Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Jan Sobociński dla 2x45: Poprzecinane opony, zniszczone lusterko… Tylko prosto w twarz nikt mi nic nie powiedział, słabe!
Jedna z największych nadziei ŁKS-u i jednocześnie jedno z największych rozczarowań poprzedniego sezonu. Mało kto wie jednak przez co w ostatnich 12 miesiącach przechodził Janek Sobociński. Jak przeżywał kryzysy swojego ukochanego klubu? Czego nauczył go rok w Ekstraklasie? Dlaczego jest rozczarowany kibicami ŁKS-u? Jak wpłynęło na niego powierzenie mu opaski kapitańskiej? Co sądzi o psychologach sportu? Jak opiekował się nim Krzysztof Przytuła? Czemu wiosenny lockdown mu pomógł?
Zapraszamy do lektury!
***
Robiąc research do naszej rozmowy wiele materiałów o tobie nie znalazłem. Lubisz w ogóle wywiady?
Z reguły nie pcham się do telewizji i gazet, nie szukam atencji. Ale jeśli ktoś chce mnie o coś spytać, to też nie mam problemów. To część naszego zawodu.
Pod koniec poprzedniego sezonu w ŁKS-ie mieliście ciszę medialną?
Zgadza się. Tak zdecydowaliśmy w szatni biorąc pod uwagę naszą sytuację w tabeli. Nie da się ukryć, nie było dobrze. Próbowaliśmy zrobić wszystko, aby się ratować, a to miało pomóc nam skupić się na pracy, bo sytuacja była bardzo trudna.
Po tobie raczej było widać skupienie na każdym zbliżeniu - cokolwiek się działo, u ciebie kamienna twarz.
Nie uważam się za introwertyka. Wśród znajomych jestem raczej otwartą osobą z dużym poczuciem humoru. Na boisku natomiast nie da się inaczej, musisz skoncentrować się na tym co masz do wykonania, bo inaczej bywa kiepsko. Dlatego może nie wyglądam na zbyt ekspresyjną osobę. Chyba nie jest tak, że grzeczni mają trudniej piłce czy coś w tym stylu. Każdy po prostu reaguje inaczej, ma określone cechy według których się zachowuje. Jeden reaguje bardziej wylewnie, drugi spokojnie, normalna rzecz. Ja zawsze byłem właśnie taki.
Małą legendą obrosło twoje wypożyczenie do Gryfa Wejherowo. Co było wyjątkowego w tym zespole, że akurat na niego się zdecydowano?
Szukanie drużyny na wypożyczenie dla mnie to był proces. Na ten pomysł wpadł nasz dyrektor sportowy, Krzysztof Przytuła. Najbardziej podstawowym kryterium było po prostu to, abym dostawał dużo minut i mógł się ograć w piłce seniorskiej na pozycji, która uwydatni moje atuty. Wcześniej występowałem zaledwie w Centralnej Lidze Juniorów oraz w rezerwach. Wtedy to była A-klasa, więc zdecydowanie za nisko. Trudno tam okrzepnąć, bo jednak w poziomie nie było przełożenia na I czy II ligę. Długo załatwiano mi to wypożyczenie, ponieważ należało też ogarnąć wiele spraw stricte życiowych - na przykład mieszkanie.
OBSTAWIAJ MECZE ŁKS-U I PIERWSZEJ LIGI U NASZEGO PARTNERA BETSSON!
Kim dla ciebie jest Krzysztof Przytuła? Oczywiście oprócz bycia przełożonym.
To on dostrzegł, iż nadszedł czas, abym spróbował na wyższym poziomie, załatwił klub do którego będę pasował pod kątem piłkarskim oraz mentalnym. Podczas mojej gry w Wejherowie cały czas mieliśmy kontakt, często do mnie pisał, rozmawialiśmy przez telefon. Bardzo się interesował jak sobie radzę i na boisku, i w życiu. Dla mnie to był ważny krok nie tylko sportowo. Zawsze mieszkałem z rodzicami, a wtedy trzeba było się usamodzielnić, wyjechałem daleko (ponad 350km – przyp. red.). Uważam, że dobrze się tam odnalazłem. Nowi koledzy też nie pozwalali mi zginąć. Natomiast jeśli chodzi na przykład o styl Gryfa, to jednak różnił się od tego, co teraz preferujemy w ŁKS-ie, nie był aż tak nastawiony na krótkie podania czy atak pozycyjny, które wdrożyli tu Kazimierz Moskal oraz Wojciech Stawowy.
Skoro rozmawiamy o panu Przytule to naturalnie na myśl przychodzi pewna kwestia - transfery. Oferta zagraniczna i temat twojego wyjazdu były realne?
Zimą nic się nie pojawiło, a ja skupiałem się na pracy i nie myślałem o przenosinach. Latem też nic konkretnego się nie pojawiło, ale nie mogę zdradzić nic więcej.
Dla ciebie same przenosiny pomiędzy polskimi ligami było trudne, przynajmniej z mojej perspektywy. W jakim aspekcie najbardziej odczułeś przeskok?
Gdy analizuję poprzedni sezon wydaje mi się, że moja głowa nie dojechała do Ekstraklasy. Dopiero ta wiosenna przerwa spowodowana wirusem pozwoliła mi trochę się ogarnąć. Udało mi się wyczyścić głowę i zyskać trochę spokoju. Myślę, że było to widoczne. Musieliśmy też przystosować się do szybszego tempa meczów i wyższej intensywności. W kilku pierwszych spotkaniach odczuwałem różnicę, ale nie było to nic, do czego nie dało się przyzwyczaić. To na pewno nie przez ten czynnik później poszło tak słabo.
Potrafisz w ogóle racjonalnie wytłumaczyć skąd u was te wielkie kryzysy, w które popadaliście?
Trudno to jednoznacznie wskazać. W sposobie pracy nie zmieniliśmy nic, cały czas staraliśmy się grać tak samo, jak w pierwszej lidze.
A nie wpadliście w samonapędzające się, błędne koło? Porażki nakręcały stres, a stres nakręcał porażki i tak to się turlało do końca.
Najbardziej uderzyła w nas seria z jesieni, kiedy przegraliśmy 8 meczów z rzędu. To było przełomowe. Nikt z nas wcześniej czegoś takiego nie doświadczył, nikt nie był na to gotowy. Nawet ci najbardziej doświadczeni zawodnicy. Przez 3 sezony rokrocznie pięliśmy się od III ligi aż do Ekstraklasy, czyli głównie odnosiliśmy zwycięstwa. Nie byliśmy przyzwyczajeni do kryzysów.
Jak przeżywałeś te kolejne porażki, skoro aż tyle ich się nazbierało?
Jestem wychowankiem tego klubu, więc przejmowałem się podwójnie. Staram się rozdzielać życie piłkarskie od prywatnego, choć czasem trudno się nie angażować. W szatni po porażkach nikt nie wylewał frustracji na siebie nawzajem, raczej panowała cisza. Nie chcieliśmy jeszcze dokładać do pieca.
Dobrze, że to już za nami. Oczywiście jesteśmy już w niższej lidze, ale wszyscy chcą szybko wrócić do Ekstraklasy. Drużyna też dobrze zareagowała, ponieważ każdy był świadomy tego, co potrafi i na co nas stać jako zespół. W okresie przygotowawczym do obecnego sezonu mocno skupiliśmy się na analizie i poprawianiu wszystkich tych aspektów, które szwankowały w poprzednich rozgrywkach. Chciałbym też wyróżnić nasz sztab szkoleniowy za doskonałe przygotowanie nas do sezonu pod kątem fizycznym, czujemy się silni i pełni energii.
Co sądzisz o takiej instytucji jak psycholog sportu?
Nie chciałbym wyrokować, ponieważ nigdy z usług takowego nie korzystałem. Aczkolwiek wydaje mi się, że wszystko, co może komuś pomóc, jest godne uwagi. Jeśli masz możliwość i coś to zmieni na lepsze w twoim życiu, to czemu z tego nie korzystać? Jeżeli jednak nie sprawdzisz, to się nie przekonasz, czy taka forma pracy nad sobą przypadnie ci do gustu. Taki pomysł i przez moją głowę przeszedł, ale ostatecznie się nie zdecydowałem. Moimi psychologami sportu była rodzina oraz narzeczona.
Jak zmienił cię ten poprzedni sezon?
Po tym wszystkim co mi się przytrafiło, stałem się silniejszy pod względem psychicznym. Fakt, że przetrwałem to wszystko na pewno i w przyszłości mi pomoże. Jakieś hejterskie opinie po mnie spływają, interesuje mnie tylko zdanie trenera, jego sztabu, dyrektora sportowego i prezesa. Prawdą jest jednak, że przytrafiło mi się kilka przykrych sytuacji ze strony ludzi. Najbardziej ucierpiał nasz samochód. Poprzecinane opony, zniszczone lusterko, ktoś nawet napluł na auto.
Rozczarowałeś się kibicami ŁKS-u?
Na pewno, jestem wychowankiem, mam ŁKS w sercu od maleńkości i spotkało mnie takie coś... A jednocześnie nikt nie podejdzie i nie powie w twarz co mu leży na wątrobie, tylko wylewa żale w ten sposób. Słabe.
Raz przyszli do was na trening, jakoś przed meczem z Zagłębiem Lubin.
Wiadomo, kiedy nie ma wyników, to czasem przychodzą do nas ludzie, aby dopytać o co chodzi, co się dzieje w drużynie. Nie wiem jak to wygląda w innych klubach, tutaj była normalna rozmowa, żadnych kłótni czy gróźb. Po prostu zwykła męska rozmowa, dzięki której wyjaśniliśmy sobie wzajemnie nasze punkty widzenia.
Skoro już przy stresach i wyzwaniach jesteśmy - niedawne derby Łodzi to był najważniejszy mecz w twojej karierze?
Myślę, że tak. Czułem się trochę inaczej niż przed takim zwykłym spotkaniem ligowym, bo jednak prestiż był dużo większy.
Nie bałeś się Bartłomieja Poczobuta?
Nieeee, bez przesady! (śmiech)
Kazimierz Moskal swego czasu powiedział, że w Ekstraklasie zabrakło ci boiskowego cwaniactwa. Jak to rozumieć?
Najlepiej byłoby zapytać jego! Ja to zrozumiałem w ten sposób, że miał na myśli wykonywanie odpowiednich czynności w odpowiednim czasie. Decyzyjność. Kiedy przytrzymać piłkę, kiedy przyspieszyć akcję, kiedy wejść w pojedynek z przeciwnikiem i tego typu sprawy. Szeroko rozumiane doświadczenie.
W pewnym momencie kibice i media domagali się, byś po serii gorszych meczów usiadł na ławce na 1-2 spotkania, żeby nieco ochłonąć i po chwili odpoczynku znowu spróbować swoich sił.
Myślę, że lepszą metodą jest jednak gra w następnym meczu, bo dzięki temu też czujesz zaufanie od trenera. Wiem, iż nie szło mi najlepiej, ale na boisko wychodziłem jednak z myślą, by w każdym kolejnym spotkaniu zadośćuczynić za błędy z poprzedniego, jeśli akurat coś zawaliłem, wynagrodzić im wsparcie dla mnie, bo też nie wszyscy aż tak ostro krytykowali. Ale tak jak wspomniałem - dopiero dłuższa przerwa, ta spowodowana pandemią pozwoliła mi rzeczywiście spojrzeć na wszystko z dystansu, przemyśleć, uspokoić się. Pauza na jeden mecz nic by nie dała.
W jednym ze spotkań Kazimierz Moskal obdarzył cię opaską kapitańską. Uskrzydliła czy przygniotła?
Raczej to pierwsze. Odebrałem ten gest w sposób pozytywny, taki przecież miał być. Nie zestresowało mnie to. Może nie jest tak, że przecenia się opaskę kapitańską, ale na koniec... To tylko opaska. Liczy się charakter, a ten poszczególni zawodnicy mają i bez niej. Jasne, jako kapitan musisz trochę bardziej żywiołowo pomagać kolegom, wstawić się czasem u sędziego i tego typu sprawy. W drużynie mamy kilka takich osób, które nadają drużynie mentalność i dbają o atmosferę w zespole, przejawiają cechy przywódcze. Bez wątpienia kimś takim jest na przykład Arkadiusz Malarz. To nie tylko świetny bramkarz, ale też świetny człowiek, zawsze chętny do pomocy i w pracy, i poza nią. Zawsze warto z nim usiąść, by porozmawiać. Kolejną taką osobą jest Maciek Dąbrowski, udziela dużo rad. Bardzo otwarta osoba.
Z kolei jeśli chodzi o trenerów - byłem zadowolony ze współpracy z panem Moskalem i jestem też teraz, gdy prowadzi nas pan Stawowy. Obaj chcą, żeby gra ich drużyn oprócz wyników dawała też dobrą rozrywkę. Ma być i efektywnie, i efektownie. Ale wiadomo, nie ma dwóch takich samych szkoleniowców. Gdybym miał wskazywać jakieś różnice, zwróciłbym uwagę na kwestie taktyczne, chociaż oczywiście mowa o detalach.
Czy po przyjeździe na młodzieżówkę do trenera Michniewicza miewałeś problemy, aby przestawić się na zupełnie inny rodzaj grania?
Na pierwszym zgrupowaniu czułem się nie do końca w swoim żywiole. Trzeba było się przestawić, przyzwyczaić do nieco innych zachowań w podobnych sytuacjach na boisku. Gdy pierwszy raz się z tym stykasz, bywa niełatwo, aczkolwiek później mi to nie sprawiało problemów. Wiedziałem czego się spodziewać, znałem oczekiwania szkoleniowca. Mimo bardziej defensywnego ustawienia i trenera Michniewicza ja jednak nieco lepiej czuję się w systemie ŁKS-u. Uważam, że on jest bardziej zbieżny z moją charakterystyką. Wydaje mi się, że jedną z moich większych zalet jest rozgrywanie od tyłu i w klubie mogę to częściej wykorzystywać, mam większy wpływ na grę piłką, w reprezentacji mimochodem to przełożenie jest mniejsze. W drużynie narodowej znacznie bardziej polegamy na grze bez futbolówki, stoperzy muszą przykładać dużą wagę do kwestii stricte taktycznych.
Ostatnio jednak Czesław Michniewicz postawił na Jakuba Kiwiora kosztem ciebie.
Nie wiem dlaczego, nie rozmawiałem z trenerem indywidualnie o tej sytuacji, więc trudno mi się jakkolwiek odnieść. Uznał, że akurat teraz potrzebował go bardziej i w porządku, to normalne w piłce. Nie jechałem na żadne zgrupowanie z myślą "na pewno zagram i w ogóle jestem nietykalny". Meczów mamy tyle, że trzeba być przygotowanym na wszystko - i na grę w każdej chwili, jeśli trener na ciebie postawi, i na bycie rezerwowym, gdy zdecyduje inaczej.
Mnie zawsze zastanawiał styl gry młodzieżówki pod kątem tego, czy on jest rozwojowy. O ile mam wątpliwości czy jakoś bardzo służy skrzydłowym czy napastnikom, o tyle obrońcy chyba mogą się sporo nauczyć dzięki takiemu podejściu trenera Michniewicza.
Można się poprawić właściwie we wszystkim, co dotyczy gry obronnej. Mimo iż zawsze mamy mało czasu - przyjeżdżasz na zgrupowanie, a za 3 dni grasz mecz - to jednak dość często poświęcamy go na zajęcia taktyczne. No ale niestety jednostek treningowych siłą rzeczy jest niewiele. Sztab szkoleniowy dużo nad tym pracuje - zawsze dostajemy na tabletach materiały, z którymi musimy się zapoznać. Podzieliłbym to na dwie części - jedna to analiza poprzedniego meczu, w której mamy wyszczególnione co wyszło nam dobrze, a co źle i powinniśmy byli zachować się inaczej. Druga dotyczy przeciwnika - jego typowych zachowań, dostajemy omówione ich słabe oraz mocne strony. Wartościowe opracowania, które mogą tylko pomóc, bo dzięki temu po prostu lepiej wiemy czego możemy się spodziewać w najbliższym meczu.