
Autor zdjęcia: Pawel Jaskolka / PressFocus
Zamiast wstydu banan na twarzy. Takiego Kolejorza chce się oglądać. Lech 2:4 Benfica
Lechu, takiego chcieliśmy cię zobaczyć. Odważnego, ofensywnego, grającego kombinacyjnie. Po prostu – nie ulegającego temu, co zrobi rywal. Kolejorz grał swoje, przegrał 2:4, ale pozostawił bardzo pozytywne wrażenie, które mamy nadzieje zaprocentuje w kolejnych meczach.
Nie ma nic fajniejszego niż oglądanie polskich drużyn grających w europejskich pucharach ofensywnie z lepszymi rywalami. Wspomnienia z fazy grupowej Ligi Mistrzów i takie wyniki, jak 4:8, czy 3:3, mimo zdobytego tylko jednego punktu, po latach powodują uśmiech na twarzy. Mecz Lecha z Benfiką w zasadzie od początku wywoływał pozytywne emocje. Poznaniacy wyszli bez kompleksów wcale nienastawieni na murowanko. Trener Żuraw przed meczem mówił zreztą, że będą próbowali brać tak bardzo ofensywnie, jak tylko Benfica będzie im na to pozwalać. Czyli Portugalczycy trochę, a może i nawet mocno, pozwalali.
Tym bardziej szkoda było pechowego rzutu karnego po ręce Tomasza Dejewskiego i tak szybkiego otwarcia wyniku. Oczywiście mało kto o zdrowych zmysłach spodziewał się, że Kolejorza w czwartkowy wieczór czekać będzie spacerek, dominacja i narzucanie własnych reguł. O ofensywnej, groźnej i bezlitosnej przy błędach na swojej połowie Benfice naczytaliśmy się już wystarczająco dużo, by wiedzieć, że lamentowanie po straconym golu to przesada, ale kurczę, naprawdę szkoda. Zarówno gola z początku, jak i końca pierwszej połowy. Przy pierwszym trafieniu Darwina Nuneza również udział miał Tomasz Dejewski, który spóźnił się z interwencją, ale nie obarczalibyśmy winą tylko jego, bo zostawienie Gilberto masy miejsca na prawym skrzydle to proszenie siebie samego o kłopoty.
Dla nas jednak ważne jest przede wszystkim to, co pokazał Lech Poznań. I jesteśmy – mówiąc szczerze – pod dużym wrażeniem. Naprawdę, ten mecz się oglądało z bananem na twarzy. Wystarczy spojrzeć na poznańską młodzież. Jakub Moder? Kilka strzałów z dystansu, uderzenie w poprzeczkę po rzucie rożnym, niebagatelny udział przy pierwszej bramce. Jakub Kamiński? W drugiej połowie po długim zagraniu Ramireza zagrał na klepkę z Pedro Tibą i po jego strzale Ishak dobił na 2:2. Na lewej stronie chodził jak automat, zresztą podobnie było w przypadku Tymoteusza Puchacza. Zero bojaźni, gra cios za cios, ale przede wszystkim – z pomysłem, a nie z pinezkami w tyłku.
W samej pierwszej połowie widzieliśmy kilka różnych sposobów rozegrania rzutów wolnych. Akcja bramkowa na 1:1 rozpoczęła się od Filipa Bednarka i od początku do końca rozegrana była z zimną krwią. Najpierw Moder zagrał prostopadłą piłkę, Skóraś przytomnie puścił ją unikając spalonego, a później już tylko zagranie Czerwińskiego w tempo do Ishaka. Tam nie było przypadku.
Inna rzecz warta odnotowania. Przegrywasz 0:1? Ciśniesz, strzelasz na 1:1. Dostajesz gola prawie do szatni na 1:2? Wychodzisz po przerwie i kombinacyjną akcją doprowadzasz do remisu. Rywal podwyższa na 2:3? Nie łamiesz się, nie oddajesz pola, tylko atakujesz dalej, sytuację sam na sam miał między innymi Kaczarawa. Przychodzi doliczony czas gry, dostajesz gwóźdź do trumny, ale mimo wszystko za to podejście Lecha trzeba szanować, zwłaszcza, gdy po drugiej stronie jest zespół pokroju Benfiki. Na przestrzeni całego meczu Kolejorz nie ma się czego wstydzić. Może być wręcz dumny, że grał na własnych zasadach, pokazał efektowny i efektywny futbol i nie odstawał od rywala o kilka długości. Ba, długimi momentami grał jak równy z równym.
Po takim meczu widzimy przyszłość w kolorowych barwach. Nie różowych, bo do hurraoptymistów nam daleko, ale jeśli taka gra Lecha utrzyma się również ze Standardem i Rangersami, to spokojnie możemy liczyć na jakieś punkty, a nawet zwycięstwa. Dzisiaj podopieczni Dariusza Żurawia udowodnili, że chcą podjąć równą walkę, trzeba być odważnym. Tego więc życzymy Kolejorzowi. Żeby nie zabrakło jej jak najdłużej.
Lech Poznań 2:4 Benfica Lizbona (1:2)
0:1 – 8’ Pizzi (rzut karny)
1:1 – 15’ Ishak (asysta Czerwiński)
1:2 – 42’ Nunez (asysta Gilberto)
2:2 – 49’ Ishak
2:3 – 60’ Nunez (asysta Everton)
2:4 – 90+3’ Nunez (asysta Silva)
Lech: Bednarek – Czerwiński, Dejewski, Crnomarković, Puchacz (74’ Kraweć) – Skóraś (90+1’ Awad), Tiba, Moder, Kamiński (67’ Marchwiński) – Ramirez (67’ Muhar) – Ishak (74’ Kaczarawa).
Benfica: Vlachodimos – Gilberto, Otamendi, Vertonghen, Grimaldo (67’ Tavares) – Taarabt (62’ Weigl), Gabriel, Pizzi (46’Silva), Everton (87’ Jardel) – Núñez, Waldschmidt (62’ Pedrinho)
Sędzia: Nikola Dabanović (Czarnogóra).
Żółte kartki: Crnomarković, Muhar.