Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Adamski: Oby Kamil Grosicki na dobre wyleczył się z Deadline Day... [KOMENTARZ]
Kamil Grosicki nie strzelił w dalszym ciągu gola na Euro czy mundialu. Ba, nie strzelił go nawet w Premier League. Nie został też przeprowadzony z nim w roli głównej jeden z najbardziej dochodowych transferów w historii polskiej piłki. Ale i tak przechodzi właśnie do historii, bo został bohaterem, raczej niechlubnym, jednego z najbardziej kuriozalnych sporów transferowych w historii futbolu.
W czwartek od zamknięcia okna transferowego w angielskiej Championship miną niemal dwa tygodnie. Tymczasem Kamil Grosicki dalej nie wie, czy jego karta zawodnicza należy do West Bromwich Albion, czy jednak już do Nottingham Forest. Ostateczną decyzję – ale taką już naprawdę ostateczną, po raz 29089028409821094 – ma poznać właśnie 29 października.
Teoretycznie trzeba zawyrokować w prostej sprawie – czy jest transfer, czy jednak go nie ma. Zarówno „The Baggies”, jak i Forest woleliby, żeby był, bo pierwsi już nieszczególnie potrzebują Polaka, drudzy chętnie by go przygarnęli. Rejtanem jednak na całej sprawie kładzie się angielska federacja, bo z przesłaniem wniosku o zatwierdzenie transferu kluby spóźniły się o całe 21 sekund.
MECZE WEST BROMU I NOTTINGHAM FOREST MOŻECIE OBSTAWIAĆ W BETSSON. ZAREJESTRUJ SIĘ I SPRAWDŹ KURSY.
I teraz te 21 sekund sprawia, że Grosicki na decyzję odnośnie do swojej przyszłości poczeka jakieś 1 101 600 sekund. Nie może przez ten czas grać w meczach, jedynie trenować, choć też nie wiadomo, czy w klubie, którego barwy będzie reprezentował przez najbliższych kilka miesięcy. Generalnie niewiele wiadomo.
Przyznacie, że sprawa wygląda wyjątkowo groteskowo, nawet jak na Grosika. Dopisał kolejny tom do sagi związanej z jego perypetiami w ostatni dzień okna transferowego. Zaczęło się od słynnej okładki Przeglądu Sportowego z Grosickim w Burnley – „PS” obawiał się wtedy, że będzie jedynym poważnym sportowym medium, w którym nie będzie wzmianki o tym transferze, a okazało się, że był jedynym, w którym wzmianka była. A to był przecież dopiero początek perturbacji Grosickiego. Później były jeszcze niedoszłe transfery do Derby County, Bursasporu czy Sportingu, a o kilku innych negocjacjach pewnie nawet nie wiemy.
I niestety te przypadki niczego nie nauczyły ani pana Kamila, ani jego panów agentów. Jakby zawsze w Deadline Day dostawali amnezji i zapominali o tym, co działo się pół roku wcześniej, jeszcze pół roku wcześniej i jeszcze pół roku wcześniej… Rozumiem, że takie czekanie do samego końca ma na celu otwarcie nowych możliwości transferowych, wypracowanie lepszej pozycji negocjacyjnej, no ale… to jest totalne ryzyko. Raz, nawet drugi można spróbować, ale trzeci czy piąty pozostawianie sytuacji losowi, czy się uda, czy nie? Może się nie znam, ale chyba nie tak powinna być planowana kariera profesjonalnego, ambitnego piłkarza, wybitnego reprezentanta Polski.
Przecież to jasne, że działając w takim pośpiechu, coś się musi – mówiąc językiem agencyjnym - wykrzaczyć. Za pięć dwunasta (choć w tym przypadku: za pięć osiemnasta) nie ma czasu na negocjacje, wprowadzanie poprawek do wielostronicowych umów, zmienianie jej istotnych założeń albo choćby szczegółów. Wszystko musiałoby się odbyć perfekcyjnie, a niestety, znów się nie odbyło.
Dlatego nie ma znaczenia, kto tym razem zawinił w tej sytuacji. Wydaje się po prostu, że tak działając, ktoś ten błąd popełnić musiał. O ile jeszcze kilka okienek temu można było Grosickiego żałować, tak teraz chyba nie ma czego, bo patrząc z boku bez konkretnej znajomości specyfiki sytuacji polskiego zawodnika, ta powtarzająca się niemal co okno akcja wygląda na zaplanowane działanie, a nie niefortunne zrządzenie losu.
Nie ma w tym w dodatku wiele racjonalności. Dopiero co Grosicki opowiadał, że spełnił swoje marzenie o powrocie do Premier League, a już musi z niej uciekać, choć nie zagrał nawet minuty. Za moment może okazać się jednak, że… nie musi, bo według informacji Tomasza Włodarczyka z meczyki.pl Slaven Bilić miał mu przekazać, iż miejsce w kadrze koniec końców się znajdzie i może dostanie swoje szanse przy natłoku meczów. Po raz kolejny za Grosikiem trudno nadążyć nie tylko na boisku.
Ta wieczna sytuacja już nawet nie męczy, a coraz bardziej żenuje. Trudno przeciętnemu obserwatorowi – a za takiego uznaję człowieka nie znającego w stu procentach kulisów sprawy, czyli jakieś 99,9% społeczeństwa - zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego dzieje się to kolejny raz. Tym bardziej, że nie mówimy o jakichś egzotycznych kierunkach, tylko o poważnych klubach, gdzie większość decyzji powinna być starannie zaplanowana.
Podobnie jak kariera 75-krotnego reprezentanta Polski. Tymczasem wiele pozostawia on przypadkowi. Ambitny piłkarz – a takim bez wątpienia jest Grosik – nie może sobie na to pozwolić. Niestety, ale tak postępując, pewnego poziomu już nie przeskoczysz. A szkoda, bo możliwości dalej ma niezłe, co pokazuje ostatnio w kadrze. Dlatego niezależnie, jak sytuacja zostanie rozwiązana w czwartek przez Komisję Arbitrażową, mam nadzieję, że Kamil Grosicki wyleczy się na dobre z Deadline Day.