Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Paweł Andrachiewicz / PressFocus

Sandecja Mandrysza walczy z koronawirusem. „Kilka osób ma objawy. To powoduje kolejne komplikacje"

Autor: Michał Śmierciak
2020-10-21 17:30:11

Poprzedni sezon w wykonaniu Sandecji był jednym z jej najsłabszych na szczeblu pierwszej ligi, punktowo nigdy tak źle nie było, a walka o utrzymanie niemal do ostatniego meczu również wprowadzała dodatkową nerwowość. Nikt zatem się nie spodziewał, że start kolejnych rozgrywek może sprawić, że kibice będą przecierać oczy ze zdumienia. Warto dodać, że nie chodzi tutaj o zachwyt, lecz raczej negatywne znaczenie tych słów. Tak, drużyna z Nowego Sącza zaczęła zmagania fatalnie, ale czy tak naprawdę wyłącznie na własne życzenie? Takiego zwrotu użyć nie można.

Wróćmy do początku lipca 2020 roku. Zespół znajdował się w dołku, wyniki były poniżej oczekiwań, ale widmo spadku nie zaglądało drużynie aż tak mocno w oczy, aby się go nieuchronnie spodziewać. Ówczesny prezes wpadł więc na pomysł, że pracującego przez dwa sezony Tomasza Kafarskiego (co jak na Sandecję jest wynikiem naprawdę godnym uznania) zwolni, a w jego miejsce zatrudni Piotra Świerczewskiego i użyczającego mu licencji Marcina Jałochę. Nie oszukujmy się, ten duet widniał tylko na papierze. Jak przyznał w trakcie pracy z biało-czarnymi „Świr”, nie stawiał na wielkie zmiany taktyczne, czy metody treningowe. Po prostu chciał zrobić dobrą atmosferę wśród piłkarzy i to mu się bezsprzecznie udało. Sandecja pozostała na szczeblu Fortuna 1 Ligi.  

Po zakończeniu rozgrywek do zarządu dołączył Arkadiusz Aleksander, chwilę później zawieszono prezesa Artura Kapelko i dodatkowo Rada Nadzorcza powołała prokurenta, który miał uzupełnić skład sterujący klubem. Został nim związany z Sandecją od niemal 20 lat Miłosz Jańczyk - człowiek instytucja, który wraz z Aleksandrem miał stworzyć duet w sytuacji wcale nie zachęcającej do przejmowania władzy i odpowiedzialności  za ten sądecki okręt flagowy. 

Jak zapewnia pełniący obowiązki prezesa były piłkarz i dyrektor sportowy „Sączersów”, dwukrotnie składał Piotrowi Świerczewskiemu propozycję pozostania na stanowisko szkoleniowca, a ten zaś odmawiał. Później w różnych wywiadach krytykował sposób kierowania klubem przez miasto i wyrażał żal z tego powodu. Oczywistym stało się wówczas, że należy postawić na inne ruchy kadrowe.  - Zostałem włączony do zarządu na dwa tygodnie przed startem ligi. Podpisane wówczas były tylko dwa kontrakty z piłkarzami, nie mieliśmy zatrudnionego trenera, więc tak naprawdę nie można było mówić o jakichkolwiek przygotowaniach do zbliżającego się sezonu. Przed nami był naprawdę ogrom pracy i minimum czasu na jej realizacje. Tak to właśnie wtedy wyglądało - wyjaśnił Aleksander. 

MECZE SANDECJI W I LIDZE MOŻESZ OBSTAWIAĆ W BETSSON - ZAŁÓŻ KONTO I ZAPOZNAJ SIĘ Z OFERTĄ!

- Udało nam się zacząć kompletować zespół, wybraliśmy trenera i sztab szkoleniowy, a nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nas informacja, że dwóch kluczowych piłkarzy ma pozytywny wynik testu na koronawirusa. Wówczas na dziesięć dni zabroniono nam treningów z powodu kwarantanny i tutaj warto dodać, że byliśmy jedyną drużyną postawioną w takiej sytuacji. Wszystkie planowane sparingi nam odwołano, po prostu paraliż i tak już krótkiego okresu przygotowań - dodał formalny wiceprezes.

Podobnie o problemie wypowiada się trener Piotr Mandrysz, który miał już okazję przeczytać o swoim planowanym zwolnieniu, poznać nawet nazwiska potencjalnych następców, ale jak sam przyznaje, nie robiło to na nim wrażenia. - Spekulacjami się nigdy nie przejmowałem i nadal nie przejmuję. Taka jest rola dziennikarzy, aby o czymś pisać. Wiem na co umawiałem się z władzami klubu przychodząc do Sandecji, znam postawione przede mną cele i staram się je zrealizować - odniósł się medialnych sensacji szkoleniowiec. - Oczywiście nie tak, to sobie wszyscy wyobrażaliśmy, że po kilku dniach od mojego przyjścia będziemy mieli przypadek koronawirusa i kwarantannę, która kompletnie uniemożliwi nam przygotowania do sezonu. Nikt nie mógł tego przewidzieć. To nie był łatwy czas, jednak pomimo trudności robimy wszystko co w naszej mocy, aby utrzymać zespół. 

O jakich celach wspomina trener? Otóż na konferencji prasowej, na której został przedstawiony mówiono o dwuletnim kontrakcie i spokojnym utrzymaniu drużyny w pierwszym sezonie, powalczeniu o podium w Pro Junior System, stopniowym odmłodzeniu zespołu, aby w kolejnych rozgrywkach mieć już ekipę gotową do walki o poważniejsze cele, kiedy stadion będzie w budowie. Z pewnością nie są to założenia łatwe, choć tak może się wydawać. - Warto zaznaczyć, że w ubiegłym sezonie utrzymaliśmy się niemal w ostatniej kolejce, a teraz mamy budżet jeszcze o 30 procent mniejszy, więc ruchy kadrowe mieliśmy mocno ograniczone. Robiliśmy takie transfery na jakie nas było stać i to też do ostatnich chwil, czekając na jakąś okazję. W obecnej sytuacji nie było mowy o zgraniu, przytrafiła się kontuzja bramkarza. Strasznego pecha mieliśmy - wyjaśnił Aleksander.

 

 

Niektórzy kibice mówią, że to już nawet fatum ciąży nad ich klubem. - Jakby mało było kłopotów kadrowych, zdrowotnych czy logistycznych związanych z koronawirusem, to jeszcze problemy na stadionie. Pewnej nocy spaliła się tam stacja transformatorowa i nie działało oświetlenie. Trzeba było przekładać mecze, robić bałagan w terminarzu, do tego pojawiało się widmo zawieszenia licencji, bo przecież nie spełnialiśmy na ten moment jednego z głównych kryteriów. Ten sezon po prostu zaczął się katastrofalnie - argumentował Miłosz Jańczyk, prokurent MKS Sandecja S.A.

W tym całym gąszczu różnych pechowych zdarzeń, a także złych emocji wokół klubu, pojawiło się światełko w tunelu. Coś, co nie często w piłce nożnej się zdarza i chyba to po części pomogło w przełamaniu się drużyny. Otóż podczas medialnych spekulacji, czy Mandrysza zastąpi Tomasz Kafarski, Radosław Mroczkowski, Jurij Szatałow albo Janusz Świerad, bo ta karuzela była tak duża - za szkoleniowcem wstawili się piłkarze. Zawodnicy poprosili zarząd, aby ten dał trenerowi spokojnie pracować i żeby nie podejmować wobec niego nerwowych ruchów.  

- Taka postawa zespołu może mnie tylko cieszyć. Tym bardziej, że ktoś kiedyś przypiął mi łatkę trenera trudnego i mającego zły kontakt z szatnią. Ten gest zawodników temu przeczy. Zresztą przychodząc do Nowego Sącza mówiłem, że w klubie panuje bardzo rodzinna atmosfera, bo wszyscy od pań w księgowości, przez osoby zajmujące się boiskami, czy w samej drużynie i sztabie panuje bardzo przyjacielski klimat. To da się odczuć na każdym kroku. Nie sztuką jest być przy trenerze i zespole, kiedy jest dobrze, właśnie wtedy kiedy nie idzie, liczą się takie gesty - skomentował Mandrysz. 

W końcu nastąpiło długo oczekiwane przełamanie, pierwszy punkt w tym sezonie. Co prawda apetyty były większe, bo na własnym stadionie GKS Bełchatów wydawał się przeciwnikiem do pokonania, ale wreszcie jakieś pozytywy. Choć przyznać należy, spotkanie nie było ładne dla oka. - Był to dla nas ważny mecz, taki na przełamanie i zawodnicy to wiedzieli. Wyszli na boisko tym faktem przejęci i grali nieco zbyt nerwowo. Nie pomagało nam również boisko, bo my musieliśmy atakować, stwarzać sytuacje, a ono z każdą minutą stawało się coraz bardziej grząskie. To nam utrudniało budowanie akcji ofensywnych. Chodziło o zdobycie punktów, wywalczyliśmy jeden i należy się z tego cieszyć, bo poprzednio w ogóle ich nie zdobywaliśmy. Ważne też, że wreszcie udało się nie stracić bramki. W tej rundzie graliśmy lepsze spotkania, choć przegrane, ale w piłce tak jest, że przytrafiają się błędy indywidualne w ofensywie lub defensywie i przez to punkty uciekają - dodał Piotr Mandrysz.

W tym momencie wydawało się, że nad Sandecją zaświeciło słońce, ale jak to mówią, biednemu zawsze wiatr w oczy i znów zaatakował on. Koronawirus! - Na ten moment potwierdzenia jeszcze nie mamy, ale kilku zawodników posiada objawy, mogące wskazywać na to, że ich testy wyjdą niestety pozytywnie. To powoduje kwarantannę i kolejne komplikacje - dodał wyraźnie zmartwiony trener.

Jak zapewnił nas szkoleniowiec, Sandecja ostrzyła sobie zęby na spotkanie z Resovią, bo chcąc iść za ciosem drużyna liczyła na wyszarpanie tam punktów. Później miały być dwa tygodnie przerwy na spokojna pracę, poprawę mankamentów i z podniesionym czołem wejście w kolejną część rundy jesiennej. Ten plan się nie ziści, bo nie tylko wśród biało-czarnych szaleje wirus, ale także zaatakował rzeszowian, stąd wspomniana rywalizacja nie dojdzie do skutku. Czy i tym razem kwarantanna rozbije zespół oraz ponownie trzeba będzie składać go przez kilka kolejek?

- Wierzę, że tym razem przejdziemy to łagodniej. Wówczas byliśmy bez przygotowań, z marszu weszliśmy do ligi, a teraz po kilku tygodniach pracy mamy nieco naładowane akumulatory i liczę, że te kilka dni przerwy inaczej wpłynie na formę zespołu niż poprzednio - podsumował Piotr Mandrysz. 

Sandecja Nowy Sącz, jak widać dosyć brutalnie przegrywa walkę z koronawirusem, oczywiście wszystkie zespoły mają ten sam problem, ale to „Sączersi” są na ostatnim miejscu w tabeli, a jak powszechnie wiadomo tylko jedna drużyna w tym sezonie spadnie o szczebel ligowy niżej.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się