Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Żelazna defensywa kontra jednoosobowa ofensywa. Błagamy, tylko nie nudne 0:0!
Po fatalnym wręcz początku Czesława Michniewicza w Legii, mistrz Polski nie przegrał na razie żadnego meczu w Ekstraklasie, a dziś ma szansę wskoczyć na ligowe podium kosztem Pogoni Szczecin. Tylko że do tego celu potrzebna jest skuteczność, która w Warszawie ostatnio jest rzadkością.
Bo ze strzelaniem goli warszawiacy mają w tym sezonie – eufemistycznie mówiąc – pewne problemy. W rozegranych do tej pory 13 meczach podopieczni Czesława Michniewicza zdobyli 18 bramek, ale aż 1/3 tego dorobku została osiągnięta w pucharowym starciu z GKS-em Bełchatów. Wówczas mieliśmy połowę sierpnia, czyli piłkarsko kompletnie inną rzeczywistość. Gdybyśmy natomiast odjęli to spotkanie ze statystyk, wyszłoby, że mistrzowie Polski strzelali średnio tylko jedną bramkę na mecz, a w trzech z nich zagrali na zero z przodu.
Dla porównania – Raków Częstochowa w 8 meczach Ekstraklasy strzelił więcej goli niż Legia od początku sezonu wliczając eliminacje do Ligi Mistrzów, do Ligi Europy, Superpuchar i wspomniany już Puchar Polski. Powinno być to zaskoczeniem tym bardziej dlatego, że jeszcze w poprzednich rozgrywkach wojskowi razem z Lechem byli najskuteczniejsi i jako jedyni dobili granicy 70 bramek w 37 spotkaniach (czyli średnio niespełna dwa gole na mecz). Dzisiaj (przynajmniej na razie) żadna drużyna nie nastawia się na mecz z Legią jak na obronę Częstochowy, bo w zasadzie to czego powinna się bać? Na ten moment zagrożenie numer jeden to Tomas Pekhart i na horyzoncie ciężko dostrzec kogoś równie groźnego w ofensywie poza nim.
WARTA STRZELI PIERWSZĄ W TYM SEZONIE BRAMKĘ U SIEBIE? ZAREJESTRUJ SIĘ W BETSAFE, SPRAWDŹ KURSY I OBSTAW!
Jak wynika z wyliczeń portalu ekstrastats.pl, Czech miał w tym sezonie tylko o jedną sytuację mniej do zdobycia bramki (7) niż wszyscy jego koledzy razem wzięci (8). Co więcej, jedynie Maciej Rosołek, który w lidze zagrał tylko 156 minut, miał dwie takie okazje, cała reszta natomiast albo nie wyszła poza granicę jednej. Jak na tak ofensywnie usposobioną Legię z takimi nazwiskami jak Wszołek, Valencia, Luquinhas czy Kante, jest to wynik dosyć niepokojący. Już nawet nie w kontekście meczu z Wartą Poznań, ale dalszych spotkań z lepszymi drużynami, które na samym odcięciu Pekharta sporo zyskają.
Co nie znaczy, że mecz w Grodzisku Wielkopolskim będzie dla Legii spacerkiem. Warta, mimo że jedynie z siedmioma punktami po siedmiu spotkaniach i ciągle bez strzelonej bramki u siebie, udowadnia, że defensywną też można zdziałać coś pożytecznego. Oczywiście tyłami meczu nie wygrasz, ale za to możesz uprzykrzyć życie rywalowi. A jeśli ten ma problemy jeszcze we własnych szeregach ofensywnych, to – fiu fiu – 0:0 u bukmachera murowane.
Ale dobra, żarty na bok. Bo sześć bramek straconych, czyli drugi po Pogoni najlepszy wynik w lidze, to żaden powód do śmiechu. Możemy mówić o nieskutecznej ofensywie, wszak tylko w dwóch (wygranych) meczach poznaniacy strzelali gole, ale wypada docenić wysiłki choćby Bartosza Kieliby, Jakuba Kuzdry czy bramkarza Adriana Lisa, który ze wszystkich golkiperów ma najwyższy procent obronionych strzałów w tym sezonie – 82,6%.
Legioniści na domiar złego będą musieli radzić sobie bez Luquinhasa, który w tym sezonie – ponownie powołujemy się na Ekstrastats – stworzył kolegom najwięcej sytuacji bramkowych (3). Jak czytamy w dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym”, zarówno on, jak i Radosław Cierzniak nie mają już objawów zakażenia koronawirusem, ale bez negatywnego testu potwierdzającego ich stan zdrowia, na boisko wyjść nie mogą.
Nie zagra dziś zatem jeden z dwóch najlepszych asystentów Legii, a po spotkaniu ze Śląskiem istniały obawy również co do najlepszego strzelca, który zszedł z boiska z urazem. Okazało się, że Czech miał mocno zbite żebra, ale kontuzja nie była na tyle groźna, by wykluczyła go z meczu z Pogonią Szczecin. Ale podejrzewamy, że Czesław Michniewicz musiał wziąć głęboki oddech zanim poznał wyniki badań, bo fakt faktem, ale na ten moment warszawianie są mocno uzależnieni od konkretnych personaliów, w tym najbardziej właśnie od Pekharta, który jest autorem 7 na 9 bramek w tym sezonie, więc uczestniczył aż w 77,8% akcji bramkowych Legii.
Niedawno pisaliśmy tekst w podobnym tonie na temat Macieja Domańskiego, który, uczestnicząc literalnie w każdej sytuacji, po której padł gol dla Stali Mielec, jest liderem powyższej klasyfikacji. I mamy podobny dylemat, bo z jednej strony wypada się cieszyć, że zawodnik X jest w świetnej formie i strzela bramki, ale z drugiej – jak to świadczy o reszcie drużyny? Jeśli Pekhart jest liderem klasyfikacji strzelców, a Legia jednocześnie ma średnio na mecz więcej strzelonych goli tylko od trzech drużyn w lidze, to coś tu nie gra i przy najbliższym kłopocie Czecha (który mógł spotkać Michniewicza już w ubiegłym tygodniu) nastąpi nagły odpływ. Wtedy okaże się, kto pływał bez majtek.