Autor zdjęcia: Paweł Andrachiewicz / Press Focus
Waldemar Sobota dla 2x45: Jestem teraz chwalony po pierwszych meczach, a po prostu prezentuję się tak, jak za granicą
141 meczów w 2. Bundeslidze, 33 w lidze belgijskiej, do tego cztery w fazie grupowej Ligi Europy - Waldemar Sobota trochę przez te siedem lat na obczyźnie pograł. Czy uważa, że zrobił karierę na Zachodzie? Z jakiego powodu FC St. Pauli to unikatowy klub? Jak koronawirus skomplikował sprawę jego pozostania w Niemczech? Czemu wolał wrócić do Śląska, a nie grać w Eredivisie? I dlaczego we Wrocławiu przyjęto go teraz jak gwiazdę? Nowy-stary zawodnik WKS-u w obszernej rozmowie z 2x45.
Chyba jesteś najbardziej eksploatowanym zawodnikiem w Śląsku na początku sezonu - nie dość, że po 90 minut w lidze, 120 minut w Pucharze Polski, to jeszcze drugie tyle pewnie dorzuciłeś już podczas wywiadów w mediach!
No zgadza się, dużo tego działo się nie tylko na boisku, ale i poza nim. Tych zapytań o wywiady w ostatnim czasie było faktycznie sporo. Liczyłem się z tym, że jeśli wrócę do Polski, to zainteresowanie się pojawi. Jeśli tylko nie zakłóca to mojego planu tygodnia, to jestem otwarty na takie rozmowy.
Ogromne zainteresowanie teraz jest tobą, zupełnie inaczej niż podczas pobytu za granicą.
Faktycznie, to dla mnie nowa sytuacja. Nie narzekam, ale szkoda, że podczas mojego pobytu na obczyźnie to zainteresowanie było mniejsze. Mogę powiedzieć, że za granicą ta forma, jaką prezentuję teraz, była podobna. Bywały słabsze okresy, ale zazwyczaj przez te parę lat poniżej pewnego poziomu nie schodziłem.
Wróciłeś do Polski, żeby o sobie właśnie przypomnieć szerszej publiczności? Odnosiłem wrażenie, że stałeś się w kraju nieco zapomniany po tych siedmiu latach. Ludzie raczej codziennie rano nie sprawdzali, co słychać u Soboty w 2. Bundeslidze.
Racja, i szkoda, że tak bywało. Ja z tej kariery za granicą jestem zadowolony. Warto prześledzić, ile ja przez te siedem lat spotkań rozegrałem w Belgii i Niemczech. Miałem dobre momenty. Były wzloty i upadki, ale tych porażek było zdecydowanie mniej. Grałem w fajnych ligach, czułem, że jestem blisko wielkiej piłki. Może tego ostatniego kroku nie udało się zrobić, ale miałem przeświadczenie, że przez te siedem lat się ciągle rozwijałem.
Rozwijałeś się wszechstronnie, bo zdążyłeś nawet zmienić pozycję, czego niektórzy eksperci w Polsce nie odnotowali i zastanawiali się na początku sezonu, co ten Lavicka wymyśla z Sobotą na ósemce.
To była nowość dla większości osób interesujących się polską piłką. Muszą się przyzwyczaić do innego Soboty na nowej pozycji. Jeśli będzie potrzeba, żebym wystąpił na skrzydle, to oczywiście nie zamykam się na takie rozwiązanie. Miejscem numer jeden dla mnie na boisku w tej chwili jest jednak środek pomocy.
Dla kogoś, kto kojarzył cię tylko z polskiej ligi i reprezentacji Polski, to mógł być szok, że tak dobrze radzisz sobie również w defensywie.
Z biegiem lat człowiek uczy się i przyswaja wiele nowych rzeczy. Na pewno w Niemczech taktyka odgrywa bardzo dużą rolę, na pracę w obronie też zwracano mi uwagę. Ja muszę powiedzieć, że od zawsze byłem skrzydłowym, który lubił zbiegnąć do środka, więc podoba mi się to, że teraz gram w centralnej strefie. Uwielbiam mieć piłkę przy nodze, grać nią, posłać prostopadłe podanie, zrobić przerzut. Jest wiele kwestii, które mi pasują na tej pozycji.
Jako skrzydłowy bazowałeś przede wszystkim na motoryce. Z upływem lat czułeś, że na boku będzie ci się coraz trudniej się przebić?
Wiedziałem, że nadchodzi nowa generacja zawodników, którzy lepiej eksponują te walory. Po tych pierwszych meczach w Ekstraklasie widać jednak, że dalej jestem zawodnikiem, którego trudno dogonić nawet z piłką przy nodze. Mam teraz nową pozycję, tych sprintów wykonuję mniej, bo siłą rzeczy jest mało miejsca do minięcia przeciwnika na pełnej szybkości, ale na pewno przyspieszenia całkiem nie straciłem.
W Sankt Pauli grałeś sporo, ale jak patrzę na suche liczby, to nie wyglądają one okazale. Gdyby wyciągnąć średnią goli i asyst z czasu twojego pobytu w Niemczech, to wychodzi, że udział przy golu miałeś prawie w co piątym spotkaniu. Stąd pomysł z przestawieniem cię do środka pola?
Tę średnią liczysz z całego okresu, a ja przez ostatnie półtora roku występowałem już raczej jako zawodnik defensywny. Wielu trenerów wolało, również we wcześniejszych latach, żebym sporo pracował w obronie. Liczył się przede wszystkim kolektyw i to, żeby nie stracić bramki, bo wtedy nie przegramy meczu. Dlatego koniec końców te liczby nie wyglądają tak, jak powinny.
A jak było z tą zmianą pozycji?
Przyznam szczerze, że praktycznie nie odczułem większej różnicy. Jak byłem młodszy, to często występowałem w środku pola, a potem zostałem przesunięty na skrzydło. Lubię poruszać się między liniami, iść na bramkę, więc nie była to dla mnie całkowicie nowa sytuacja. Podkreślałem nie raz, że w ofensywie mogę grać na każdej pozycji.
Odnoszę wrażenie, że wyjeżdżałeś z kraju jako Waldek, a wracasz jako Waldemar. Nabrałeś doświadczenia nie tylko życiowego, ale i piłkarskiego. Szczególnie było to widać w pierwszych kolejkach Ekstraklasy.
Cieszę się, że to mówisz i dostrzegasz już po kilku spotkaniach po moim powrocie. Czuję się teraz przede wszystkim bardziej odpowiedzialny za drużynę niż kiedyś, jak byłem młodszy. To na mnie też spoczywa ciężar, jak będziemy grali i jak się prezentowali. Zawsze służę pomocą kolegom z drużyny, staram się im podpowiadać. Jestem już nie najmłodszy, doświadczony, więc sądzę, że z biegiem lat takie cechy stają się naturalne.
Patrząc na twoją dyspozycję i łagodny powrót do Ekstraklasy, widać, że przepaść między 2. Bundesligą a naszą ligą jest duża.
Po kilku kolejkach po powrocie trudno mi tak jednoznacznie ocenić. Na pewno jednak druga liga niemiecka w Polsce jest bardzo niedoceniana. Wystarczy tylko spojrzeć, ilu kibiców przychodzi tam na mecze. Niemcy sami szczycą się, że mają najlepszy drugi poziom rozgrywkowy na świecie. Podobnie można powiedzieć o angielskiej Championship. W 2. Bundeslidze co roku grają bardzo solidne drużyny, jest spore zainteresowanie. W prawie każdym meczu u siebie występowaliśmy przed 30 tysiącami kibiców, a na niektóre stadiony chodzi nawet po 50 tysięcy. Są zespoły z mniejszymi stadionami, ale jako całość, liga wypada okazale pod względem publiczności.
Mówiłeś kilka razy w poprzednich rozmowach, że świetnie się czujesz w Hamburgu. Przesiąkłeś tym miejscem i klubem?
Czułem się na pewno częścią tego klubu, byłem tam bardzo szanowany, także w mieście. Pod koniec pobytu zdarzało się, że wychodziłem nawet z opaską kapitańską. Wspominam Hamburg bardzo dobrze, jest to otwarta miejscowość na wszystkich, była duża swoboda życia. Poznałem tam wiele osób, z którymi pewnie będę utrzymywał kontakt przez całe życie. Kawałek siebie tam zostawiłem.
Wartości wyznawane przez FC St. Pauli też są ci bliskie?
Nie chciałbym się wypowiadać na tematy polityczne. Z wieloma rzeczami się zgadzamy, ale o wielu też moglibyśmy dyskutować. Ten temat jednak zostawmy, chcę być kojarzony przede wszystkim z tego, że jestem bardzo dobrym zawodnikiem.
Nie da się jednak ukryć, że Sankt Pauli to unikatowy i specyficzny klub. Jak byś go opisał od środka?
Wystarczy, że powiem tak: w Polsce mówimy, że nie łączymy sportu z polityką, a w Sankt Pauli otwarcie mówią o swoich poglądach. To jeden z niewielu takich klubów na świecie.
Twój menedżer mówił, że gdyby nie koronawirus, to zostałbyś w Hamburgu. W jaki sposób pandemia skomplikowała sprawę?
Na tydzień przed wybuchem pandemii i lockdownem miałem nową umowę na stole. W te kilka dni nie byłem jednak w stanie podjąć decyzji, co będzie z moją przyszłością. Później koronawirus sprawił, że sprawy kontraktowe nie tylko moje, ale także i innych zawodników zostały zawieszone. Jak wznowiliśmy zaś rozgrywki, to mieliśmy słabszy okres i nie prezentowaliśmy najlepszej piłki. Na koniec sezonu odszedł trener, który bardzo mocno na mnie stawiał i który chciał dalej ze mną współpracować. W klubie wystąpiła inna wizja, trzeba było zacisnąć pasa. W dodatku przyszedł nowy szkoleniowiec, który postanowił odmłodzić skład i z bardziej wiekowymi zawodnikami, w tym ze mną, nie przedłużono ostatecznie kontraktu.
Nie ukrywałeś, że pierwszeństwo w wyborze nowego klubu ma zagranica. A jednak koniec końców wybrałeś Śląsk kosztem Holandii. Dlaczego?
Na początku byłem przekonany, że zostanę za granicą. Dostałem różne propozycje, najbliżej było mi do Holandii.
A zdradzisz o jaki zespół chodziło?
Wolałbym się od tego wstrzymać z szacunku do klubu, który był mną tak mocno zainteresowany.
Ostatecznie zdecydowałem, że projekt w Śląsku jest bardzo interesujący. Widziałem wielką determinację władz klubu w staraniach o mnie, zależało im na tym, żebyśmy znowu coś fajnego zbudowali we Wrocławiu. Ja miałem same dobre wspomnienia z poprzedniego pobytu w WKS-ie. Całościowo wszystko mi bardzo odpowiadało i zdecydowałem, że tutaj podpiszę kontrakt.
Negocjacje mocno ułatwiła znajomość z Dariuszem Sztylką?
Może nie była to kluczowa kwestia, ale z Darkiem znamy się bardzo długo, występowaliśmy razem na boisku, był moim kapitanem, wzajemnie darzymy się szacunkiem. Jeśli bym nie był w stu procentach przekonany do tego powrotu, to bym się nie zdecydował. Nie miałem wątpliwości, że to właściwy wybór.
Na ile istotny był wynik Śląska w poprzednim sezonie, gdy wreszcie awansował do pierwszej ósemki i bił się o europejskie puchary? Czy gdyby znów skończył w dolnej części tabeli, dałbyś się skusić na powrót?
Przyznam, że jedną z decydujących kwestii były wypowiedzi chłopaków z drużyny. Mówili, że to piąte miejsce, które zajęli w poprzednim sezonie było dobre, bo po paru latach Śląsk znowu wrócił do górnej części tabeli, ale mieli niedosyt, można było trochę więcej osiągnąć. To mi dało sygnał, że są tu ambicje. Jak wszyscy będziemy podążać w jednym kierunku, to naprawdę wiele możemy ugrać.
We Wrocławiu zostałeś przyjęty z honorami godnymi prawdziwej gwiazdy. Takiej zapowiedzi transferu jakiegoś innego zawodnika sobie nie przypominam.
Jestem ostatnim z zawodników kojarzonych z latami świetności i to dlatego tak szumnie wyszło. Reszta piłkarzy, którzy byli w tym mistrzowskim Śląsku, w większości już nie gra na wysokim poziomie, może oprócz Rafała Gikiewicza, a pozostali pokończyli kariery. W zasadzie z tych, z którymi kibice się utożsamiali, tylko ja mogłem wrócić. Ten powrót wywołał i u mnie, i u kibiców efekt wow. Dla mnie to było bardzo miłe, dostawałem mnóstwo wiadomości od fanów z Wrocławia, że bardzo by się uradowali, gdybym znów występował w WKS-ie.
Dzień dobry Wrocławiu 🌤️
Co tam ciekawego dziś w prasie...? 🗞️
Opublikowany przez WKS Śląsk Wrocław SA Piątek, 31 lipca 2020
Podobno miałeś też propozycję z Wisły Kraków. Rozważałeś ją faktycznie?
Nie chciałbym wymieniać klubów, które były bardzo poważnie mną zainteresowane. Mogę jednak zdradzić, że oprócz Śląska miałem oferty jeszcze z trzech innych polskich drużyn. Konkretów nie podam z szacunku do tych ekip. Pracują tam bardzo kompetentne osoby, te zakusy były miłe, ale nazwy zachowam dla siebie.
Ale brałeś pod uwagę w ogóle te oferty czy priorytet w Polsce miał Śląsk?
Z respektu dla każdego dyrektora pochyliłem się nad tymi propozycjami, ale na końcu wybrałem tę najlepszą. Na pewno nie było tak, że ktoś zadzwonił, a ja go zbyłem. Odrzucałem tylko oferty egzotyczne, bo lubię stabilizację i chcę być blisko rodziny.
Czyli przy powrocie do Śląska nie kierowałeś się tylko sentymentem, ale musiał przekonać cię też projekt.
Tak, ale sentyment też swoje zrobił. Przeżyłem tu świetne lata, tylko dobrze wspominam ten okres, więc byłoby dziwne, gdybym nie był szczególnie przychylny Śląskowi.
Mam wrażenie, że twój menedżer nie był szczególnie szczęśliwy z twojego powrotu do Polski. Mówił o ofertach z 2. Bundesligi, Anglii i Holandii. Ewidentnie widział cię jeszcze w lepszej lidze niż Ekstraklasa.
Ja na początku byłem podobnego zdania. Ze wszystkich tych krajów, które wymieniłeś, przyszły propozycje, najkonkretniejsza była z Holandii. Ta liga by mi odpowiadała, bo to rozgrywki dla zawodników, którzy lubią być z piłką przy nodze. Teraz już jednak nie rozmyślam o tym, co by było. We Wrocławiu bardzo dobrze się czuję. Myślę, że na boisku widać, iż nie zamierzam odcinać kuponów. Chciałbym jeszcze coś fajnego ze Śląskiem osiągnąć. Jestem pełen motywacji. Mam swoje cele i ambicje.
A ile prawdy było w tym, że niechętna do wyprowadzki z Hamburga była twoja partnerka życiowa?
Staram się, by moje sprawy prywatne nie wydostawały się do prasy. Uważam, że to nie powinno kompletnie ludzi interesować. Ja jestem osobą publiczną, o mnie można pisać, ale swojej rodziny w to nie wciągam. Tak będzie zawsze. Mogę powiedzieć tylko, że na końcu zawsze ja podejmuję decyzję, a wszyscy członkowie rodziny ją popierają.
Poniekąd odpowiedziałeś na to pytanie na początku rozmowy, ale chciałbym, żebyś rozwinął to trochę szerzej, bo ciekawi mnie jak sam to dokładnie oceniasz. 141 meczów w 2. Bundeslidze, 33 w lidze belgijskiej, do tego cztery w fazie grupowej Ligi Europy. Uważasz, że zrobiłeś karierę na Zachodzie?
Twardo stąpam po ziemi. Wiem, że był to bardzo dobry okres, będę go miło wspominał. Nawet po tych liczbach widać, że przez siedem lat wiele spotkań zdążyłem rozegrać, z bardzo interesującymi przeciwnikami czy to w Lidze Europy, czy z 1. Bundesligi w Pucharze Niemiec, czy nawet w Belgii. Nigdy poniżej określonego poziomu nie zszedłem. A że w Polsce nie wzbudzałem zainteresowania? Nic na to nie poradzę. Cieszyłem się grą, a gdyby tak nie było, to zmieniałbym pracodawców. Za granicą miałem tylko dwa kluby, w obu byłem ceniony.
Jestem ambitnym człowiekiem i na pewno były cele, których nie udało się osiągnąć. Pewnie też przez to, że zdarzyły mi się dwa słabsze momenty. Czasem wystarczy naprawdę niewiele, by tego następnego kroku nie zrobić.
A z samego pobytu w Belgii jesteś zadowolony? Według mnie ostatecznie wyszło dość przeciętnie.
Nie do końca się zgodzę z tą tezą. Premierowy rok był dobry, prześledź sobie liczby: 32 spotkania, 6 bramek i 5 asyst. Jak na pierwszy zagraniczny wyjazd, było okej. Najlepszą formę złapałem w play-offach w meczach z topowymi drużynami. Mogę ci przyznać rację co do drugiego roku. To był jeden z tych słabszych okresów w mojej przygodzie z piłką zagraniczną. Wtedy sam zdecydowałem, że chcę coś zmienić, bo nie mam radości z gry. Miałem opcję na wypożyczenie w lidze belgijskiej, ale postanowiłem, że pójdę do Sankt Pauli.
Oczekiwania w Club Brugge były wysokie, bo przychodziłeś ze statusem zawodnika, który wyrzucił ten klub z europejskich pucharów.
Tak, dało się to odczuć. Będę się mimo wszystko bronił tym pierwszym rokiem. Wiadomo jednak, że patrzysz przez pryzmat tego, że podpisałem w Brugii kontrakt na cztery lata, a wytrzymałem tylko półtora. To jest jednak klasowy klub. Tam nie możesz sobie pozwolić na parę gorszych spotkań, bo od razu wypadasz ze składu, a wrócić jest już bardzo ciężko. Poszedłem do Niemiec, bo widziałem, że Club Brugge nie jestem w stanie dać już tyle, ile wcześniej. Miałem nadzieję, że wrócę, ale polubiłem Sankt Pauli, szanowano mnie tam, trener też nalegał, żebym został i zdecydowałem się zakotwiczyć w Hamburgu.
Po nieudanym roku w Belgii nie pojawiały się myśli, że może lepiej wrócić do Polski?
Kompletnie nie brałem tego pod uwagę. Powiem więcej: dopiero teraz był jedyny moment, kiedy poważnie rozważałem powrót do Ekstraklasy.
W kadrze skończyłeś grać po meczu ze Szkocją w eliminacjach Euro 2016, zbiegło się to w czasie z utratą miejsca w składzie Brugii. Przez problemy w klubie ominęły cię i mistrzostwa Europy, i mistrzostwa świata. Mówiłeś mi już dziś, że miałeś dwa trudne momenty w karierze. To był jeden z nich?
Tak. Kiedy traciłem pozycję w Club Brugge, to był najsłabszy okres podczas mojej gry w piłkę. Nie chodzi nawet tylko o dyspozycję boiskową, ale też psychicznie nie do końca sobie z tym radziłem. Miałem przeświadczenie, że zawsze muszę grać w podstawowym składzie. Byłem w gorącej wodzie kąpany. Występ co drugie-trzecie spotkanie to było dla mnie za mało. Kiedy tylko pojawiła się opcja zmiany klubu, to natychmiast podjąłem decyzję o wyjeździe.
Był w ogóle jakiś kontakt ze strony Adama Nawałki od października 2014? W opublikowanej po mundialu 2018 liście zawodników, których obserwował wówczas sztab szkoleniowy, zabrakło twojego nazwiska.
Ostatni raz trener Nawałka zadzwonił do mnie przed zgrupowaniem listopadowym i poinformował, że nie dostanę powołania. Potem moją osobą zajmował się trener Zając - dzwonił do mnie, był na dwóch spotkaniach. Byłem obserwowany przez sztab. Nie spodziewałem się, że mecz ze Szkocją będzie moim ostatnim w kadrze. Człowiek nie dopuszcza takiej myśli do swojej głowy, a widzimy, że jednak tak się stało.
Czułeś, że paradoksalnie bliżej do kadry wtedy miałbyś z Ekstraklasy niż z Sankt Pauli?
Mogło tak być, zwłaszcza że byłem młodszy. Dopiero teraz o mnie zrobiło się głośniej, a ja taki poziom prezentowałem cały czas, może z małymi wahaniami. Jestem chwalony po pierwszych meczach w lidze, a ja po prostu wykonuję robotę, którą wykonywałem cały czas za granicą.
Stąd ten powrót? Przemyka ci jeszcze myśl o reprezentacji, mimo 33 lat na karku?
Chciałbym, żeby ten temat jeszcze nie był zamknięty. Zdaję sobie jednak sprawę, jak trudno dostać się teraz do reprezentacji. Piłka widziała już wiele przypadków, które potrafiły zaskakiwać, więc niczego nie wykluczam. Dla mnie celem nadrzędnym jest, żeby dobrze prezentować się w klubie. Jeśli będziemy wysoko w tabeli, a moja dyspozycja będzie na zadowalającym poziomie, jak jest teraz, to może okaże się, że to jeszcze nie jest koniec mojej reprezentacyjnej kariery. Zadanie jednak jest bardzo ciężkie.
A jakikolwiek kontakt z Jerzym Brzęczkiem albo kimś ze sztabu był?
Nie, nie, kontaktu żadnego nie ma.