Autor zdjęcia: navarra.com
Niegdyś z animuszem, dziś w sidłach czasu. Historia Mendilibara znów zatacza koło
Surowy, stanowczy i nieustępliwy. Ze szczyptą kontrowersji, ale to cały Mendilibar, który w język nigdy się nie gryzł. Kraj Basków to jego podwórko. Na ławce trenerskiej jest od ponad dwóch dekad, choć do ludzi postępowych z pewnością nie należy. Ta archaiczność znów może go zgubić, mimo że z Eibarem i tak już sięgał chmur.
Na co dzień wydaje się spokojny, ale ten obraz się zmienia, gdy rozpoczyna się trening. Na konferencjach nie szczędzi słów, więc często nazywają go szaleńcem. Jose Luis Mendilibar Etxebarria jest trenerem starej daty. Pamięta czasy, gdy w Baskonii częściej można było znaleźć niewielkie boiska przepełnione zdolnymi chłopakami, niż potężne obiekty sportowe z masą dziennikarzy wokół. W Eibarze z powodów geograficznych, ale i finansowych, te wspomnienia wydają się żywe. Klub nie może inwestować na poziomie konkurencji, a mimo to wciąż pozostaje silny.
Mendilibar robi swoje, choć i kryzys nie jest mu obcy. Właściwie zderza się z nim, co sezon i również z taką samą częstotliwością mówi się, że zostanie zwolniony. Za każdym razem Bask wychodzi z opresji obronną ręką, ale wszystko ma swoje granice. Gdzie znajdują się one w Eibarze?
Zawsze wierny Baskonii
Swoją trenerską karierę rozpoczął w Arratii. Potrzebował roku, by awansować na trzeci poziom rozgrywkowy w kraju. Błyskawicznie znalazł się na radarze Athleticu i tym samym już w 1995 roku został włączony do akademii “Los Leones”. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przejmując zespół Cadete (przedział wiekowy 15-16 lat - przyp. red.) rozpoczął kilkuletni romans z baskijskim klubem. Owocem tej współpracy w 1999 roku był awans do trzecioligowych rezerw. Nie to jednak stanowiło dla niego metę. Liczył na objęcie pierwszej kadry, choć czas pokazał, że swoje marzenia musiał odłożyć na półkę. Przynajmniej na kilka najbliższych lat.
W 2001 roku Mendilibar trafił do Aurrera de Vitoria, by rok później przeprowadzić się na Wyspy Kanaryjskie. Z Lanzarote miał włączyć się do walki o drugą ligę. Udało się już w pierwszym sezonie, choć podium dla hiszpańskiego szkoleniowca nie było wystarczające. Zespół kanaryjski pod jego wodzą prezentował ofensywny futbol, cieszący oko kibiców. Swawolny, pozbawiony twardych schematów. Dziś coś nie do pomyślenia w kontekście tego trenera. Jednak Mendilibara interesował wyłącznie awans. Zapewniał, że jest w stanie tego dokonać już podczas drugiej kampanii za sterami Lanzarote. W rezultacie sezon zakończył z mistrzostwem grupy czwartej Segunda Division B, aczkolwiek awansu nie było. “Los Conejeros” odpadli w play-offach.
Eibar po raz pierwszy...
Wyniki Mendilibara nie przeszły obojętnie obok poważniejszych graczy na hiszpańskim rynku. Po Baska zgłosił się Racing Santander, ale negocjacje zakończyły się fiaskiem. Sytuację wykorzystał Eibar. Niewielki klub z Gipuzkoi, który nieskromnie za cel obrał sobie historyczny awans do Primera Division. Mendilibar miał w tym pomóc, a w zasadzie jego doświadczenie na ławce trenerskiej w Kraju Basków. Wpasował się momentalnie, bo “Rusznikarze” w grudniu 2004 roku piastowali pozycję lidera. Mendilibar mógł się pochwalić nie tylko sukcesami na placu gry. Jego podopieczni w trakcie meczu zawsze gryźli trawę, biegając wzdłuż i szerz boiska. Od pierwszej do ostatniej minuty. Hiszpan dbał systematycznie o odpowiednią regenerację. Tak, aby zapobiec wszelkim mikrourazom, które na przestrzeni całego sezonu były dość częstym utrapieniem. Zimna kąpiel po treningu siłowym, koniecznie z lodem. Minimum siedem minut, każdy, bez wyjątku. Poranny trening obowiązkiem. On miał podziałać mobilizująco, by każdy z graczy zadbał o odpowiednią dawkę snu. Ten, kto nie miał energii - nie grał. Biologii nie oszukasz. Mendilibara również.
⚔️ PARTIDA EGUNA!
— SD Eibar (@SDEibar) October 9, 2020
🆚 @REALUNIONCIRUN
⏰ 12:00
🏟 Atxabalpe#EibarRealUnión pic.twitter.com/YOcoYfCGkr
Wiosną bliski awansu Eibar musiał obejść się smakiem. Zabrakło trzech punktów. Niemniej jednak przyszłość Mendilbara stała pod znakiem zapytania już wcześniej. Fernando Lamikiz, ówczesny prezes Athleticu, ze szkoleniowcem prowadził nieoficjalne negocjacje. Skontaktował się z nim jeszcze podczas trwającego sezonu. Wszystko było jasne. Wraz z końcem czerwca Mendilibar żegna się z “Rusznikarzami” i dołącza do projektu ekipy z Bilbao. Sam szkoleniowiec nie ukrywał zadowolenia, bo na tę chwilę czekał już od dawna. Eibar nie zamierzał robić problemów, nie miał też argumentów, aby konkurować o względy trenera z dużo większym, bogatszym, bardziej ambitnym klubem. Zażądał jedynie wpłacenia 150 tysięcy euro klauzuli, co dla Lwów nie stanowiło żadnej przeszkody. Sam szkoleniowiec darzył jednak sporym szacunkiem swojego byłego pracodawcę. Eibar nie tylko otworzył mu drogę do pierwszej ligi, ale i stał się dla niego pionierskim projektem. Projektem, który również finansowo pozwolił mu skupić się na kontynuacji trenerskiej kariery.
Powrót do Bilbao i szorstka rzeczywistość
W 2005 roku wrócił do Bilbao. Tym razem już w roli szkoleniowca pierwszej kadry. U boku nowego sztabu trenerskiego złożonego z byłego gracza “Los Leones” - Jose Mariego Argoitii, ale i emerytowanego gracza Eibaru - Antonio Karmona. Za aspekty fizyczne odpowiadał Toni Ruiz, z którym Mendilibar współpracował już od wielu lat i pracuje do dzisiaj.
Fernando Lamikiz nie ukrywał, że współpraca z Mendilibarem ma działać na zasadzie dżentelmeńskiej umowy. Jego czas na San Mames nie jest określony, a przyszłość będzie zależna od postawy drużyny na boisku. Prezes “Los Leones” wierzył w szkoleniowca deklarując, iż może stanowić kluczową rolę na kolejnym etapie rozwoju. Dwuletni plan miał zaprocentować z czasem.
Tego czasu nigdy nie dostał. Czar prysł już jesienią. Po dziesięciu kolejkach baskijski zespół miał na koncie zaledwie pięć punktów, a Mendilibar do październikowego meczu z Celtą Vigo podchodził z nożem na gardle i czkawką jednocześnie. Miał coś do udowodnienia. Nie tylko przed zarządem, ale i kibicami, którzy z meczu na mecz coraz mocniej demonstrowali swoje niezadowolenie. W obawie o wynik hiszpański szkoleniowiec postawił na defensywne ustawienie 5-4-1, które okazało się gwoździem do trumny. Athletic na własnym obiekcie podzielił się punktami z ekipą “Celestes”, a Mendilibarowi i jego sztabowi podziękowano po trzech miesiącach pracy. Sam Fernando Lamikiz podczas porannej konferencji ze łzami w oczach poinformował dziennikarzy o zakończeniu współpracy z hiszpańskim trenerem. W jego miejsce pojawił się Javier Clemente. Nasz bohater zostawiał zespół na ostatnim miejscu w tabeli.
Naczynia połączone - Mendilibar znów w swoim żywiole
Na ławkę trenerską wrócił dopiero w czerwcu 2006 roku, obejmując Real Valladolid. Zespół znacznie bogatszy aniżeli Eibar. Prezes “Pucela” zdawał sobie sprawę, że zatrudnienie Baska w tym momencie to spore ryzyko. Miał jednak plan, bo śledził Jose już od trzech lat, więc nie był dla niego anonimową postacią. Zespół znajdował się w dołku, spadł na zaplecze La Ligi. Hiszpański szkoleniowiec miał pomóc, wyciągnąć go na powierzchnię. Kilkumiesięczna przerwa okazała się strzałem w dziesiątkę. Real Valladolid w ciągu roku zaliczył spory progres, który utożsamiano z przybyciem Baska. Choć trzeba przyznać, że podstawy wypracowali mu poprzednicy, którzy swoją wstrzemięźliwość przepłacili posadą. Mendilibar znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Dlaczego wybrał akurat Valladolid? Prezydent klubu, Carlos Suarez włożył najwięcej wysiłku, by go do tego przekonać.
Mendilibar błyskawicznie wprowadził drużynę do Primera Division, a klub uwierzył w kolektyw, uwierzył w trwałość i stabilizację, której wcześniej wypierał się rękoma i nogami. Bask wielokrotnie powtarzał, że zawsze stawia na drużynę, a nie indywidualności. Bez względu jak dobry jest piłkarz, jeśli nie gra zespołowo, to ktoś inny musi za niego te braki nadrabiać. Początkowo w Valladolid dostał swobodę, aczkolwiek nie trwała ona długo. W Primera Division nakazano mu grać defensywnie. Znał ten typ, znał ten styl, choć niekoniecznie go popierał. Nie przepadał za nastawieniem drużyny na obronę już od pierwszego gwizdka. To kłóciło się z jego przekonaniami, choć czas pokaże, że w przyszłości, na przekór własnym wartościom, w sidła reaktywnego futbolu i tak wpadnie.
Jose w Primera Division nie poprzestał na walce o utrzymanie. Rozkwitające “Fiołki” włączyły się do walki o europejskie puchary. Reputacja Mendilibara zaczęła rosnąć w zastraszającym tempie. Do drużyny wypożyczony został nawet krnąbrny Diego Costa, który stał się wyraźnym sygnałem w stronę konkurencji. Mendilibar chciał grać wysoko, jednakże o miejsce do eksperymentów trudno, a szczególnie, gdy traci się punkty. Real Valladolid nie był elastyczny, więc i “Pucela” rzadko kiedy potrafili zdominować rywala. Najczęściej pod presją wyniku pękali, choć z wysoko postawionymi rywalami lubili sprawić niespodziankę. Czy urywając punkty Realowi Madryt, czy remisując z FC Barceloną Franka Rijkaarda. Mendilibar czuł wtedy luz, a ranga rywala działała napędzająco. Mimo że często przed meczem nie rezygnował z miejsca do żartów.
OBSTAWIAJ MECZE LA LIGI U NASZEGO PARTNERA BETSSON!
Podczas jednej z konferencji przed starciem z “Los Blancos”, zapytany o przewidywany rezultat odpowiedział: - Real Valladolid przegrywał z Realem Madryt raz siedmioma, a raz dwoma bramkami. Jak przegramy dziś dziewięcioma, to nic się nie zmieni.
Z “Albivioletas” na pierwszym szczeblu rozgrywkowym nigdy nie był w stanie wyjść z dolnej części tabeli. W styczniu 2010 roku po czterech latach pracy został zwolniony. Ekipie z Valladolid groził spadek. Carlos Suarez był zdeterminowany, by z baskijskim trenerem rozwiązać współpracę jeszcze zimą. Do tego stopnia, że w jego miejsce pojawił się niedoświadczony Onesimo, ówczesny trener zespołu rezerw.
Nietrafiona Osasuna i krótka przygoda w Levante
Mendilbar ponownie na ławkę wrócił w 2011 roku, podpisując roczny kontrakt z Osasuną. O jego zatrudnienie starało się kilka klubów z drugiej ligi, ale ten postanowił podjąć rękawicę rzuconą przez drużynę z Pampeluny. Hiszpan po raz pierwszy w karierze objął nowy zespół podczas trwającego sezonu. Na efekty nikt długo nie zamierzał czekać. Spróbował wtedy czegoś nowego. Dopasować się do aktualnej kadry i jej mocnych stron, zamiast wprowadzać zmiany względem własnej wizji. Chciał zyskać szacunek i odbudować swoją pozycję, a wybuchowa Osasuna, przypominająca mu nieco w Eibarze, była najlepszym do tego miejscem.
Ekipa z Estadio El Sadar zajmowała wówczas 18. pozycję w ligowej tabeli. Mendilibar rozpoczął od wysokiego zwycięstwa nad Espanyolem prowadzonym przez Mauricio Pochettino. Znów poczuł się pewnie, choć nierzadko ta pewność go gubiła. Jak choćby wtedy, gdy na konferencji przed starciem z Athletikiem oświadczył, że „Osasuna może być wdzięczna Athleticowi za wsparcie finansowe”.
Zdarzyło mu się także publicznie krytykować swoich piłkarzy, przez co później musiał się tłumaczyć. Dopóki bronił się wynikami, takie wpadki szły w zapomnienie. Na początku sezonu 2012/13 ekipę z Nawarry opuścił Raul Garcia, który wrócił do Madrytu. Sprzedani zostali również Ibrahima Balde czy Dejan Lekić. Osasuna nie zrobiła żadnych poważnych transferów, jednocześnie pozbywając się głównego członu ofensywnego. Mendilibar w wywiadach świecił twarzą, choć inaczej wyglądało to podczas meczów. Od marca 2013 roku aż do końca sezonu komplet punktów zdołali wyrwać wyłącznie Realowi Valladolid, Getafe i Sevilli. Pod krzesełkiem Baska rozpalono ognisko, jednakże w klubie został. Powierzony kredyt zaufania miał spłacić w następnym sezonie, który dla Hiszpana zakończył się po trzech kolejkach. Prezes Miguel Archanco nie miał wątpliwości.
Mendilibar znów pozostawił po sobie niesmak i pustkę aż do sierpnia 2014 roku, gdy wrócił, przewodząc Levante. Zaczął niefortunnie tak jak w ostatnim sezonie w Osasunie. “Żaby” odniosły tylko jedno zwycięstwo w ośmiu meczach. Bask już w październiku został wolnym agentem, a jego renoma pikowała jak samolot kamikadze.
… Eibar po raz drugi
Cierpliwy Mendilibar wrócił na stare śmieci. Do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Eibar to małe miasto w Kraju Basków, dalekie od wszystkiego i właściwie niekonkurencyjne w najbliższym regionie. Większość młodych zawodników trafia do akademii Athleticu bądź Realu Sociedad. “Rusznikarze” szukają przewagi gdzie indziej, choć łatwo nie jest z jednym z najmniejszych budżetów w lidze i niewielkim - jak na warunki Primera Division - obiektem sportowym.
Gdy Jose wrócił do Baskonii, przyszłość klubu pozostawała w kropce. Miał być spadek, a ze względu na karną degradację Elche, “Rusznikarze” utrzymali się w pierwszej lidze. Od tego momentu zaliczyli spory progres finansowy, co jest zasługą niezastąpionego w Eibarze Frana Garagarzy. Dzięki solidnej i cierpliwej budowie Mendilibara ekipa z Ipurua w sezonie 2016/17 osiągnęła nawet 10. miejsce w La Liga. Po tak udanej kampanii Eibar obawiał się utraty kilku ważnych postaci. Wykluczając Floriana Lejeune’a, który trafił do Newcastle, większość kadry postanowiła zostać z Mendilibarem. "Rusznikarze" zamiast tracić na sile, wzmocnili zespół o trzy nazwiska. Do Kraju Basków z portugalskich boisk przybyli Jose Angel oraz Paulo Oliveira. Latem za darmo przyszedł również doświadczony Charles. Jak się później okaże, zostanie “czarnym koniem” w projekcie hiszpańskiego szkoleniowca.
Początek nowego sezonu do łatwych nie należał, a “Rusznikarze” znajdowali się nawet w strefie spadkowej. Jeszcze jesienią zdążyli wrócić na właściwe tory, by otrzeć się o europejskie puchary. Finalnie Eibar sezon 2017/18 zakończył na 9. lokacie w tabeli. Wszystko za sprawą nieustępliwości szkoleniowca . Ten mimo kilku poważnych klęsk starał się pielęgnować swoją wizję sprzed lat. Baskowie grali wysokim pressingiem w formacji 4-4-2, utrzymując futbolówkę jak najdalej od własnej połowy. Dzięki wymienności skrzydłowych błyskawicznie znajdowali luki w defensywie przeciwnika.
- Naprawdę doceniam gracza, który sam podejmuje decyzje na boisku, nie czekając na to co powiem. Podczas meczu trzeba myśleć, bo analiza i przygotowanie za nas wyniku nie zrobi. Piłka nożna to przede wszystkim ruch - mówił Mendilibar w wywiadzie dla lokalnej prasy. Dobre przygotowanie fizyczne zawdzięczali intensywnej, ale krótkiej pracy na treningach. Po meczu zawsze regeneracja, a przed odpoczynek.
Wielu zarzucało mu natomiast zbyt przewidywalne opieranie gry na Takashim Inuim i Pedro Leonie, co niebawem miało się zemścić. Japończyk bowiem odszedł z klubu już latem, a wraz z nim Dani Garcia i Ander Capa. Kluczowy zawodnik środka pola i wówczas jeden z najlepszych bocznych defensorów w Hiszpanii. Obaj dołączyli do rywala zza miedzy - Athleticu. Eibar co prawda w typowy dla siebie sposób w sezon wszedł z problemami, ale punkty zgarniał w najmniej oczekiwanych momentach. Czy w pamiętnym listopadowym meczu z Realem Madryt, gdy zespół Solariego rozbili aż 3:0, czy w wiosennych starciach z Valencią i Betisem. Ipurua stał się bastionem, z którym nie wszyscy sobie radzili. Kibice znów zaczęli żyć nadzieją, że w następnym sezonie Eibar będzie w stanie wywalczyć kwalifikację do europejskich pucharów.
Mendilibar w walce z kolejnym kryzysem
Mendilibar w Eibarze wykuł własny pomnik. Nie mając zbyt wiele pieniędzy, pokaźnej technologii, czy doświadczonego sztabu analityków wprowadził zespół na inny poziom. Niemniej jednak wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Drużyna dalej gra wysoko, ale intensywność wygląda znacznie gorzej niż w poprzednich sezonach. W środku pola jest Edu Expósito, który do "Rusznikarzy" trafił rok temu z Segundy. Przychodził z trudnym zadaniem, bo miał wypełnić lukę po Joan Jordanie. Nie ma już za to Fabiana Orellany, który zawsze mógł pokryć kilka pozycji, ale i stanowił element kreatywności ofensywy Basków.
Eibar ma również trudności ze skutecznością. Gra opiera się wyłącznie na skrzydłach. Tutaj jest 34-letni Pedro Leon, który po kontuzji nie ma już takiej siły, jak przed laty. W zastępstwie przybył Damian Kądzior, który na ten moment nie może w pełni przekonać do siebie trenera i niestety większość czasu spędza na ławce. Szkoleniowiec sprawy wcale mu nie ułatwił, sprowadzając na wypożyczenie dwóch piłkarzy Sevilli - Alejandro Pozo i Bryana Gila. Drugi, choć w ofensywie nie wydaje się zagrożeniem dla byłego gracza Dinamo Zagrzeb, tak zdecydowanie lepiej wygląda w defensywie. Wbrew pozorom - to ma znaczenie. Inaczej wygląda sytuacja z Gilem, który wciąż szuka sobie miejsca. Hiszpan może grać zarówno na skrzydle, jak i w środku pola, co w pewnym sensie przypomina Orellanę. To również nie jest dobrym prognostykiem dla Polaka. Od przyjścia dwóch wspomnianych zawodników Kądzior zagrał zaledwie kwadrans.
Po drugiej stronie funkcjonuje Takashi Inui, który naturalnego zastępcy nie ma. Etxebarria oprócz klasycznego 4-4-2 ustawia zespół również w formacji 4-2-3-1, czy 4-3-3, przez co daje mu możliwość większej rotacji. Tak jak to ułożył w meczu z Realem Valladolid, gdzie najbliżej flanki grali Rodrigues i Mendi. Przechodzenie między systemami nigdy dla Mendilibara łatwe nie było. Ta nieustępliwość Mendilibara znów stała się problematyczna, choć czasami sprawdzone metody potrzebują odświeżenia. Okazuje się, że rozwiązania wcale nie trzeba szukać daleko. Zwycięstwo z Osasuną, ale szczególnie wyrwanie kompletu punktów na Sanchez Pizjuan są tego najlepszym potwierdzeniem.