Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Pekhart jak Klose czy Toni, ale czy Legia nie uzależniła się za bardzo?
Jeśli napastnik wchodzi w sezon ze skutecznością na miarę najlepszych strzelców Legii ostatnich lat, to już święto. Tomas Pekhart poszedł jeszcze dalej: pod względem wpływu na ogólny bramkowy dorobek mistrzów Polski przebił Jorge Felixa z Piasta Gliwice.
Kiedy Tomas Pekhart zimą przychodził do Legii napisaliśmy: „Wygląda trochę na ślepy strzał. Żeby ktoś po prostu w tym składzie był, a nuż się sprawdzi. Żeby sztucznie zgasić palący się pod nogami pionu sportowego grunt. Chcielibyśmy się mylić i napisać, że problem Legii z deficytem napastników to już historia, ale coś nam podpowiada, że prędzej czy później ten problem powróci na Łazienkowską jak bumerang”.
Atmosfera wokół transferu Czecha nie była najlepsza. Dlaczego? Głównie z tego powodu, że napastnik nie zrobił furory w żadnym z poprzednich miejsc pracy. Czy można być zachwyconym z gościa, który niby jest snajperem, a jego największy wyczyn bramkowy to raptem 11 trafień w sezonie? Wyglądało na to, iż do mistrza kraju (podkreślmy to!) trafia przeciętny zawodnik. W dodatku jak na obecne standardy piłkarskie mocno ograniczony technizcnie.
W lutym pisaliśmy, że chcielibyśmy się pomylić w tym przypadku i w pewnym sensie to się dzieje. Pekhart kilka miesięcy temu był głównie porównywany do Necida – swojego rodaka, który dla Legii rozegrał zabójcze sześć meczów i zdobył zaledwie bramkę. Generalnie częściej kopał się po czole niż w futbolówkę. Czescy dziennikarze mówili tym polskim, że Legia bierze podobnego, ewentualnie ciut lepszego zawodnika.
Znajomy czeski dziennikarz zapytany o Peckharta odpowiedział, że to poziom co najwyżej Necida i że nie warto wydawać pieniędzy na kontrakt, a już na pewno nie na trzy lata. @LegiaWarszawa @sport_tvppl
— Marek Szkolnikowski (@mszkolnikowski) February 6, 2020
Pekhart jednak pokazał, że jest kimś więcej niż jedynie byłym czeskim talentem, któremu nie wyszło na zachodzie. 31-latek zaliczył niezły start w Legii, a początek obecnego sezonu ma zbliżony do najlepszego napastnika warszawian ostatnich lat, czyli Nemanji Nikolicia. Węgier w swoich pierwszych 5 meczach w Ekstraklasie zdobył 6 bramek. Pekhart w 5 pierwszych pojedynkach strzelił 6 goli. A przecież ten wynik może jeszcze poprawić, bo stołeczni mają zaległy mecz z Pogonią Szczecin.
Przypadek czeskiego napastnika jest nietypowy. Po niedzielnym spotkaniu z Zagłębiem jest mocno chwalony przed media, ale przecież jeszcze niedawno olbrzymia krytyka dopadła Aleksandara Vukovicia za dostosowanie taktyki zespołu do ograniczonego, jak zdążyliśmy go wcześniej nazwać, snajpera. Jak bowiem grała Legia za najlepszych czasów serbskiego szkoleniowca? Bazowała na fizyczności, co przekładało się na skuteczny pressing i bardzo szybkie ataki skrzydłami. Do tego wymiana piłki na jeden kontakt w środku pola.
To wszystko zmieniło się po kontuzji Vesovicia. Za jednym zamachem prawa flanka Legii gwałtownie straciła na jakości, bo Paweł Stolarski to jednak słabszy zawodnik, który daje mniej konkretów pod bramką rywala. Rzec można – jednowymiarowy. Artur Jędrzejczyk i Michał Karbownik również nie potrafili wznieść się na ten poziom.
Po utracie Czarnogórca gra Legii zaczęła być bardziej przewidywalna i coraz częściej ograniczała się do lagi na Pekharta. W ten sposób również radzili sobie podopieczni Czesława Michniewicza w eliminacjach do Ligi Europy. Na Dritę to jeszcze wystarczyło, na Karabach nikoniecznie.
OBSTAWIAJ MECZE LEGII I WYCZYNY PEKHARTA U NASZEGO PARTNERA BETSSON!
Jeżeli patrzymy na statystyki Czecha na początku tego sezonu i porównujemy je do ogólnego stanu bramkowego Legii, to widzimy wielką zależność od trafień Pekharta. I od razu przypomina nam się casus Piasta z poprzedniego roku. Przecież na naszej stronie pojawiło się kilka tekstów na temat tego, jak mistrzowie Polski z sezonu 2018/19 zależą od Jorge Feliksa. Pierwszy tekst pojawił się w lutym, czyli po 22 kolejkach, kiedy gole Hiszpana dały gliwiczanom 22 oczka.
Jak to wyglądało w odniesieniu do sytuacji Pekharta, czyli na starcie rozgrywek? Po pięciu meczach Felix miał na koncie dwa trafienia (na cztery Piasta), po siedmiu kolejkach już cztery gole (przy ośmiu całego zespołu). Widać zatem, że napastnik miał bezpośredni wpływ na 50 procent wszystkich trafień zespołu. To trochę mało, żeby już na starcie bić na alarm o niebezpieczeństwie uzależnienia się od skuteczności jednego gracza. Stąd nasze bicie na alarm dopiero w nowym roku.
W Legii natomiast sytuacja jest inna. Zespół Michniewicza, a wcześniej Vukovicia, w pięciu meczach zdobył siedem bramek, z czego sam Pekhart aż sześć trafień. Mówimy zatem o aż 86-procentowym udziale w całym dorobku strzeleckim drużyny.
I teraz trzeba postawić ważne pytanie: czy taka sytuacja to głęboko ukryty problem, czy jednak zbawienie?
O pierwszym przypadku będziemy mówić wtedy, kiedy Czesław Michniewicz nie będzie rozwijał swojej drużyny i nie wypracuje u swoich piłkarzy wielu wariantów rozegrania piłki, gdzie najważniejszą rolę będzie pełnił Pekhart. Spotkanie z Zagłębiem pokazało, iż Legia potrafiła na kilka sposobów skorzystać z Czecha. Jeśli jednak stołeczni chcą przygotować się na rywalizację z poważnym przeciwnikiem, który będzie miał silnych i inteligentnych środków obrońców, zdolnych wygrać pojedynek główkowy i zapobiec utracie bramki, muszą szukać kolejnych rozwiązań. Lepszych oraz bardziej zaskakujących.
Nie posądzajcie nas jednak o herezję – posiadanie jednego, bardzo skutecznego napastnika nie jest jednak niczym złym. Lepsza taka sytuacja niż kompletny brak egzekutora. W przypadku snajperów ważni są jednak ludzie, którzy zapracują na jego trafienia. Jeśli Michniewicz stworzy Czechowi pełen komfort, to ten odwdzięczy się workiem bramek na wagę mistrzostwa Polski. A wszyscy jego przeciwnicy szybko zapomną o pewnych technicznych ograniczeniach.
W końcu w futbolu mieliśmy kilku podobnych napastników, którzy prowadzili swoje kluby do sukcesów. Czy ktoś Miroslavowi Klose czy Luce Toniemu pamięta, że byli niezbyt zgrabni i eleganccy?