Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
(Nie)szczęśliwa siódemka Piasta – mało kto ratował się z takich opresji...
Musieliśmy cofnąć się aż do sezonu 2014/2015, by znaleźć klub, który po 7. kolejkach rozgrywek Ekstraklasy miał równie marny dorobek punktowy jak obecnie Piast Gliwice.
W tej podróży przez ligową przeszłość natknęliśmy się w sumie na siedem przypadków, gdy na tym etapie dana ekipa nie miała na koncie choćby jednego zwycięstwa. Historia nie wróży zbyt dobrze byłym mistrzom Polski.
MECZE PIASTA GLIWICE MOŻESZ OBSTAWIAĆ W BETSSON. ZAREJESTRUJ SIĘ I SPRAWDŹ OFERTĘ!
Tak słaby start ostatnim razem był udziałem Korony, która w analogicznym okresie sezonu także miała na swoim koncie jedno oczko. Tragiczną serię Złocisto-krwistym udało się jednak przerwać już w następnym spotkaniu, kiedy to pokonali Podbeskidzie 2:1. Do końca 2014 roku kielczanie odnieśli jeszcze pięć zwycięstw i stosunkowo szybko wygrzebali się ze strefy spadkowej. Na uwagę zwraca również fakt, że mimo tragicznej postawy, władze kieleckiego klubu potrafiły jeszcze wytrzymać ciśnienie i nie pożegnały się z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem.
Ze stryczka urwali się również sami Górali, choć w ich przypadku sprawa była zdecydowanie bardziej bardziej skomplikowana. Po 7. kolejkach sezonu 2012/2013 mieli na koncie tylko dwa punkty. Do końca grudnia dorobek wzbogacili ledwie o kolejne cztery. Dopiero przejęcie klubu przez Czesława Michniewicza i wiosenna szarża (aż siedem wygranych) sprawiła, że bielszczanie umknęli przed pierwszoligowym przeznaczeniem.
I na koniec ostatni z zespołów, któremu tragiczny początek nie przeszkodził w utrzymaniu, a więc Zagłębie Lubin. Do 30 października, lubinianie zdołali co prawda wygrać dwukrotnie, ale nie uratowało to przed zwolnieniem Jana Urbana. Sytuację starał się ratować więc ściągnięty ze Słowacji Pavel Hapal. O ile jesienią jeszcze trudno było zauważyć pozytywne efekty jego pracy (ledwie jedno zwycięstwo w pięciu meczach), o tyle wiosną 2012 nie było w Ekstraklasie lepszej drużyny niż Miedziowi (27 punktów w 13 spotkaniach). Dla porównania mistrz Polski, Śląsk Wrocław, w omawianym okresie zdobył o osiem oczek mniej niż jego lokalny rywal.
No ale na tym pozytywne przykłady się kończą.
Częściej tak słaby start rozgrywek nie gwarantował żadnego happy endu. Weźmy Górnik Zabrze z sezonu 2015/2016. Dwa punkty po siedmiu grach i w całej kampanii tylko jedna kolejka spędzona poza strefą spadkową! Nie pomogły dwie zmiany trenerów, ani całkiem niezły skład jak na Ekstraklasę. Skoro nie szło od początku, to trudno było przewidywać, że pójdzie w późniejszym okresie rozgrywek. W tamtym czasie zabrzanie wygrali tylko sześć spotkań. Podział punktów po 30. kolejkach pomógł im jedynie w tym, by nie spadać w roli czerwonej latarni.
Podobny był casus GK-u Bełchatów. Także tylko jedna seria nad kreską w sezonie 2012/2013 i zaledwie jedna wygrana jesienią 2012. A mówimy o ostatnich rozgrywkach przed wprowadzeniem systemu ESA37, zatem bełchatowianom nawet systemowe pomoce były obce. Mimo to walczyli w rundzie rewanżowej jak lwy. Wygrali sześć meczów i walkę o utrzymanie z Ruchem Chorzów (z powodu kłopotów finansowych ligę opuściła wówczas Polonia Warszawa) przegrali tylko przez gorszy bilans bezpośrednich starć z Niebieskimi (1:2 i 0:3).
Nic pozytywnego nie można natomiast napisać o Cracovii rok wcześniej. Dwa punkty po 7. kolejkach, tylko 20 więcej na koniec sezonu i aż dziewięć oczek straty do bezpiecznych miejsc. Tamten spadek Pasów należało jednak potraktować jako sprawiedliwość dziejową, wszak krakowanie od rozgrywek 2008/2009 zawsze psim swędem uwinęli się od spadku. W ich przypadku znalazło zatem zastosowanie stwierdzenie „co ma wisieć, nie utonie”.
Zdecydowanie najciekawszy jest jednak przypadek Podbeskidzia z rozgrywek 2015/2016. Bielszczanie nie potrafili wygrać żadnego z pierwszych siedmiu spotkań, ale stosunkowo szybko „ogarnęli się” piłkarsko i na koniec fazy zasadniczej zajęli 8. miejsce, co premiowało ich do gry w grupie mistrzowskiej. Na przeszkodzie w występach w górnej ósemce przeszkodziła im jednak Lechia Gdańsk, która zdecydowała się nie odwoływać od decyzji PZPN, zabierającej jej punkt, ze względów na licencyjne uchybienia. Przez to gdańszczanie, Podbeskidzie, a także Ruch Chorzów po 30. kolejkach miały na koncie po 38 punktów i wówczas o miejscach w grupie mistrzowskiej miała decydować mała tabela, w której Górale byli najsłabsi. I właśnie ona zmusiła ich do rywalizacji w grupie spadkowej.
Dla Podbeskidzia to był cios nie do odbicia. Zupełnie jakby jakaś magiczna moc wypruła z nich całą energię i większość umiejętności. Mimo znacznej przewagi nad resztą stawki, piłkarze spod Klimczoka nie wygrali żadnego z siedmiu spotkań i w szybkim tempie spadli na dno tabeli Ekstraklasy.
Przed Piastem Gliwice zatem trudny czas. Owszem, kadrowo gliwiczanie absolutnie nie wydają się być ekipą skazaną na spadek – choć na pewno dużo gorszą niż przed dwoma laty – ale przecież nie takie historie już w tej lidzie widzieliśmy. Nie życzymy im zresztą źle, ale im szybciej się obudzą, tym lepiej. Całkiem świeża historia ŁKS-u czy nieco dawniejsza Arki, które wpadały w ciąg porażek, sugeruje, że lepiej byłoby jak najwcześniej przerwać niekorzystną passę.