas łączy pod kątem osobowościowym. Podejście do pracy, szacunek do ludzi, troska o innych – nadajemy na tych samych falach. Jest kapitanem i liderem Rakowa. Jest w reprezentacji Czech i to jest kapitalna historia, która może być motywacją dla innych. Nie jest już młodzieniaszkiem, a mimo to dostał się na szczyt.

Więcej TUTAJ.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się